Ben Bernanke nie widzi baniek spekulacyjnych

Czwartek był na rynkach w USA dziwnym dniem, dlatego że napływające na rynek informacje były niejednoznaczne. Już w danych makro widać było tę niejednoznaczność. Weryfikacja kwartalnych danych o wydajności i kosztach pracy pogorszyła dotychczasowy obraz sytuacji.

Wydajność wzrosła w trzecim kwartale o 8,1 a nie o 8,6 procent (ale i tak wzrost był najwyższy od 6 lat), a koszt pracy spadł o 2,5 a nie o 4,5 proc. kw/kw. Bardzo dobre były jednak dane z rynku pracy. Ilość nowych wniosków o zasiłek spadła do 457 tys. (oczekiwano 480 tys.). W okresie przedświątecznym rośnie tymczasowe zatrudnienie, więc wcale mnie te dane nie dziwią. Szokiem była publikacja indeksu ISM dla sektora usług. Okazało się, że oczekiwano wzrostu tego indeksu, a tymczasem spadł z 50,6 do 48,7 pkt., z czego wynikało, że gospodarka się cofa. W normalnych warunkach takie dane powinny doprowadzić do przeceny, ale przecież zbliża się koniec roku…

Na rynek wpływały też informacje z przesłuchania Bena Bernanke, szefa Fed w Kongresie przed Senacką Komisją ds. Bankowości. Można powiedzieć, że wypowiedzi szefa Fed były wręcz buńczuczne i godne jego poprzednika. Oczywiście mocno bronił działań Fed podczas kryzysu, czemu trudno się dziwić. Twierdził też, że Fed powinien mieć jak najwięcej władzy i też temu się nie dziwię. Informował, że Fed ma narzędzia, żeby wycofać się z programów pomocowych tak, żeby nie dopuścić do dużego wzrostu inflacji i jednocześnie nie zaszkodzić gospodarce. W to wątpię, ale rozumiem, dlaczego tak mówił. Dramatyczne było jednak to, że szef Fed uważa, iż to, co się w tej chwili dzieje na rynkach nie jest budowaniem bańki spekulacyjnej. To samo mówił Alan Greenspan, kiedy bańki były budowane. Ben Bernanke się myli, a mówiąc to, co mówi zachęca do kreowania super-bąbla spekulacyjnego. 

Byki na rynku akcji miały za sobą szefa Fed i część danych makro. Przeciwko sobie też miały część danych i informacje z sieci sprzedaży detalicznej (między innymi JC Penney, Target, Gap), które informowały w czwartek o wielkości miesięcznej sprzedaży w listopadzie. Nie było w tych danych niczego pozytywnego. Można wręcz powiedzieć, że były zaskakująco słabe. To był duży minus, ale był też i plus, czyli Bank of America, który zapowiedział spłatę 45 mld USD z pomocy rządowej. Pomocą dla indeksu NASDAQ była transakcja miedzy Comcast i General Electric. 

Jak widać rynek był poddany takiej presji, ze wszystkich stron, że graczom trudno się było zdecydować. Tak sytuacja trwała do ostatnich 30 minut sesji, Wtedy to niedźwiedzie zaatakowały przede wszystkim sektor sprzedaży detalicznej i finansowy. Indeksy zaczęły błyskawicznie spadać i sesja zakończyła się wyraźnymi zniżkami. Indeks S&P 500 wrócił do środka kanału trendu bocznego, w którym przebywa od połowy listopada i wątpię, żeby dzisiaj z niego wyszedł. 

GPW rozpoczęła czwartkową sesję kolejnym atakiem na 2.400 pkt. Poziom ten został bez problemu pokonany, ale tuż potem zaczęły się schody. Podaż zepchnęła indeks znowu do poziomu 2.400 pkt i rynek wszedł w marazm z WIG20 nieznacznie, w obie strony, przekraczającym ten poziom. Od południa byki zaczęły jednak powoli indeks podnosić. Najmocniejsze były banki i sektor surowcowy. Publikacja pierwszej partii danych makro w USA w niczym nie zmieniała sytuacji, mimo że giełdy europejskie zareagowały niewielkimi zwyżkami, a w czasie konferencji szefa ECB WIG20 nieznacznie stracił kopiując zachowanie innych giełd europejskich. Końcówka (fixing) była bardzo słaba, bo graczy wystraszyła publikacja indeksu ISM. WIG20 stracił kosmetycznie kończąc dzień pod poziomem 2.400 pkt. To oczywiście zupełnie o niczym nie świadczy i nie ma znaczenia prognostycznego. 

Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi