Złotówki na emigracji

Dystrybucja na terytorium RP tytułów uczestnictwa funduszy zagranicznych jest prawnie możliwa od lipca 2004 r. Jednak pierwszym sygnałem rozszerzenia zainteresowań polskich inwestorów było dopiero powodzenie zagranicznych funduszy Franklin Templeton i Merrill Lynch. Weszły one do Polski na jesieni 2005 roku. Na koniec tamtego roku wszystkie zagraniczne fundusze inwestycyjne notyfikowane w Polsce miały ok. 2,9 tys. klientów, którzy ulokowali w nich 304 mln zł. Na koniec 2006 r. było to już ponad 20 tys. klientów, czyli niemal siedem razy więcej, z pięciokrotnie wyższymi aktywami sięgającymi 1,5 mld zł. Wraz z rosnącą liczbą klientów szybko rośnie też liczba notyfikowanych funduszy zagranicznych. Obecnie jest ich 322, choć faktycznie zbywa się ok. 200.

Rosnące zainteresowanie Polaków inwestowaniem za granicą potwierdzają też dane bilansu płatniczego Narodowego Banku Polskiego. Wynika z niego, że tylko w kwietniu 2007 r. polskie inwestycje zagraniczne zwiększyły się o 742 mln euro. Tymczasem do roku 2004 nie lokowaliśmy za granicą więcej niż 300 mln euro rocznie. Inwestujemy głównie w Europie, gdzie – według danych z końca 2006 roku – ulokowaliśmy ponad 96% naszych „zagranicznych” kapitałów. Ponad połowa z nich trafiła do Szwajcarii, a reszta głównie do Czech, Szwecji, Holandii i Wielkiej Brytanii. Oprócz krajów Unii Europejskiej znaczące kwoty kapitału popłynęły z Polski na Ukrainę (104 mln euro), do Rosji (101 mln euro), Turcji (26 mln euro) i na Litwę (14 mln euro). Łącznie w 2006 r. polskie inwestycje bezpośrednie za granicą wyniosły 3,3 mld euro. Duży wpływ na taki wynik mają strategiczne inwestycje polskich firm, ale niebagatelna jest też kwota ulokowana przez firmy i inwestorów indywidualnych w zagranicznych papierach udziałowych – 827 mln euro i papierach dłużnych – 656 mln euro.

Po zestawieniu danych podawanych przez Komisję Nadzoru Finansowego i NBP z szacunkami private bankerów widać ogromną „szarą strefę” w łącznych wartościach naszych zagranicznych inwestycji. Wielu zamożnych Polaków lokuje swoje oszczędności w rajach podatkowych, trustach i zagranicznych fundacjach. Nie wszystkie transakcje są realizowane przez polski system bankowy. Wielu w ogóle nie informuje NBP o swoich inwestycjach w zagraniczne fundusze, często nawet nie wiedząc, że muszą od tych inwestycji zapłacić podatek dochodowy. Jednak od ubiegłego roku powiększa się w Polsce nowa grupa zagranicznych inwestorów – osoby dysponujące mniejszymi oszczędnościami niż 100-200 tys. zł, uznawanymi za próg do zamożności w Polsce. Do niedawna inwestycje zagraniczne miały sens tylko dla osób majętnych. Większość zagranicznych funduszy żądała 1000-5000 euro wpłaty minimalnej, a eksperci sugerowali, żeby nie „eksportować” więcej niż 10-15% swojego kapitału. Z oferty raczej nie mogły więc korzystać osoby, które miały mniej niż 50-100 tys. zł oszczędności. Teraz niektóre z polskich funduszy inwestujących za granicą przyjmują już 100 zł jako pierwszą wpłatę minimalną i 50 zł jako każdą kolejną, co w praktyce czyni ofertę dostępną dla każdego, kto ma z czego oszczędzać.

Dlaczego oferta funduszy kieruje się za granicę? Na warszawskiej giełdzie osobom zarządzającym funduszami coraz trudniej inwestować oszczędności Polaków w zyskownych „pewniaków”. Tymczasem za miedzą wskaźniki finansowe wróżą wysokie zyski, a gospodarki Litwy, Łotwy, Estonii, Bułgarii, Rumunii, Ukrainy czy Turcji rozwijają się szybciej lub równie szybko jak Polski. Dlatego powstają fundusze takie jak Arka BZ WBK Akcji Środkowej i Wschodniej Europy FIO, które specjalizują się w inwestycjach w krajach naszego regionu. Obecnie jest ich ponad 10. Raczej nie narzekają na brak zainteresowania. Według danych Analiz Online, od kilku miesięcy najwyższą dynamikę wzrostu wartości zarządzanych aktywów odnotowują polskie fundusze inwestujące na zagranicznych rynkach akcji. W czerwcu tego roku miesięczna sprzedaż netto jednostek i certyfikatów tych funduszy zbliżyła się do 1 mld zł, czyli do najwyższej kwoty w całej historii tej grupy. Aktywa wszystkich funduszy inwestujących w akcje zagraniczne przekroczyły łącznie 5,5 mld złotych.

Oprócz bogatszej oferty na obserwowane wzrosty wpływa rosnąca dostępność zagranicznych inwestycji. Wizyta w banku, biurze maklerskim lub spotkanie z doradcą finansowym wystarczą dziś do tego, żeby ulokować swoje oszczędności w tureckie banki, węgierskie firmy budowlane lub czeskie media. Takie inwestycje – podobnie jak i inne z dużym udziałem akcji – są polecane przede wszystkim tym inwestorom, którzy planują oszczędzanie długoterminowe (minimum 5-letnie), liczą się z okresowymi spadkami wartości, ale docelowo oczekują wysokich zysków. Mogą z nich korzystać również inwestorzy, którzy wolą inwestycje bezpieczne i krótkoterminowe, ale z założeniem, że lokują oni za granicą stosunkowo niewielką część swoich oszczędności.

Na dalsze wzrosty udziału zagranicznych inwestycji w aktywów Polaków decydujący wpływ będzie miała koniunktura na warszawskiej giełdzie. Zatrzymanie wzrostów może zachęcić kolejnych inwestorów z Polski do ulokowania swoich oszczędności za granicą. Będą musieli zaakceptować ryzyko, z którym nie mieli wcześniej do czynienia. Zagraniczne akcje, obligacje i inne instrumenty finansowe wyceniane są przeważnie w walutach lokalnych. W związku z tym istotny wpływ na wartość aktywów mają wahania kursów tych walut w stosunku do złotówki. Nasze zagraniczne inwestycje narażone są też na szereg ryzyk związanych z zahamowaniem wzrostu gospodarczego. Pogarszająca się sytuacja gospodarcza jakiegoś kraju lub regionu może negatywnie wpłynąć na rynkową wycenę posiadanych akcji lub obligacji. Ponadto do spadku wartości aktywów pochodzących z jakiegoś kraju może przyczynić się także niestabilna sytuacja polityczna, która często powoduje wycofywanie się inwestorów zagranicznych. Ale ryzyka związane z pogorszeniem sytuacji gospodarczej lub politycznej dotyczą także Polski.