Piątkowe zachowanie rynków zarówno w Europie jak i w USA było z gatunku tych dziwnych. Teoretycznie bycze nastroje były reakcją na wyniki szczytu UE, ale prawdą jest to, że ten szczyt był tak naprawdę nieudany. Popatrzmy, co ustalono.
Nie udało się pójść drogą zmiany traktatu unijnego, bo Wielka Brytania postawiła weto. Odrzucono też propozycję zrobienia w 2012 roku ze stałego funduszu ratunkowego (ESM) banku i pomysł euroobligacji. Ustalono, że państwa strefy euro plus ochotnicy (bez Wielkiej Brytanii – Szwecja, Czechy i Węgry chcą skonsultować się ze swoimi parlamentami) zawrą odrębną umowę, która zapewni utworzenie unii fiskalnej do końca 2012 roku. Dodatkowo utworzenie stałego funduszu pomocowego UE (fundusz ESM) przesunięto z 2013 roku na połowę lipca 2012. Jakimś osiągnięciem jest to, że banki państw strefy euro pożyczą MFW 150 mld euro, reszta państwa UE dołoży 50 mld euro.
Wszystko to już wcześniej, przed szczytem, zapowiadano. Pozostały nadal liczne problemy. „Unia fiskalna” (automatyczne sankcje za przekroczenie wskaźników makro, zapisanie w konstytucjach deficytów nie większych niż 3 proc., podatek bankowy itp.) jest dość luźnym pomysłem, który ubrany w szczegóły może się okazać niestrawny. Poza tym ma zostać przyjęty za cztery miesiące i wejść w życie za rok, a do tego czasu nie wiadomo, co będzie się działo.
Najgorsze jest to, że (jak widać było na rynkach) ten kulawy kompromis, graczy zadowolił. Niestety, bo uśpił polityków przekonanych, że zrobili doskonałą robotę. Gdyby rynki zareagowały paniką to może politycy wymyśliliby coś więcej. Może nawet Mario Draghi, szef ECB postarałby się bardziej. A skoro rynki były zachwycone to, po co mieli się wysilać? Zjedli obiad (albo i nie) i rozstali się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Być może odbędzie się następny szczyt przed Bożym Narodzeniem. Pewnie złożą sobie życzenia.
Indeksy przez cały dzień szybko rosły odrabiając to, co straciły w czwartek. Trzeba, więc postawić pytanie: dlaczego nastroje były takie dobre, mimo że ocen podobnych do mojej było mnóstwo. Zapewne dlatego, że już rano nastroje były pesymistyczne, ale nieznacznie pesymistyczne, co kazało zakładać, że niedźwiedzie nie wiedzą, co robić. Potem pomogli swoim urzędowym optymizmem politycy, poszło kilka plotek, a rynki w końcu roku są szczególnie podatne na pozytywne impulsy. Gracze widać słabość niedźwiedzi zaczęli kupować, a to pociągnęło innych według zasady „skoro rośnie to trzeba kupować”. Indeksy wzrosły po około dwa procent.
GPW też od początku sesji była w piątek sceptyczna. WIG20 rozpoczął sesję blisko 1,5 procentowym spadkiem, ale potem, pod wpływem innych giełd europejskich zaczął odrabiać straty. Od południa zabarwił się na zielono, ale skala wzrostu była w porównaniu do innych giełd niezwykle mizerna. I takim mizernym wzrostem (0,68 proc.) zakończyła się sesja. Byki, z niechęcią, podążyły za optymistami z innych krajów UE i USA, ale wątpliwości widać było gołym okiem.
Rozpoczynamy tydzień kończący się piątkowym dniem wygasania grudniowej linii kontraktów, co do piątku może znacznie obniżyć aktywność graczy. W piątek agencja Standard & Poors poinformowała, iż bada wpływ decyzji podjętych podczas szczytu na ratingi poszczególnych państw. Czekamy teraz na tę opinię (może skierować rynek albo umiarkowanie na południe albo mocno na północ).
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi