Z dużej chmury mały deszcz

Wtorek na rynku w Stanach rozpoczął się bardzo źle. Podaż bez większego kłopotu i praktycznie bez żadnego konkretnego argumentu sprowadziła indeksy na czwartkowe minima, co oznaczało 1,5 proc. spadek. Niżej zejść się jednak nie udało mimo, że spółki finansowe wyróżniały się wybitnie negatywnie. W dalszej części dnia popyt opanował sytuację i gdyby nie słaba końcówka spadki byłby zaledwie kilkupunktowe, a tak przecena sięgnęła 1,2 proc. Trudno taki wynik tłumaczyć danymi makro.

Wstępne informacje o jednostkowych kosztach pracy w USA pokazały spadek o 5,8 proc., czyli znacznie powyżej prognozowanych 1,9 proc. Ponadto wydajność pracy wzrosła znacznie powyżej oczekiwań, bo aż do 6,4 proc. zamiast prognozowanych 4,9 proc. Wydajność znalazła się na poziomie najwyższym od 2003 roku, a więc od końca ostatniej recesji, a koszty spadły najmocniej od niemal ośmiu lat. Dla gospodarki to bardzo dobre połączenie, ponieważ powinno ograniczać bezrobocie i jednocześnie trzymać w ryzach inflację. Dane nie były więc żadnym powodem do spadków, a większe znacznie ma psychologiczne tkwienie pod oporem, które część graczy doprowadza do ostrożniejszego angażowania się na rynku.

Z kolei na GPW początek wtorkowej sesji zapowiadał bardzo spokojny dzień. Podaż uśpiona tym spokojem pozwoliła nawet bykom na wyciągniecie WIG20 do lokalnego oporu 2160 pkt. co oznaczało jednoprocentowy wzrost. Szybko z tej zwyżki została tylko cząstka, ponieważ rynek przy braku jasnej koncepcji na dalszy kierunek powielał scenariusz rozgrywany na zachodnich parkietach, gdzie również początkowe wzrosty zamieniły się w spadki, ale ich skala nie mogła niepokoić.

W czasie kiedy indeks największych spółek schodził coraz w drugiej linii popyt rządził niepodzielnie. mWIG40 zyskiwał 2,5 proc. i nie brakowało walorów rosnących ponad 3 proc. Ewidentnie sentyment do średniaków wraca, ale patrząc na charakter tej pozytywnej atmosfery i koncentracje wzrostów na akcjach najbardziej przecenionych banków i deweloperów wydaje się, że stoi za nim kapitał detaliczny, który chce skorzystać z obecnej mini-hossy. Dzięki nieustannej zwyżce indeksowi mWIG40 brakuje zaledwie 15 proc. do rocznego maksimum, a ten sam poziom na WIG20 jest oddalony aż o 30 proc.

Wczoraj zupełnie nietypowo rynki zareagowały na dobre dane z USA. Po całkiem niezłych informacjach  indeksy zachodnie spadły o 1,5 proc., a krajowy rynek o ponad 2 proc. Krajową nadgorliwość w spadku można było tłumaczyć dodatkowym podażowym bodźcem jakim były informacje ze Skarbu Państwa, który planuje sprzedać część posiadanych pakietów m. inn. w KGHM i LOTOSIE. Obarczanie rządu za ostateczny kształt sesji jest całkowicie nierozsądne, ponieważ trudno uwierzyć jakoby na ten komunikat emocjonalnie reagowały zachodnie parkiety, a to właśnie tam rozpoczęła się wyprzedaż.

Pomimo utrzymującej się do końca emocjonalno-spadkowej atmosfery niedźwiedzie nie powiększyły już swojej przewagi, ale i tak spadek o ponad 2,6 proc. przy niemal 2 mld obrocie jest jednoznacznym zwycięstwem podaży. Z drugiej strony uwzględniając poniedziałkowy sztuczny wzrostowy fiksing skala spadku nie jest wcale wyjątkowa w porównaniu do sąsiednich parkietów. Węgierski BUX stracił niemal 4 proc, a czeski PX50 blisko 3,5. U nas dopiero dzisiejsze ewentualne zejście poniżej czwartkowo-piątkowych minimów (2040 pkt.) stworzy realne zagrożenie kolejnych spadków. Dziś nic nie wskazuje takie niebezpieczeństwo zwłaszcza, że wczorajsza korekta w USA jedynie na początku wydawała się groźna, a ostatecznie była niewielkim spadkiem.

Paweł Cymcyk
Źródło: AZ Finanse