1 czerwca 2010 roku cena złota powróciła powyżej rekordowych poziomów z roku 2009. Kruszec kupują drobni inwestorzy oraz fundusze, które kilkanaście miesięcy temu zarabiały, gdy wszyscy dookoła tracili pieniądze. Złoto nie jest już tylko metalem szlachetnym. To jedyna waluta, której wartości nie kontrolują banki centralne.
John Paulson, który jako jeden z pierwszych zarządzających funduszami hedgingowymi zaczął w 2006 roku wypełniać portfel instrumentami pozwalającymi zarabiać na załamaniu rynku nieruchomości w USA, od kilku miesięcy zwiększa udział złota w portfolio. David Einhorn, który z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem przewidział bankructwo Lehman Brothers i nie krył zajmowanej krótkiej pozycji w akcjach banku, gdy cały rynek bagatelizował nadciągające problemy, poszedł o krok dalej. Zamiast kupować złoto za pośrednictwem funduszu indeksowego, nabywa bezpośrednio złote sztabki, ponieważ uznał, że koszty ich przechowania są niższe niż prowizje i opłaty za zarządzanie. David Rosenberg z firmy Gluskin Sheff and Associates, przewidział obecną recesję w 2007 roku, a teraz na podstawie historycznych relacji cen złota do podaży pieniądza oraz PKB Stanów Zjednoczonych prognozuje, że w perspektywie kilku lat cena kruszcu osiągnie 3000 USD za uncję.
Większość ekspertów puka się w głowę słysząc takie szacunki i nabija się z pesymistów, przytaczając słynną prognozę 200 USD za baryłkę ropy wydaną przez analityków Goldman Sachs. Być może na wykresie ceny złota właśnie obserwujemy tworzenie się formacji podwójnego szczytu kończącej trend wzrostowy. Jeśli jednak uwzględnić fakt, że do nierozwiązanych problemów Stanów Zjednoczonych, dołączyły nie mniej poważne europejskie sprawy, a inwestorzy na całym świecie znowu zaczynają wątpić w ryzykowne aktywa, złoto wydaje się być aktywem posiadającym więcej za niż przeciw.
Zmiana fundamentów
W ostatnich miesiącach powstało tak wiele tekstów i analiz o rynku złota, że bezcelowe jest powielanie tych samych argumentów i wyliczanie czynników kształtujących ceny złota. W reporterskim skrócie sytuacja na rynku złota zmieniła się w diametralnie w ostatnich kwartałach: większość popytu na kruszec tradycyjnie generowała branża jubilerska, obecnie kupującymi są przede wszystkim fundusze inwestycyjne oraz inwestorzy indywidualni. Pod koniec 2009 roku fundusze indeksowe, które kupują złoto w fizycznej formie, posiadały ok. 3 proc. wszystkich światowych zapasów, co stawia je na trzecim miejscu wśród największych posiadaczy kruszcu. Podaży nie generują jak dotychczas kopalnie – pomimo trzykrotnego zwiększenia nakładów na wydobycie w ciągu ostatniej dekady, od kilku lat wydobycie złota nie rośnie (ok. 80 tys. uncji rocznie), ale dotychczasowi posiadacze sztabek – głównie banki centralne krajów rozwiniętych i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Złoto w posiadaniu funduszy inwestycyjnych (w tonach)
Źródło: Bloomberg, EFT Securities
Nie tylko dla bogaczy
28 maja 2010 roku największy fundusz ETF inwestujący w złoto, zwiększył zaangażowanie w złoto w fizycznej formie do 1267 ton. Rosnące zapasy złota odzwierciedlają popyt zgłaszany przez inwestorów indywidualnych. Instytucje finansowe odpowiadają na zapotrzebowanie konstruując nowe produkty. To nie przypadek, że w ubiegłym miesiącu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich uruchomiony został pierwszy „złotomat” – maszyna przypominająca bankomat, w której można nabyć po aktualnych rynkowych cenach i od razu odebrać złote sztabki.
