Japonia wyraziła pełną solidarność. Bankowcy oświadczyli, że ryzyko inflacji się zmniejsza, więc mogą sobie pozwolić na takie posunięcie. Było ono niezwykle ryzykowne i dokonane w niewłaściwym czasie. Niewłaściwym dlatego, że potworna panika, którą obserwowaliśmy na rynkach azjatyckich i paniczne nastroje w Europie powinny były przełożyć się na bardzo zły początek sesji w USA, ale istniało olbrzymie prawdopodobieństwo, że rynek amerykański wybroni się sam. Najczęściej taka panika tak się właśnie kończy. Wielu graczy łącznie ze mną tego oczekiwało. Gdyby tak się nie stało to można by taką interwencję przeprowadzić w czwartek.
Bankierzy zaryzykowali. Można powiedzieć, że zagrali jak hazardziści. Chcieli pokazać, że są zjednoczeni, że będą działali wspólnie, że jeśli będzie taka potrzeba to wymyślą (też wspólnie) coś nowego i uratują świat. Tyle tylko, że gdyby rynki źle odczytały ich intencje i skupiły się na zagrożeniach (nie robi się takich ruchów, jeśli nie ma olbrzymiego zagrożenia), a indeksy by spadły to wynikiem byłaby utrata wiary w to, że cokolwiek może pomóc. To zaś prowadziłoby do niewyobrażalnych wręcz skutków. Dlatego też sesja w USA nie powinna się była zakończyć spadkami. Gdybym to napisał parę miesięcy temu to uznałoby mnie za zwolennika spiskowej teorii dziejów. Jednak po tych wszystkich interwencjach, które już widzieliśmy, podejrzenie, że to nie tylko rynkowe siły pomogły w środę (w tej wyjątkowej sytuacji) posiadaczom akcji nie może dziwić.
Indeksy giełdowe rozpoczęły sesję sporym wzrostem (reakcja na obniżki stóp). Potem gracze doszli do (słusznego) wniosku, że same obniżki nic nie pomogą ani sektorowi finansów ani gospodarce (najwcześniej pomogą za pół roku). Zaczęła się wyprzedaż, która trwała do 19.00. I wtedy to nagle uderzył popyt. Można powiedzieć, że uderzył dlatego, iż indeks S&P 500 dotknął ważnego wsparcia sprzed 5 lat. Fakt, pretekst dobry, ale niespecjalnie przekonujący. W każdym razie technik może w to starać się uwierzyć. Powtarzam: sesja nie miała prawa zakończyć się spadkiem. Indeksy rosły już po dwa procent, ale ostatnie pół godziny przyniosło atak podaży i koniec był żałosny. Nie miała prawa, ale się zakończyła… Co z tego wynika? Nadal jest szansa na ubicie średnioterminowego dna i rozpoczęcie korekty. Pod jednym wszakże warunkiem: czwartkowa sesja musi się zakończyć dużym wzrostem indeksów. Inaczej cała ta gra banków centralnych okaże się nieporozumieniem.
GPW rozpoczęła środową sesję tak jak można było tego oczekiwać – dużymi spadkami. Jednak nie było na naszym rynku widać aż takiej paniki, jaka zapanowała na innych rynkach. Owszem, po godzinie handlu WIG20 tracił 5 procent, ale jak tylko indeksy na innych rynkach zaczęły odrabiać straty to u nas byki też szybko je redukowały. Oczywiście nadal najgorzej wyglądał sektor bankowy. Dużo gorzej sytuacja wyglądała na mało płynnym rynku mniejszych spółek. MWIG40 tracił ponad 7 procent, ale i on zaczął odrabiać straty. Wszystko wydawało się sygnalizować, że mamy do czynienia z TĄ paniką, która ma szanse rozpocząć lepszy dla akcji okres.
Po 12.00 WIG20 zredukował skalę spadku do symbolicznego w tych warunkach wymiaru dwóch procent. Co bardziej istotne szybko rósł obrót. Wniosek był oczywisty: OFE zaczęły bronić GPW. Nie wierzę, żeby robiły to TFI, bo przerażeni Polacy z całą pewnością nadal umarzali jednostki. Z każdą chwilą widać było, że rodzący się konsens: spadki są przesadzone – pora na odreagowanie. Kropkę nad i postawiła wspólna interwencja banków centralnych, które obniżyły stopy procentowe. Od tego momentu można było tylko zgadywać, gdzie się indeksy zatrzymają, ale nie udało się zakończyć sesji wzrostem – fixing obniżył WIG20 o 35 punktów. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Uważam, że dzisiaj indeksy będą rosły (być może nie od początku sesji). Jeśli OFE zaczęły bronić indeksów przed spadkami to muszą wykorzystać to, co dotarło na rynki w nocy oraz nadzieję na wzrost indeksów w USA.
Piotr Kuczyński
Xelion. Doradcy Finansowi