Związkowcy zrobią wszystko by inflacja rosła

Kilkanaście lat temu tzw. reforma Rakowskiego polegająca na drukowaniu pustego pieniądza doprowadziła do dramatycznego wzrostu nierównowagi gospodarczej, wzrostu inflacji i jeszcze bardziej pustych półek. Efektem ubocznym była zapaść gospodarcza i wzrost bezrobocia wynikający z braku rachunku ekonomicznego w działalności gospodarczej i nie uwzględniania wydajności. Wysokie koszty pracy (nominalne) doprowadziły w tamtym czasie wprost do pogłębienia kryzysu.

Przedstawiciele pracowników nie zwracają uwagi nawet na to, że wynagrodzenia w przeciągu ubiegłego roku wzrosły o 12 proc., a inflacja wyniosła nieco ponad 4 proc. Oczywiście są to średnie i pewnie wiele osób nie potwierdzi tej statystyki. Ale ci którzy zmieniali pracę, podwyższali kwalifikacje, są aktywni na rynku pracy, już na pewno większości tak. I to jest tak naprawdę sposób na poprawę sytuacji finansowej pracownika. Rozdawnictwo poprzez nominalne indeksowanie płac pozostanie tylko papierowym rozwiązaniem i to z czasem dosłownie, jak w portfelu pojawi się wiele nic nie wartych banknotów. Jeszcze nie tak dawno temu większość Polaków była papierowymi milionerami, a nawet miliarderami. Niektórzy już o tym zapomnieli.

Patrząc realnie, wprowadzenie teorii związkowców w życie to powrót do galopującej inflacji i spadku wartości złotego. Dziś proponowane podwyższanie płac znacznie powyżej wzrostu wydajności, to ziszczenie się drugiej rundy inflacyjnej. W dłuższej perspektywie taki scenariusz może tylko doprowadzić do spadku siły nabywczej z punktu widzenia pracowników. Ci ostatni nominalnie będą mieli więcej, ale kupią za te same pieniądze dużo mniej. Wyższe płace na początku dają wyższą siłę nabywczą i do tego momentu pan Śniadek ma rację, ale ta siła nabywcza przekształca się we wzrost popytu konsumpcyjnego – kupujemy więcej, rośnie popyt, a za tym rośnie import. Wzrost importu to prosta droga do osłabienia złotego i w dalszej kolejności do wzrostu cen, szczególnie nośników energii. Hamowanie takiej inflacji to już olbrzymi problem.

W efekcie uderza to jeszcze bardziej w najmniej zarabiających. W świecie teorii ekonomicznej już od kilkunastu lat panuje pewien konsensus bez względu na opcję ideologiczną, że w prawidłowo rozwijającej się gospodarce potrzebna jest niska i co ważne stabilna inflacja. W takich warunkach można zmniejszać bezrobocie, planować inwestycje i zakupy. Kursy podstaw ekonomii nie jest trudny i nawet związkowcy i politycy mogliby go zrozumieć, tylko czy tego chcą? Niestety w gospodarce nic nie jest za darmo, a to już nie służy doraźnym celom politycznym, które karmią się rozdawnictwem. Pracownicy i konsumenci nie powinni dawać się już zwodzić mirażom łatwych rozwiązań i na szczęście coraz częściej tak się dzieje.