Prawda jest bowiem taka, że obecna sytuacja jest zupełnie inna niż wszystko co było do tej pory. Truizmem jest mówienie, że świat po tym kryzysie będzie inny. Pytanie jednak jest inne – czy rząd i parlament powinien obecnie coś robić? Czy wstrzymywać się przed gwałtownymi ruchami, żeby nie wzbudzić paniki?
Jeszcze kilka tygodni temu można było głośno stwierdzić, że większe gwarancje dla naszych depozytów nie są potrzebne, że mogłyby wzbudzić wśród klientów nieufność. Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że wręcz w trybie ekspresowym podwyższono gwarantowaną stopę do 50 tysięcy euro. Jakaż to różnica w porównaniu do oddawania w całości równowartości 1 tysiąca euro, a potem kolejnego progu do 22,5 tysiąca euro dla 90% procent ulokowanych depozytów. Co ciekawe – wszystko przeszło bez większej dyskusji, raz dwa. Przez lata mówiono o tym wiele razy, ale nie podjęto żadnej decyzji. Wiadomo, że to kosztuje i nikt nie chciał tych kosztów ponieść.
W tym momencie mamy jednak większy problem, na który trudno znaleźć lekarstwo. A jest nim brak zaufania pomiędzy bankami. Efekt jest taki, że w jeszcze nadpłynnym jako takim sektorze bankowym, brak jest pieniędzy. Banki, które mają nadwyżki nie chcą się z nimi rozstawać i wolą je przysłowiowo „kisić” i zarobić mniej, niż robić to co robiły przez lata – pożyczać konkurencji. Problem widać po rosnącym z dnia na dzień WIBORze. To ogromny problem nie tylko dla banków, ale przede wszystkim dla ich klientów. Rośnie oprocentowanie kredytów – zarówno tych opartych o WIBOR, jak i tych o zmiennej stopie, ustalanej przez „prezesa”. Gorzej mają się przedsiębiorcy. Nieufność może za chwilę rozlać się na rynek kredytów firmowych, a chwilę po tym na detal. To zaś oznacza ostry kryzys całej gospodarki, która nie umie bez niego żyć. Dalszy scenariusz jest dość oczywisty. Firmy, które mają gotówkę, będą ją wycofywały z banków, podobnie jest z depozytami klientów detalicznych. To spowoduje jeszcze większy głód pieniędzy w bankach, które jeszcze bardziej docisną śrubę.
Jakie jest rozwiązanie tego problemu? Czytamy o tym od kilku dni. W mocnych słowach mówi o tym prezes BRE Banku, czy Raiffeisen Banku. O tym, że kryzys powinien otworzyć oczy politykom grzmi Krzysztof Rybiński. Wszyscy zastanawiają się, dlaczego NBP, KNF i rząd nic nie robią. Brak kredytu może zdusić nasz wzrost gospodarczy! A rozwiązanie jest przecież tak proste i można je podsumować: zagwarantować wszystkie depozyty klientów indywidualnych, a także zagwarantować pożyczki międzybankowe. To powinno pomóc. I prawdopodobnie prędzej czy później rząd sięgnie do tego arsenału. Problem tylko w tym, że to pomoże bankom, ale nie gospodarce.
Jak pokazuje praktyka pakiet NBP nie przyniósł (jeszcze) pożądanych efektów. W tym tygodniu ze swoimi propozycjami rozwiązań zapewne wystąpi również ZBP. Wszyscy zaś wskazują na przykłady rządu francuskiego, niemieckiego, włoskiego, irlandzkiego, greckiego, etc. Powstaje pytanie, dlaczego inni potrafią, a my nie?
Jest jednak duża różnica, o której warto pamiętać, i która sprawia, że należy mocno zrewidować pewne poglądy. Poglądy, które są pochodną obecnego kryzysu. Widać też wyraźnie, że rząd bardzo chętnie by pomógł, ale nie za bardzo chce, bo się boi. Problemem jest to, że pomagając sektorowi bankowemu, wyręcza się zagranicznych właścicieli. Nie ma też żadnej gwarancji, że przychylając się do błagalnych próśb bankierów, zwiększy się dostępność kredytu. Jednym słowem rząd boi się, że zaangażuje pieniądze podatnika, a i tak mu nie pomoże. To zaś może oznaczać polityczne samobójstwo…
Wydaje się jednak, że wszyscy, którzy mówią o większej pomocy państwa, raczej nie wierzą, że to nagle uzdrowi sytuację. Wszyscy mają po prostu nadzieję, że jeśli banki nie chcą sobie pożyczać obecnie na dłuższy okres, bo boją się, że klienci wycofają te pieniądze, to po otrzymaniu gwarancji, wszystko wróci do normy. Naszym zdaniem tak się wcale nie stanie. No może poza tym, że nagle nie trzeba będzie przepłacać za depozyty klientów detalicznych. Jednak kto trzymał pieniądze, ten będzie je dalej trzymał, a kto ich potrzebował, tak samo ich nie będzie miał. Wzrośnie tylko marża dla klientów. Rozwiązaniem jest zatem wpompowanie pieniędzy w cały system. W normalnych czasach w takich sytuacjach robią to akcjonariusze. Tym razem nie mamy normalnych czasów. A problem za chwilę będzie narastał. Jak banki sobie poradzą ze spadającym współczynnikiem wypłacalności, biorąc pod uwagę, że zwiększy się liczba złych kredytów? Kto wówczas pomoże potrzebującym kapitału bankom? Państwo?
Czy bankowcy będą bardziej odważni? Obecnie wszyscy mają nadzieję, że się wszystko unormuje po wyborach w USA. Nasi rządzący nie chcą do tego momentu nic obiecywać. Nie ma się co dziwić. Podobnie jak bankowcom, którzy straszą, że jak rząd nie pomoże, to nie będą dawać kredytów. Problem byłby znacznie łatwiejszy do rozwiązania, gdyby udział zagranicznych banków w aktywach polskiego sektora był w mniejszy. Z jednej strony nie można pomóc na przykład tylko PKO BP, z drugiej pomaganie wszystkim jak leci, jest trochę niefortunne. Chyba, że odbędzie się to na warunkach narzuconych przez polskie władze. Po wypowiedziach polityków widać nawet, jak to mogłoby wyglądać.
NBP i państwo daje gwarancje, ale w zamian żąda zabezpieczeń na udziałach banków będących w potrzebie. Jakby nie patrzeć, wydaje się to dobrym rozwiązaniem. Korzysta kto chce i interesy wszystkich są zabezpieczone. Czyli chodzi o krok dalej, niż propozycje bankowców, którzy za pomoc NBP chcieliby po prostu tylko płacić. Jednocześnie taka sytuacja wzmacnia KNF i nadzoru nad tym segmentem rynku. Możliwości pomocy w takim wypadku (coś za coś) jest znacznie większa. We Francji pompują pieniądze, ale jednocześnie wymagają, żeby banki udzielały kredytów. Nie można bowiem założyć, że banki po rozwiązaniu swoich problemów od razu rzucą się rozwiązywać problemy przedsiębiorców. Można raczej założyć, że wcale tak nie będzie i każdy będzie chciał przeczekać, nauczyć się funkcjonować w nowych warunkach rynkowych.
A dlaczego należy wykorzystać obecną sytuację do tego, żeby wzmocnić nadzór, a jednocześnie pomóc rynkowi? Jeden z naszych czytelników streścił nam odpowiedź KNFu w sprawie najnowszej reklamy jednej z instytucji. Komisja sama przyznaje w niej, że jej uchwała (w sprawie zasad reklamowania usług finansowych) nie ma charakteru władczego. Jest to jedynie wyraz opinii KNF odnośnie standardów, jakim odpowiadać powinny komunikaty reklamowe dotyczące sektora bankowego. Podsumowując. KNF nie może stosować środków nadzorczych wobec banków, które nie respektują tych postanowień uchwały, które nie mają oparcia w obecnie obowiązujących przepisach prawa. Wymóg podawania efektywnej rocznej stopy oprocentowania (w reklamach dotyczących rachunku bankowego oprocentowanego według zróżnicowanych poziomów oprocentowania za poszczególne okresy) nie ma oparcia w obowiązujących przepisach prawa…
Efekt? Każdy kolejny bank może się powoływać na ten konkretny przykład. Warto byłoby zatem przy tej okazji załatwić tę sprawę. Gdyby KNF była swego rodzaju izbą rozliczeniową, która działałaby w sposób dobrowolny, a nie obowiązkowy, miałaby więcej „miękkich” argumentów, żeby taki niesforny bank przywołać do porządku. Warto to wziąć pod uwagę. Z punktu widzenia klienta, to również chodzi o bezpieczeństwo nieprofesjonalnych uczestników rynku. Obecna sytuacja pokazała wyraźnie, że bank nie jest zwykłym przedsiębiorstwem. Bez pomocy państwa, banki sobie same nie poradzą. Można założyć, że bez zewnętrznego impulsu, system nie wróci do stanu równowagi, to znaczy, że bankowcy nie będą nagle sobie ufać i pożyczać pieniędzy. Warto jednak przy tej okazji wykorzystać tę sytuację. Skoro sektor bankowy jest tak istotny dla całej gospodarki, to rolą państwa jest dbać o wszystkich uczestników tego rynku. Miejmy nadzieję, że jeśli już do tej pomocy dojdzie, to zachowane zostaną interesy klientów – nie tylko samych banków. Nam wyraźnie bowiem czegoś brakuje w podpowiedziach bankowców – owszem ich postulaty są słuszne i tutaj pełna zgoda. Brakuje w nich jednak rozwiązań symetrycznych względem klientów, nadzoru, czy państwa. Mieliśmy już w historii taką sytuację, że bankom nie za bardzo spieszyło się do pożyczania pieniędzy klientom, bo wolały je lokować w bezpieczne papiery skarbowe. Wolałbym zatem, żeby równolegle do pomocy państwa, banki zadeklarowały pomoc w postaci kredytów potrzebującym przedsiębiorcom. Wtedy można powiedzieć, że w takiej sytuacji wygrywają wszyscy, a nie tylko jedna strona kosztem drugiej… Warto wspomnieć, że wciąż nie jest uregulowana kwestia upadłości konsumenckiej. A przecież z punktu widzenia społeczeństwa to bardzo, bardzo istotna kwestia. Czy kryzys minie, a upadłości się znowu zapomni?
Zobaczymy zatem, jak ostatecznie odpowiednie instytucje będą dbały o interesy wszystkich zainteresowanych uczestników. Z całą pewnością będzie o tym dużo w książkach do historii (nie tylko bankowości).