W ciągu minionego miesiąca mogliśmy się przekonać, że gdy na rynki wraca niepokój korelacja pomiędzy najpopularniejszymi klasami aktywów jest bardzo wysoka. Innymi słowy, gdy nie dzieje się nic poważnego ceny akcji, surowców i walut rynków wschodzących poruszają się w różnym tempie (przeważnie w górę), lecz gdy strach sparaliżuje inwestorów, wszystkie gwałtownie tracą na wartości i dywersyfikacja okazuje się pozorna.
Prawdziwy hedging
Wspomniany wyżej Jonh Paulson, zarządzający jednym z największych funduszy hedgingowych na świecie, założył niedawno nowy subfundusz, którego jednostki wyceniane są w nie w dolarach, euro czy jenach, ale w złocie. Idea jest następująca: wyniki funduszu hedgingowego inwestującego w różne klasy aktywów są przeliczane na uncje złota i wypłacane inwestorom bez względu na zmianę wartości walut. Dzięki temu działalność funduszy hedgingowych wraca w pewnym sensie do źródła – znowu służą one faktycznemu zabezpieczeniu kapitału, np. na wypadek globalnego kryzysu walutowego. W ten sposób Europejczycy, którzy nabyli jednostki funduszu na początku roku uniezależnili się od osłabienia euro. Inna sprawa, że w maju jednostki funduszu Johna Paulsona potaniały o 6,9 proc., a stopa zwrotu liczona od początku 2010 roku spadła do -3,3 proc.
Inflacja na horyzoncie
Wyniki finansowe spółek notowanych na nowojorskiej giełdzie w I kw. 2010 roku były nie tylko znacznie lepsze od ubiegłorocznych, ale w większości przewyższyły oczekiwania analityków. Źródło zysków pozostawia jednak wiele do życzenia – gwałtowny wzrost marż wynikał głównie z cięcia kosztów i teraz, kiedy analitycy rewidują w górę prognozy na podstawie ostatnich danych, na rynku akcji coraz trudniej o atrakcyjnie wyceniane spółki. Aby uniknąć ponownego spadku marż, firmy zmuszone będą do przeniesienia nacisku z kosztowej strony na przychodową, a to najprawdopodobniej oznaczać będzie podnoszenie cen. Jeśli takie zjawisko wystąpi w całej gospodarce, powrót wysokiej inflacji byłby gwarantowany nawet bez udziału banku centralnego, który swoją polityką bardziej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zwiększa ryzyko wymknięcia się cen z pod kontroli.
Najwięksi drukarze świata
Podaż pieniądza, czyli ilość kapitału krążącego w gospodarce, może rosnąć z jednej strony jako pochodna ożywienia gospodarczego, z drugiej, w czasie recesji, gdy bank centralny, tak jak obecnie, stara się przywrócić normalne tempo wzrostu PKB. Samo zwiększenie ilości pieniądza w obiegu jeszcze nie przesądza o wzroście cen w gospodarce. Eksperci najgłośniej bijący na alarm i ostrzegający przed hiperinflacją, często zapominają o jednym elemencie układanki – szybkości obiegu pieniądza w systemie. Wpompowanie do systemu finansowego bilionów dolarów może nie mieć żadnego przełożenia na ceny, jeżeli ten papierowy pieniądz nie zmienia posiadaczy, np. banki nie udzielają kredytów obawiając się bankructw, konsumenci nie wydają pieniędzy spodziewając się niższych cen w przyszłości, a firmy nie inwestują, ponieważ nie ma popytu na ich usługi. Spośród banków centralnych dbających o stabilność najważniejszych walut świata, tylko Bank Japonii nie zwiększał ostatnio gwałtownie podaży pieniądza. Pozostałe państwa zwiększyły ją w ciągu trzech lat o od 15 proc. do 55 proc.
Zagregowana podaż pieniądza w USA, strefie euro, Wielkiej Brytanii, Japonii,
Chinach, Indiach, Rosji, Brazylii i Turcji w mld USD.
Kolor czerwony – M1 (skala lewa), kolor zielony – M3 (skala prawa)
Źródło: World Gold Council, luty 2010.
Z analiz World Gold Council wynika, że nawet bez pojawienia się inflacji w gospodarce wzrost podaży pieniądza jest mocno skorelowany z cenami złota. Zwiększenie bazy monetarnej w USA o 1 proc. po sześciu miesiącach przeciętnie przekłada się na wzrost ceny uncji złota o 0,9 proc. Odpowiednio każdy 1 proc. wzrostu podaży pieniądza w Indiach tłumaczy zmianę ceny złota o 0,7 proc., a podaż pieniądza w Europie o 0,5 proc. Juan Carlos Artigas z WGC twierdzi ponadto, że drożejące złoto jest wyprzedzającym wskaźnikiem zapowiadającym przyspieszenie tempa pieniądza w obiegu, a tym samym może zwiastować przyszły wzrost inflacji.
Najbezpieczniejsza z walut
W 2009 roku potężny proces odlewarowywania (spłacania zadłużenia) sektora prywatnego został skutecznie ograniczony przez działania rządów i banków centralnych. W rezultacie rozrosły się bilanse sektorów publicznych – oczywiście nie na skutek wzrostu wartości aktywów, lecz zadłużenia. Co ciekawe, chociaż Fed nie zmienił kierunku polityki monetarnej, a zadłużenie USA jest ponad dwukrotnie większe niż w latach 30. ubiegłego wieku (deficyt sektora publicznego stanowi 10,5 proc. PKB), dzisiaj nikt już nie mówi o końcu dolara. Nie dlatego, że programy pomocowe wyciągają USA z recesji (gdyby działały w 2009 roku nie ubyłoby w USA ok. 5 milionów miejsc pracy), ale dlatego, że inne dojrzałe gospodarki równają w dół. Zaufanie do euro zostało przekreślone w ciągu pół roku, waluty rynków wschodzących właśnie są poddawane ważnej próbie (sądząc np. po kursie złotego na razie bez zadowalających efektów), a waluty surowcowe (np. dolar australijski) tanieją razem ropą i metalami przemysłowymi, ponieważ skończyły się sprzyjające warunki dla strategii carry trade. Kapitał w maju uciekał do USA i Japonii, chociaż to właśnie ten drugi kraj od miesięcy nie może przerwać deflacyjnej spirali i ma największe zadłużenie w relacji do PKB spośród wszystkich rozwiniętych krajów. W takim otoczeniu złoto nie jest ochroną przed inflacją, ale nową quasi-walutą, ostatnią deską ratunku bezradnych inwestorów.
Banki centralne rozwiniętych krajów grupy G-7 posiadają ok. 35 proc. rezerw walutowych w złocie. Pozostałe 13 krajów z grupy G-20 ma zaledwie 3,5 proc. w złocie. Wśród nich są m.in. Chiny i Indie, których rezerwy w ciągu ostatnich pięciu lat wzrosły o 2,2 biliona USD. To jest chyba najmocniejszy argument przemawiający za nowymi rekordami cen złota. Gdyby owe 13 krajów chciało uniezależnić się od ryzyka walutowego i postanowiło zwiększyć udział złota w rezerwach do 10 proc., zgłosiłyby popyt na 370 mln uncji kruszcu. To stanowi ok. 20 proc. wszystkich zapasów złota znajdujących się nad powierzchnią ziemi. Gdyby te państwa postanowiły dorównać do grupy G-7 i przeznaczyć na zakup złota 35 proc. rezerw popyt wyniósłby ok. 1,3 mld uncji (35 proc. dostępnego złota).
Źródło: Open Finance