Mało kiedy można spotkać tak zgodny pogląd analityków finansowych, jak gdy zapyta się ich o perspektywy złota. Największe banki niemal jednomyślnie wieszczą pobicie wrześniowego rekordu. Czy rzeczywiście czeka nas dwunasty z rzędu rok złotej hossy?
Spadek ceny złota o około 15% licząc od rekordu z 6 września zeszłego roku wydaje się bardzo trudny do racjonalnego wytłumaczenia. Czynniki, które stały za ostatnią falą wzrostów cały czas bowiem są obecne. Realne stopy procentowe w najważniejszych gospodarkach świata są ujemne, kryzys w strefie euro ma się w najlepsze, kolejne państwa tracą ratingi, przez co dramatycznie kurczy się pula naprawdę bezpiecznych aktywów. Z kolei w reakcji na kolejne doniesienia medialne środki inwestorów do funduszy ETF płyną szerokim strumieniem. Choć w ostatnich tygodniach trochę ich odpłynęło, wciąż są na poziomach bliskich rekordowi osiągniętemu 12 grudnia.
Za wyprzedażą złota nie stoją także drobni inwestorzy, którzy w drugim półroczu 2011 roku chętnie kupowali monety i sztaby. Znacznie bardziej pesymistyczny stosunek cechował managerów funduszy hegdingowych, którzy obniżyli swoje zaangażowanie w inwestycje w żółty metal o połowę. Tak duży sceptycyzm zarządzających ostatni raz pojawił się na rynku w pierwszej połowie 2009 roku.
Analitycy tłumacząc trwającą od września korektę na złocie wskazują właśnie na działania funduszy, które miałyby likwidować swoje pozycje w celu pokrycia narastających od sierpnia strat na innych inwestycjach lub na skutek na samonapędzającej się paniki, jaka ogarnęła rynek po podniesieniu przez giełdy depozytów zabezpieczających kontrakty terminowe na złoto. Przecena ma więc być oderwana od fundamentów, a powrót do wzrostów rychły.
Inne światło na korektę na rynku złota rzuca analiza wydarzenia, które nastąpiło tego samego dnia, kiedy złoto rozpoczęło spadek z historycznego szczytu. Mowa o deklaracji szwajcarskiego banku centralnego, który 6 września zobowiązał się bronić kursu 1,20 euro za franka. W kilka dni po tym doszło do wyraźnego osłabienia nie tylko szwajcarskiej waluty, ale także korony norweskiej i szwedzkiej oraz właśnie spadku cen złota. Zaczęły więc tracić na wartości te aktywa, które uważane są za najbezpieczniejsze.
Z pozoru takie zachowanie rynku wydaje się niewytłumaczalne: skoro frank szwajcarski przestał być uznawany za najbezpieczniejsze aktywo, inne bezpieczne aktywa powinny zyskiwać w oczekiwaniu, że wielu inwestorów zniechęconych do franka sięgnie właśnie po nie. Dlaczego tak się nie stało? Najprawdopodobniej rynek odebrał deklarację szwajcarskiego banku centralnego jako sygnał wskazujący na wyraźne przewartościowanie bezpiecznych aktywów (w tym franka). Inwestorzy założyli, że szwajcarzy nie byliby skłonni działać na osłabienie swojej waluty jeżeli nie mieliby poważnych powodów, by sądzić, że naprawdę jest przewartościowana a strach związany z kryzysem na rynku długu przesadzony.
Nawet jeżeli nie przyznać szwajcarskim bankierom racji, są jeszcze inne powody, wskazujące na pewne podstawy zahamowania wzrostu cen złota w ostatnich czterech miesiącach minionego roku. Po pierwsze ogłoszenie 21 września operacji twist podkopało oczekiwania na trzecią rundę ilościowego łagodzenia. Zupełne pogrzebanie nadziei na kolejny dodruk pieniądza przyniosły systematycznie poprawiające się dane z amerykańskiego rynku pracy oraz z sektora nieruchomości. Gospodarka amerykańska po czterech latach zmagania się z kryzysem powoli staje na nogi i nie wymaga już dalszego pobudzania.
Po drugie od września spada w USA inflacja (podobny trend obserwujemy w Europie Zachodniej), co oznacza, że realne stopy procentowe, choć nadal będą ujemnie, jednak nieco wzrosną. Po trzecie rozczarował popyt na złoto z Indii, które dotychczas pozostawały największym rynkiem, a w 2011 roku zaimportowały o 8,4% mniej złota niż rok wcześniej. Sytuacja może się pogorszyć ze względu na podwyższenie od 17 stycznia ceł na import złotych sztabek i monet. Po czwarte istnieje podejrzenie, że wysoki popyt na złoto w Chinach był w znacznym stopniu symulowany ograniczeniami w inwestowaniu na rynku nieruchomości. Nie wiadomo więc ani jak długo nowa grupa klientów będzie skłonna kruszec trzymać, ani co zrobi gdy restrykcje w zakupie nieruchomości zostaną zniesione.
Co w takim razie stanie się ze złotem? Moim zdaniem kluczowym czynnikiem, który należy monitorować są zasoby złota zgromadzone w ETF-ach. Jeżeli inwestorzy w obawie końca hossy zaczną stopniowo wycofywać środki z funduszy, korekta zamieni się w prawdziwą bessę. Ponad 2300 ton złota (więcej niż waży cała sprzedana w zeszłym roku biżuteria) rzucone na rynek przyniesie bowiem przecenę, która na dobre zniechęci inwestorów do rynku kruszcu.
Nie widać jednak na razie bezpośredniego powodu do drastycznej likwidacji pozycji. Takim impulsem na pewno byłoby podniesienie przez Fed stóp procentowych, tego jednak nikt nie spodziewa się przed połową 2013 roku. Jeżeli wyprzedaż złota miałaby nastąpić wcześniej, to sprowokować by ją mogło uspokojenie nastrojów wokół kryzysu na rynku długu rządowego w połączeniu z wyraźną poprawą koniunktury na rynku akcji.
Jedno i drugie z perspektywy minionego roku oraz czekających światową gospodarkę wyzwań wydaje się z pozoru mało prawdopodobne. Tak jak nadmierny optymizm bywa dla inwestorów zgubny, tak i skrajny pesymizm może się w tym przypadku okazać złym doradcą. Czas pokaże, czy prześcigający się obecnie w pesymistycznych prognozach analitycy mieli rację.
Źródło: Wealth Solutions