Zwątpienie, które zapanowało na parkiecie widać było głównie w drugiej części sesji, z czego wypływa jasny wniosek, że jego sprawcą byli inwestorzy zagraniczni, a ściślej pisząc – amerykańscy. Słabe dane na temat sprzedaży detalicznej przypomniały inwestorom ostrzeżenia niektórych ekonomistów, że gospodarka USA – najpotężniejsza na naszym globie – zaczyna zmierzać ku recesji. Indeksy w Europie Zachodniej natychmiast osunęły się z grubsza 1 proc. pod kreskę, co natychmiast odbiło się na nastrojach w Warszawie (zresztą na innych giełdach naszego regionu – też). WIG20, który jeszcze rano był na niewielkim plusie, zakończył handel na najniższym poziomie w ciągu całego dnia.
Wygląda na to, że dane makro z USA wystraszyły głównie inwestorów zagranicznych, ostrożnie powracających na parkiety rynków wschodzących po zeszłotygodniowym wystrzale czwartkowego optymizmu. Bo taniały głównie akcje banków (honor największych reprezentantów sektora finansowego na parkiecie ratowały Pekao, BRE i BZ WBK) oraz firm surowcowych (KGHM) i paliwowych (Orlen). No i oczywiście Telekomunikacja Polska. Jasną stroną giełdowego handlu była tylko postawa średniaków, których ceny, mierzone indeksem MIDWIG, praktycznie się nie zmieniły.
Niewesołe nastroje, panujące we wtorkowy wieczór na giełdach amerykańskich (indeksy straciły ok. 2 proc., dyskontując słabe dane makroekonomiczne), nie pozwalają na zbytni optymizm przed środowymi notowaniami w Warszawie. Ale też póki nie padła bariera 3150 pkt. nie ma powodu, by załamywać ręce. Inwestorzy zachodni wielokrotnie dowiedli, że nastroje zmieniają im się z prędkością światła.