Kryzys. To słowo, które w ostatnich miesiącach na trwałe weszło w podstawowy słownik używany w mediach. To również słowo klucz wśród pracodawców, którzy tłumaczą w ten sposób wszelkie niekorzystne dla pracowników zmiany. Jakże często kryzys to słowo oznaczające zwolnienia.
Patrząc na rodzimy sektor bankowy kryzys bezpośrednio uderzył m.in. w Bank BPH. Odczuwają to zarówno akcjonariusze, jak również klienci i pracownicy. Klienci banku muszą zaciskać zęby, bo oferta z miesiąca na miesiąc ulega (naszym zdaniem) pogorszeniu – przynajmniej biorąc pod uwagę to, do czego mogli się przez lata przyzwyczaić. Małym pocieszeniem jest fakt, że klientom innych banków nie jest wcale lepiej. Prawdziwy Armagedon dotyczy jednak pracowników. W tym przypadku bank tnie zatrudnienie jak szalony kosiarz. W ten sposób chce obniżyć koszty stałe, przygotować się do dalszego spowolnienia gospodarczego, a także do planowanego połączenia z GE Money Bankiem. Widać wyraźnie, że obie instytucje chcą już na ten moment być efektywne kosztowo. To niestety oznacza głęboką restrukturyzację.
Patrząc na BPH należy oddać mu sprawiedliwość, że obecne zwolnienia nie wynikają bezpośrednio z jakichś błędów zarządu. To niestety w dużej mierze skutek podziału starego BPH. Nowy twór, czyli miniBPH, od razu był nieefektywny i miał przerost zatrudnienia w stosunku do skali działalności. Ostateczny rozwód z Pekao SA, planowane połączenie z GE Money Bankiem, a także nagłe spowolnienie w sektorze wymusiło niepopularne decyzje. Dotyczy to zarówno klientów, jak i pracowników.
Zwolnienie co piątego pracownika banku brzmi dość przerażająco. Nie ma się co zatem dziwić, że morale wśród załogi nie jest zbyt wysokie. Sytuacji nie poprawia fakt, że nawet osoby, które w pracy zostały, mocno dostaną po kieszeni. Wszystko za sprawą swoistych oszczędności. Zarząd banku wystosował do pracowników list, który w dużych fragmentach cytujemy:
“Uprzejmie informujemy, iż w związku z ujemnym wynikiem finansowym Banku w pierwszym kwartale br. Zarząd podjął decyzję o niewypłacaniu premii za ten okres.
To rok pełen wyzwań, w którym – jak Państwo wiedzą – musimy podejmować wiele trudnych decyzji. Są one niezbędne, by zapewnić optymalizację kosztów, a co za tym idzie korzystnie pozycjonować Bank na przyszłość i poprawiać naszą konkurencyjność. Jesteśmy przekonani, że prowadzone działania zapewnią Bankowi silną, stabilną i bezpieczną pozycję.
Liczymy na Państwa zrozumienie i współpracę dla dobra naszego Banku.”
Zrozumienie i współpraca dla dobra Banku BPH oznacza, że za wytężoną pracę, ludzie nie dostaną premii. Mają ją poświęcić dla dobra korporacji, która bez mrugnięcia oka pozbywa się ich, jeśli ma to służyć celom akcjonariuszy.
Nie ma się co dziwić, że BPHowcy są rozżaleni jak diabli. Część z nich po otrzymaniu powyższego komunikatu przyszła do pracy ubrana na czarno, żeby pokazać żałobę. Istnienie ponoć pomysł, żeby Prezesowi powysyłać na konto po złotówce, na jego premię (dobrze, że nie skorzystali z pomysłów z PKO BP, tam były już prezes otrzymał sporo suchego chleba). Nie ma się co dziwić zdenerwowaniu pracowników. Podczas gdy oni tracą pracę, zarobki Prezesa BPH należą do najwyższych w branży. Jak obliczyła “Rzeczpospolita”, w ubiegłym roku Józef Wancer zarobił bagatela, 5,7 mln złotych. Prezes Pekao SA zarobił “zaledwie” 4,5 mln, chociaż już Luigi Lovaglio zarobił ponad 6 mln. Trzeci z najwyżej zarabiających giełdowych prezesów bankowych był Jarosław Augustyniak z Nobla.
Zobaczymy jak będzie w tym roku z tymi prezesowskimi zarobkami. W ich przypadku premii pewnie nie będzie, bo to z jednej strony będzie rok słabszych wyników, a z drugiej zmiana polityki właścicieli, którzy nie chcą denerwować społeczeństwa – co prawda u siebie, ale głupio wyglądałoby, gdyby w Polsce w takiej sytuacji wypłacali premie. Czy to jednak oznacza, że tracić będą również pracownicy, którzy do tej pory spełnili warunki wypłacenia premii? Trochę to dziwne. Ok – jeśli naginali wyniki jak w przypadku Millennium. Jeśli jednak ktoś nie będzie pracował tak jak powinien, to może stracić pracę, ale jeśli będzie pracował ponad wyznaczone limity, to… to dostanie od przełożonego dobre słowo i wytłumaczenie – jest kryzys…
A tak swoją drogą to jesteśmy bardzo ciekawi, jak sobie poradzą banki z utrzymaniem nowootwieranych placówek, gdzie czynsze sięgały sufitów, gdzie mamy brak bazy klientów, gdzie nie ma już wysokomarżowych produktów, a do tego trzeba cały czas przepłacać za depozyty… Zwolnienia dotyczą jednak całej branży. Banki zwalniają często bez ogłaszania zwolnień grupowych. Etaty lecą praktycznie rzecz biorąc wszędzie i dotyczy to wszystkich szczebli – od pracowników liniowych, poprzez średni szczebel zarządzania, a na najwyższych rangą managerach skończywszy. Gdzie znajdą sobie pracę zwalniani pracownicy? To jest dobre pytanie. Zwłaszcza, że dużo wskazuje, że szczyt zwolnień dopiero przed nami…
P.S. Może to marne pocieszenie, ale dziennikarze nie mają wcale lżej… Tutaj też odbywa się rzeź niewiniątek. I o ile banki za jakiś czas wyjdą na prostą, to w przypadku mediów świat po kryzysie będzie musiał się obyć bez wielu tytułów. Cieszmy się zatem taką ilością dobrych tekstów. Tak szybko odchodzą.
P.P.S. Branża mediów internetowych trzyma się dobrze.
Źródło: PR News