Bliskowschodni niepokój na zakończenie roku

Niezależnie od stażu poszczególnych indeksów oznacza to, że jeden zaledwie rok wystarczył do zniesienia ponad dwóch trzecich wzrostowego dorobku całej fali hossy z lat 2003-2007.

Jakby mało było nerwowości, niepewności jutra i obaw o skalę globalnej recesji, to na dokładkę zakończenie roku serwuje nam nową odsłonę izraelsko-palestyńskiej krwawej konfrontacji. Abstrahując od trzycyfrowej już liczby ofiar w ciągu kilku ostatnich dni (najwięcej od Wojny Sześciodniowej z 1967 r.), beneficjentem tych walk stała się ropa, która przy cenie 35 dol. za baryłkę rozpoczęła dynamiczny rajd w górę. Powagi sytuacji dodaje fakt mobilizacji izraelskich rezerwistów. Mając na uwadze nieprzewidywalność polityki Iranu oraz nasilenie gazowych szantaży przez Rosję (rzekome 2 miliardy dolarów zadłużenia Ukrainy może spowodować zaburzenie dostaw gazu do Europy Zachodniej), należy spodziewać się w przyszłym roku gwałtownych ruchów na rynku surowców energetycznych. W chwilach eskalacji napięć nastąpią znaczące zwyżki, które powinny być równie dynamicznie korygowane za sprawą marnych fundamentów globalnej gospodarki, co przecież ogranicza popyt.

Szczególnie niepewna staje się sytuacja makroekonomiczna Rosji, czego nie zmieni wzrost notowań ropy nawet do 60 dolarów. W nadchodzącym roku kraj ten przypuszczalnie zanotuje pierwszy od dekady deficyt budżetowy i będzie to od razu ostre uderzenie: jego wielkość tamtejsze ministerstwo finansów szacuje się na 69 mld dol. Ocenia się, że do zbilansowania rosyjskiego budżetu niezbędna jest wycena baryłki w okolicach 70 dol. (gatunek uralski jest tańszy o kilka dolarów niż Brent). W połączeniu z pełzającą dewaluacją rubla, który właśnie notuje minima wszech czasów wobec euro, jest to bardzo niebezpieczny koktajl. Pamiętać należy, że od sierpnia rezerwy walutowe Rosji stopniały o jedną czwartą do 450 mld dol. Wiadomo nie od dziś, że wojownicza retoryka państw mających niewiele wspólnego z demokracją nasila się w okresach chwiania się ich potęgi. Spadek moskiewskiej giełdy o 75 proc. w ciągu 5 miesięcy mówi sam za siebie, a pośród kryzysu dokonuje się również cicha nacjonalizacja potężnie zadłużonych rosyjskich potęg stalowych i wydobywczych (Rusal, Norylsk Nikiel).

Pomimo natłoku tych niepokojących sygnałów bieżący tydzień pod względem notowań będzie zdegenerowany. Na warszawskiej giełdzie ostatnim poważnym dniem handlu będzie wtorek, gdyż w Sylwestra na parkiecie pozostaną tylko indywidua z głębokim uzależnieniem. W piątek, 2 stycznia postanowiono sesję odwołać (nawet całkiem słusznie, gdyż po trudach noworocznych imprez być może mnożyłyby się przypadki „błędnego” wklepania zleceń destabilizujących rynek).

Jutro warto będzie zawiesić oko na odczycie naszego deficytu obrotów bieżących, który w mijającym kwartale mógł wynieść niemal 4,5 mld euro. Jest to ostatnio nieco zapomniana miara kondycji gospodarki, a na pierwszy plan w mediach wybija się PKB. Tymczasem deficyt ten od kilku miesięcy zagnieździł się na poziomach grubo wyższych niż 1 mld euro miesięcznie. Równolegle, systematycznie topnieją nasze rezerwy walutowe. Zagrożenie to słusznie wyciąga na światło dzienne ekonomista Marcin Mróz w felietonie ze świątecznego wydania gazety „Parkiet”, uwypuklając ryzyko dalszej deprecjacji złotego. Miejmy to na uwadze również w kontekście gwałtownie słabnącej koniunktury i silnie kurczącego się wskaźnika wyprzedzającego wyliczanego przez BIEC (spada nieprzerwanie od półtora roku). Jeśli zastój gospodarczy w Europie Zachodniej (nabywającej ponad połowę polskiego eksportu) się utrwali, to nawet marne 2,5 proc. PKB w 2009 r. będzie dobrym wynikiem.

Drugą istotną daną, zwłaszcza z punktu widzenia rynku nieruchomości, będzie publikowany we wtorek indeks S&P/Case-Shiller (odczyt za październik), obrazujący zmiany cen domów w 20 amerykańskich aglomeracjach. Oczekuje się uśrednionego spadku cen o blisko 18 proc. Wartością referencyjną dla tego wskaźnika jest 100 pkt z początku 2000 r. Ostatni odczyt za wrzesień wynosił 150, co oznacza 50-procentową średnią aprecjację lokali w ciągu niemal 9 lat. Przy założeniu ciągłej kapitalizacji daje to zysk ledwie 5 proc. rocznie. A więc gdzie te kokosy z posiadania lokalu? W otoczonych splendorem bogactwa i luksusu Las Vegas, Los Angeles czy San Francisco ceny spadły niemal o 30 proc. Według najnowszego raportu skutki kryzysu odczuwa pełny finansowej śmietanki Londyn. To powinno dać do myślenia wszystkim tym, którzy z uporem maniaka lansują tezę o odporności polskiego rynku nieruchomości na obecne zawirowania kredytowe.

To co widzieliśmy w ciągu minionych kilku lat to dzika spekulacja, po której następuje powrót do wartości godziwych, przy czym jest to powrót dość brutalny dla wielu łasych na łatwe zyski tudzież podatnych na medialne socjotechniczne manipulacje. Czymże takim bajecznym kusi Sopot, Zakopane czy duża część Warszawy, żeby metr kwadratowy miał tam kosztować kilkanaście tysięcy złotych? W skali ogólnopolskiej stoimy u progu długo odraczanej ale nieuniknionej wojny cenowej deweloperów. Z pożytkiem dla potencjalnych klientów i docelowo całej gospodarki.

Grawitację cen ku poziomom akceptowalnym, a przede wszystkim bardziej osiągalnym można uznać jako swoiste spłacenie długu przez ogarnięty bąblem rynek. Zbyt wysokie rachunki zapłacone przez tych, którzy posłuchali nagonki zwracają się w postaci dużo niższych rachunków za lokum wszystkim tym, którzy czają się na zakup ale nagonce tej nie ulegli.

Koniec końców, poważny handel akcjami poparty miejmy nadzieję solidnymi obrotami, powróci dopiero w poniedziałek 5 stycznia 2009 r. Do tego czasu można pokusić się o analizę rocznych statystyk giełdowych, których w gazetach tuż po Nowym Roku będzie pod dostatkiem.

Bartosz Stawiarski