W środę było inaczej. WIG i WIG20 osunęły się o 1,7-2,3 proc., a więc dość wyraźnie. Ale nawet nie to jest najgorsze. Smutek na twarzach posiadaczy akcji wywołała przede wszystkim bezdyskusyjna dominacja podaży. Ceny akcji osuwały się właściwie przez cały dzień i wszelkie próby wywołania odbicia były tłumione w zarodku. I to jest novum, którego wcześniej na parkiecie nie obserwowaliśmy.
Powodem pogłębiającego się pogorszenia nastrojów – bo przypomnijmy, że indeksy nie były w stanie rosnąć już od początku tego tygodnia – jest zamieszanie na giełdach światowych. Nie wiadomo jak rozwinie się sytuacja na giełdach azjatyckich po tym, jak na początku tygodnia zachwiał się w posadach parkiet chiński. A z kolei w USA wróciły obawy, że tamtejszy bank centralny wprowadzi podwyżki stóp procentowych i tym samym przyhamuje największą na świecie gospodarkę. Nic dziwnego, że ceny spadały w środę na wszystkich giełdach (średnio o 1-1,3 proc.). U nas bardziej, niż przeciętnie, ale to zupełnie zrozumiałe, bo od długich tygodni warszawski parkiet należał do liderów wśród giełd światowych. A w przyrodzie, jak wiadomo, nic nie ginie.
Dodatkowo niekorzystną okolicznością jest dłuższy weekend na warszawskim parkiecie. Po czwartkowej pauzie zapewne w piątek część inwestorów zrobi sobie wolne i do prawdziwego handlu wrócimy dopiero w poniedziałek. Kapitału, by podźwignąć inwestorów z kłopotów, będzie do tego czasu mniej, niż zwykle.
Ale na pewno nie warto popadać w defetyzm. Korekta może się i rozpędza, ale po pierwsze startuje z bardzo wysokiego poziomu (jeszcze w poniedziałek i we wtorek indeksy biły rekordy, choć tylko symbolicznie), a po drugie na razie nie naruszyła żadnej z istotnych barier, które rysują analitycy na wykresach indeksów. W przypadku WIG20 ważną strefą jest 3500-3600 pkt. A póki co WIG20 jest w okolicach 3660 pkt. Nawet jeszcze dwie sesje spadków nie powinny zagrozić optymistycznemu wyglądowi rynku w dłuższej perspektywie.