Bańki w mieszkaniówce można szukać na Zachodzie

Ceny mieszkań oderwały się od fundamentów? Szybciej w Europie niż w Polsce – sugerują dane Eurostatu. Nad Wisłą przez ostatnie lata ceny rosły tylko trochę szybciej niż dochody ludności. Na Zachodzie dynamika była nawet kilkukrotnie wyższa.

fot. Damian Lugowski / Shutterstock

Jedno jest pewne – mieszkania w Polsce tanie nie są. Czy jednak są aż tak drogie, że możemy mówić o bańce spekulacyjnej? Na sprawę można patrzeć na co najmniej kilka sposobów. Wspólnie prześledźmy więc trzy z nich, a na koniec porównajmy się do sąsiadów.

Za metr trzeba płacić obiektywnie więcej

Po pierwsze spójrzmy po prostu na dane o cenach z transakcji zawieranych przez Polaków. Tu nie ma wątpliwości, że mieszkania są droższe niż u szczytu ostatniej hossy. Dziś np. w Warszawie za metr mieszkania trzeba już płacić ponad 10 tys. złotych, a w trzecim kwartale 2007 roku (szczyt ostatniej hossy) było to trochę ponad 9 tys. zł – tak wynika z danych NBP. Bezapelacyjnie jest więc drożej.

Nie zapominajmy o rosnących kosztach

Porównywanie wartości nominalnych pomiędzy którymi jest kilkanaście lat różnicy jest jednak rozwiązaniem zbyt uproszczonym. Po prostu tych kilkanaście lat zamazuje obraz. Przecież w międzyczasie w ogóle ceny zupełnie się zmieniły. I tak na przykład w trzecim kwartale 2007 roku litr benzyny 95 kosztował około 4,2-4,4 złote. Według danych GUS wtedy bochenek chleba kosztował około 1,6-1,7 złotych, a litr mleka około 2 złote. Każdy kto robi zakupy wie, że dziś ceny są zupełnie inne.

W międzyczasie wzrosły też koszty zakupu ziemi pod budowę bloku mieszkalnego czy same ceny materiałów i robocizny. Wzrost był potężny, bo licząc od 2008 roku NBP szacuje podwyżki tych kosztów w największych miastach nawet na 30-50%. To sugerowałoby nawet mocniejszy wzrost kosztów budowy mieszkań niż obserwowany w tym czasie wzrost ich cen.

Spójrzmy jednak na sprawę bardziej z punktu widzenia kupujących, a nie deweloperów. Skorygujmy więc wcześniej wspomniane ceny nominalne o głośną ostatnio inflację. Po takim urealnieniu okazałoby się, że wciąż realnie za metr płacimy np. w Warszawie o kilkanaście procent mniej niż u szczytu ostatniej hossy.

Możliwości zakupowe wzrosły 2-3 krotnie

To drugie ujęcie dalej nie uwzględnia jeszcze tego, że w międzyczasie nasze pensje rosły (wg GUS o ponad połowę przez ostatnią dekadę) i wyraźnie zmalało oprocentowanie kredytów. W tym ujęciu efekt byłby taki, że możliwości nabywcze Polaków jeszcze nigdy nie były tak wysokie jak dziś.

Gdyby bowiem para zarabiająca łącznie dwie średnie krajowe przeznaczała 30% swojego wynagrodzenia netto na ratę kredytu mieszkaniowego, to mogłaby kupić w dużym mieście mieszkanie o powierzchni 74,5 m kw. Dla porównania w 2008 roku było to mniej niż 29 metrów.

Bańka spekulacyjna? Szybciej w Europie niż w Polsce

Stopy procentowe mogą się jednak w końcu kiedyś zmienić, więc aby porównywać się z innymi krajami porzućmy ten czynnik. Patrzmy tylko na to jak w okresie hossy wzrosły ceny nieruchomości i wynagrodzenia. Potrzebne dane publikuje Eurostat. Przy tym warto dodać, że dla wszystkich Państw liczymy o ile wzrosły ceny mieszkań od tzw. „dołka”. Dla każdego kraju określiliśmy więc moment, w którym rozpoczął się okres wzrostów cen trwający do dziś. W większości przypadków – w tym w Polsce – „bazą” były lata 2013 – 2014. Nie wszędzie jednak scenariusz był taki jak u nas.

Jaki jest efekt tych obliczeń? W Polsce ceny mieszkań rosły w trakcie obecnej hossy mniej więcej w takim samym tempie, w jakim rosły też dochody ludności. Takiej sytuacji może nam zazdrościć większość krajów Europejskich. Okazuje się bowiem, że standardem był wzrost cen nieruchomości 2-3 krotnie wyższy niż to o ile wzrosły dochody ludności. Było tak w Estonii, na Węgrzech, Słowenii, we Francji, w krajach Skandynawskich, Holandii, na Islandii, Czechach, Hiszpanii czy Niemczech. Nie brakuje przy tym jeszcze jaskrawszych przykładów – krajów, w których ceny nieruchomości poszły w górę nawet 4 czy 5 razy szybciej niż dochody obywateli. Z takim problemem boryka się Słowacja i Luksemburg.

Przy tym ważna jest jeszcze jedna uwaga. Dla niektórych krajów Eurostat wciąż nie opublikował informacji o dochodach za 2020 rok. Wtedy do wyliczeń przyjmowaliśmy dane za 2019 rok. Nie powinno to zamazywać zbyt mocno obrazu, bo w większości przypadków hossa trwa na starym kontynencie od co najmniej kilku lat. Brak jednej obserwacji nie powinien więc diametralnie zmieniać wyników.

Zmiany cen mieszkań i wynagrodzeń w krajach europejskich
Kraj Wzrost cen mieszkań w trakcie trwającego trendu Od kiedy ceny mieszkań rosną O ile w tym czasie wzrosły wynagrodzenia Mnożnik – pokazuje jak bardzo wzrost cen mieszkań przekroczył wzrost wynagrodzeń*
Rumunia 37% 2014 113% 0,33
Bułgaria 53% 2013 69% 0,76
Chorwacja 35% 2015 38% 0,92
Finlandia 29% 2008 30% 0,97
Litwa 86% 2010 86% 0,99
Polska 45% 2014 39% 1,15
Łotwa 91% 2010 78% 1,16
Belgia 40% 2009 32% 1,26
Wielka Brytania 63% 2009 40% 1,58
Estonia 158% 2009 90% 1,75
Węgry 122% 2013 62% 1,96
Słowenia 46% 2014 23% 1,97
Francja 28% 2009 13% 2,12
Norwegia 109% 2008 48% 2,28
Szwecja 102% 2008 42% 2,44
Holandia 61% 2013 25% 2,50
Islandia 132% 2010 52% 2,52
Czechy 78% 2013 30% 2,62
Hiszpania 35% 2014 12% 2,83
Niemcy 83% 2007 29% 2,88
Irlandia 86% 2013 27% 3,21
Dania 59% 2011 17% 3,41
Austria 93% 2010 25% 3,70
Portugalia 72% 2013 19% 3,80
Słowacja 59% 2012 13% 4,64
Luksemburg 130% 2007 25% 5,16
Opracowanie HRE Investments na podstawie danych Eurostatu
* najświeższe dane na temat dochodów dostępne za 2020 lub 2019 rok

Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments