Amerykanie zaczynają oszczędzać, świat się boi

Komentarz poranny Piotra Kuczyńskiego, Głównego Analityka Xelion. Doradcy Finansowi.

W USA już przed sesją informacje z europejskiego sektora bankowego niepokoiły graczy. HSBC, największy europejski bank, otrzymał cios od analityków Morgan Stanley, którzy zapowiadają spadek zysków, konieczność podniesienia kapitału banku nawet o 30 mld USD i obniżenie o 50 procent dywidendy.

Drugi cios zadał Deutsche Bank ostrzegając, że w czwartym kwartale poniósł stratę w wysokości około 4,8 mld euro. Amerykanie może by i zlekceważyli te złe informacje, ale również u siebie mieli problem. Zapowiadana we wtorek restrukturyzacja Citigroup okazała się być jak na razie sprzedażą (za 2,7 mld USD) Morgan Stanley domu maklerskiego Smith Barney (uważanego za perłę w koronie Citi). Analitycy twierdzą, że to jest tylko początek podziału Citigroup. Poza tym uważają, że z powodu olbrzymich strat bank musi w trybie pilnym zwiększyć kapitał. 

Godzinę przed rozpoczęciem sesji dobiły obóz byków dane o sprzedaży detalicznej. Okazało się, że w grudniu (miesiącu sprzedaży świątecznej!) spadła ona szósty raz z rzędu. Tym razem spadek był naprawdę pokaźny – w stosunku do listopada aż o 2,7 procent (oczekiwano spadku o 1,1 proc.). Najgorzej, że sprzedaż bez samochodów spadła też bardzo mocno, bo aż o 3,1 procent (oczekiwano spadku o 1,2 procent). Co prawda najmocniej (15,9 procent) spadła sprzedaż paliw, co nie może dziwić, bo spadała ich cena, ale i w innych kategoriach odnotowano solidne osłabienie. 

Od początku sesji spadały ceny akcji prawie całego składu indeksu S&P 500. Po 2,5 godzinach handlu spadki przekroczyły trzy procent i rynek wszedł w stabilizację w oczekiwaniu na końcową rozgrywkę. Byki usiłowały ratować rynek, ale atak był bardzo słaby i zakończył się totalnym fiaskiem. Indeksy spadły po około 3,5 procent otwierając drogę do poziomów zeszłorocznego dna. Wydaje się mało prawdopodobne, żeby to dno przełamały, ale gdyby jednak tak się stało to znowu wrócimy do dużej formacji podwójnego szczytu i będziemy mówili o spadku S&P 500 do 400 pkt.

Na GPW środa rozpoczęła się wzrostami indeksów, ale, podobnie jak na innych giełdach, niedźwiedzie zaatakowały i błyskawicznie zabarwiły indeksy na czerwono. Dodatkowym elementem pomagającym podaży (oprócz informacji z HSBC i Deutsche Banku) były dane makro z Czech. Tam w listopadzie dynamika produkcji przemysłowej była aż o 17,4 proc. niższa niż przed rokiem (oczekiwano dziesięcioprocentowego spadku). Czechy to nie Polska, ale obawy odnośnie naszej gospodarki musiały się pojawić. 

Po południu, mimo tego, że na europejskich giełdach sytuacja się nie poprawiła, nasze indeksy szybko ruszyły na północ. To oczywiście znowu był wpływ gry na rynku kontraktów. Najmocniejszą spółką była PGNiG, której najwyraźniej obecny kryzys gazowy pomaga. Nic dziwnego – będzie z pewnością pieszczoszkiem każdego rządu, który dołoży się do wielu projektów inwestycyjnych spółki. Długo to nasze, samodzielne odbicie nie trwało. Już po godzinie i nasz rynek znowu tracił jeden procent, a po publikacji danych w USA indeksy gwałtownie zwiększyły skalę spadków.

Sesja skończyła się przeceną WIG20 o 3,7 procent. Najgorsze było to, że znacznie wzrósł obrót, co zwiększa prognostyczne znaczenie spadku. Indeks stanął dokładnie na dolnym boku budowanego od października trójkąta. Jeśli dzisiaj indeks znowu spadnie to wyłamanie z trójkąta będzie zapowiadało spadek przynajmniej w okolice 1.300 pkt. Tak mówi technika, ale jest jeszcze jedna możliwość, która wydaje mi się bardziej prawdopodobna – zatrzymanie indeksu na poziomie październikowego dna (w okolicach 1.500 pkt.) i wejście rynku w trend boczny. Dzisiaj losy sesji powinny się rozstrzygnąć po publikacji raportu JP Morgan.

Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi