Najczęstszy problem, z którym się styka, to opóźnienia w spłatach kredytów hipotecznych, gdy rodziny walczą o utrzymanie swoich domów.
„Mamy wiele sytuacji, w których rodzina próbuje spłacić ratę kredytu hipotecznego w wysokości 800 lub 900 funtów, dysponując jedynie zasiłkiem dla bezrobotnych w wysokości 60 funtów tygodniowo” – powiedziała Coleman, która od pięciu lat pracuje dla tej organizacji charytatywnej doradzającej dłużnikom.
„To trudne, kiedy analizujesz ich sytuację i zdajesz sobie sprawę, że jest absolutnie niemożliwe, by pozostali w swoim domu”.
Klienci Coleman szykują właśnie przykrą niespodziankę i kolejny cios dla naszych zgnębionych banków. Przygniecione stratami z tytułu złych długów korporacyjnych, z których kolejne zostaną prawdopodobnie ujawnione w tym tygodniu przy okazji publikacji wyników półrocznych, banki muszą się szykować na kolejną falę strat, tym razem spowodowanych nietrafionymi pożyczkami udzielonymi osobom prywatnym. Według MFW mogą one kosztować system finansowy ponad sto miliardów funtów.
Dobrym wskaźnikiem stanu rzeczy są opóźnienia w spłatach zadłużenia z kart kredytowych. Według najnowszych danych Banku Anglii Brytyjczycy są zadłużeni na 1,46 bln funtów. Większość z tego, 1,23 bln, to kredyty hipoteczne, ale 231 mld to niezabezpieczone kredyty konsumenckie (54,5 mld zaciągnięto za pomocą kart kredytowych).
Agencja ratingowa Moody’s ujawniła w zeszłym tygodniu, że brytyjskie firmy wydające karty kredytowe spisują na straty 10 proc. swoich należności – to najwyższy odsetek, od kiedy w 2001 roku zaczęto prowadzić statystyki, i o połowę więcej niż rok temu.
Nadciągająca fala złych długów powoduje, że eksperci są ostrożni, jeżeli chodzi o prognozy dla dużych brytyjskich banków. Tytuł niedawnego raportu analitycznego Sandy’ego Chena z Panmure Gordon podsumowuje ten nastrój: „Brytyjskie banki: to jeszcze nie koniec”.
To nie tylko instytucje z City powinny się martwić – dzięki akcjom ratunkowym dla Lloydsa i RBS obywatele są dzisiaj dużymi akcjonariuszami z łącznie zainwestowaną sumą 70 mld funtów.
Podatnicy będą musieli sfinansować program ochrony aktywów, wynoszącą 585 mld funtów transakcję, która ma wyodrębnić najgorsze ze złych długów, zaciągniętych podczas kredytowego szaleństwa ostatnich pięciu lat.
Wszystko to grozi sytuacją rodem z „Paragrafu 22”. Alistair Darling, minister finansów, wzywa banki, by pożyczały więcej w celu ożywienia gospodarki. Jednak narastające straty pchają je w przeciwnym kierunku. Banki gorliwie chomikują gotówkę i odbudowują swoje bilanse. Bez zwiększenia akcji kredytowej gospodarka będzie się odradzać dłużej, bezrobocie wzrośnie i więcej długów pozostanie niespłaconych.
W Halifax, około 20 mil na zachód od biura Coleman w Leeds, Peter Sargent, partner w firmie Bagbies Traynor, specjalizującej się w przypadkach niewypłacalności, jest równie zapracowany. Spędził 30 lat, pomagając ludziom wydobyć się z długów, ale sprawy, które obecnie przechodzą przez jego biuro, są bardziej ekstremalne od wszystkiego, co dotąd widział.
„Dziś nawet nie mrugnę okiem, kiedy ktoś przyjdzie z zadłużeniem w wysokości 75 tys. funtów na kartach kredytowych i w postaci pożyczek niezabezpieczonych. W latach 90. 25 tys. funtów uznano by za dużą sumę”.
„Recesja nie patrzy na status społeczny. Adwokaci, właściciele pubów, nauczyciele – wszyscy odczuwają jej konsekwencje. Ci ludzie muszą sobie zdać sprawę, że ich domy nie są dłużej gigantycznymi bankomatami, z których mogą wyciągać pieniądze kiedy tylko zapragną”.
Oficjalne dane, które mają zostać opublikowane w piątek, pokażą prawdopodobnie kolejny znaczący wzrost liczby niewypłacalności. W pierwszych trzech miesiącach tego roku było prawie 30 tys. upadłości konsumenckich, ponad 19 tys. bankructw i 11 tys. dobrowolnych porozumień indywidualnych (IVA). Członkowie Association of Business Recovery Professionals oczekują 139 tys. przypadków upadłości konsumenckiej w tym roku.
Dane te odzwierciedlają długość kolejek po zasiłek i nie ma powodu, by sądzić, że przestaną one rosnąć. Ekonomiści prognozują, że bezrobocie może sięgnąć 10 proc. – co nie zdarzyło się od połowy lat 90., – albo nawet 12 proc., czyli najgorzej od połowy lat 80. A to nie tylko bezrobotni mają problemy. Wiele firm wprowadza skrócony tydzień pracy albo tnie nadgodziny.
Chen z Panmure mówi, że klientom trudno jest się odnaleźć w świecie po krachu kredytowym: „Przed krachem myśleliśmy, że ujemne przepływy pieniężne to nic złego. Gospodarstwa finansowe mogły się refinansować kolejną kartą kredytową lub kredytem sięgającym 130 proc. wartości nieruchomości, w sytuacji kiedy ceny domów rosły. To już historia”.
Chen niepokoi się o kredytobiorców, którym nie udało się skorzystać z rekordowo niskich stóp procentowych. Wielu z tych, którzy kupowali domy w szczycie hossy przy małym wkładzie własnym, teraz nie może zaciągnąć nowego kredytu i jest skazanych na wyższe oprocentowanie.
Liczba niespłacanych kredytów hipotecznych także zaczyna szybko rosnąć. Ostatnie dane pokazują, że około siedmiu procent klientów spóźnia się z płatnością o ponad 30 dni, a cztery procent o 90 dni lub więcej.
Arturo de Frias, analityk sektora bankowego w Evolution Securities, szacuje, że aż 10 proc. wszystkich kredytów hipotecznych może okazać się niespłacalnych, a na każdym z nich bank może stracić 30 proc. swoich pieniędzy. Oznaczałoby to powstanie złych długów na brytyjskim rynku hipotecznym na sumę 40 mld funtów – to o trzy miliardy funtów więcej, niż rząd wpompował w RBS i Lloydsa w październiku ubiegłego roku.
Nie jest jasne, jak banki mają zamiar poradzić sobie z tym problemem. Bardzo niewielu dzwoniących do Consumer Credit Counselling Service jest straszonych zabraniem im nieruchomości, nawet jeżeli przestali spłacać kredyt. „O tej porze w zeszłym roku przejmowały nieruchomości, gdy tylko kredyt nie był spłacany przez trzy miesiące. Teraz zostawiają ludzi w ich domach, bo nie są nawet w stanie sprzedać tych nieruchomości na aukcji”, powiedział Coleman.
„Wydają się wychodzić z założenia, że dom będzie lepiej pilnowany i może otrzymać lepszą cenę na przyszłej aukcji, jeżeli pozwoli się w nim ludziom mieszkać. Jest więc obecnie wiele rodzin, które czują, że siedzą na bombie zegarowej, zastanawiając się, kiedy zostaną wyrzucone na ulicę”.
Iain Dey, David Smith, Rachel Bridge „The Times”
Tłum. TK