Budżet w nas uderzy. Będziemy go łatać

Od nowego roku o kilka procent zdrożeją alkohol i papierosy, a niewykluczone, że również i paliwa. Wszystko z powodu zwiększenia stawek akcyzy, co dałoby dodatkowych 5 mld zł. Ma ona zostać „urealniona i dostosowana do stawek europejskich”. Rząd, który wcześniej zapowiedział, że podwyżek podatków nie będzie, przymierza się za to do likwidacji ulg, np. na ubrania dziecięce i materiały budowlane oraz niektóre artykuły spożywcze. Ale może być jeszcze gorzej, jeśli dziura budżetowa będzie się powiększać. Prof. Witold Modzelewski, były wiceminister finansów, przekonuje, że nie obejdzie się bez podniesienia podstawowej stawki VAT jeszcze w przyszłym roku, po wyborach prezydenckich.

Minister finansów Jacek Rostowski podał szokującą informację o deficycie w wysokości 52 mld zł w piątek wieczorem, już po zamknięciu sesji giełdowej. Dał więc inwestorom cały weekend na ochłonięcie z pierwszego szoku. Dziś rano, po otwarciu giełdy, poznamy ich reakcję.

Jest pewne, że pierwszą ofiarą monstrualnego deficytu będzie złoty. Na koniec roku mieliśmy według analityków płacić za euro poniżej 4 zł. Teraz, ich zdaniem, możemy o tym zapomnieć. – Złoty osłabi się nawet o 10 groszy – ocenia Ryszard Petru, główny ekonomista BRE Banku.

Jak się dowiedzieliśmy, w pierwotnej wersji rząd założył deficyt budżetowy w wysokości 48,5 mld zł. Przeciwny jego podnoszeniu do 52 mld zł był szef doradców premiera minister Michał Boni. Przeważyło jednak zdanie Jacka Rostowskiego, który uznał, że lepiej jeszcze podnieść deficyt, niż ryzykować bolesną nowelizację budżetu w przyszłym roku.

Jeszcze dwa tygodnie temu Rostowski wraz z premierem Tuskiem triumfalnie ogłosili, że nasza gospodarka jako jedyna w Europie zanotowała w II kwartale wzrost gospodarczy w skali roku. Teraz Rostowski mówi już tylko o trudnej sytuacji budżetu oraz o konieczności głębokich cięć wydatków publicznych.

Dziś resort finansów opublikuje projekt przyszłorocznego budżetu. Wynika z niego, że każdy resort ma ściąć swoje wydatki o 10 proc. w porównaniu z tym rokiem. To sytuacja wyjątkowa, bo do tej pory wydatki resortowe cały czas rosły.

Politycy PO argumentują, że nie byłoby problemu z deficytem, gdyby nie zapowiedzi prezydenta, że będzie wetował ustawy, które radykalnie mogłyby zwiększyć wpływy bądź zredukować wydatki. To tylko wierzchołek góry lodowej. Deficyt finansów publicznych, który uwzględnia także długi samorządów i agencji rządowych, będzie znacznie wyższy.

Rostowski przyznał, że dług państwa może nawet przekroczyć 55 proc. PKB, co skutkowałoby koniecznością natychmiastowej likwidacji deficytu i drastycznych cięć wydatków. Aby tak się nie stało, rząd potrzebuje 30 mld zł z prywatyzacji w tym i przyszłym roku. Sceptycznie do tego podchodzą nawet niektórzy politycy PO. – Obawiam się, że takiego planu nie da się zrealizować w tak trudnych warunkach – mówi „Polsce” Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Wszyscy będziemy łatać budżet

Z powodu rekordowej, sięgającej 52,2 mld zł dziury w przyszłorocznym budżecie wszyscy będziemy musieli mocno zacisnąć pasa. Rząd, rozpaczliwie szukając pieniędzy do załatania deficytu, będzie musiał je szybko ściągnąć z podatników. Co dokładnie zrobi?

Troje wysoko postawionych polityków Platformy Obywatelskiej zdradziło „Polsce”, że:
Rząd w pierwszej kolejności (na początku roku) podwyższy akcyzę na alkohol i papierosy, by zrównać nasze stawki ze średnimi stawkami obowiązującymi w Unii Europejskiej. Cena pół litra wódki może wzrosnąć o 1 zł, butelki wina o 20-25 gr, a półlitrowej puszki piwa o ok. 10 gr. Paczka papierosów uznanych marek po kolejnej podwyżce może nas kosztować nawet 10 zł (dziś to ok. 8-9 zł). Rząd liczy, że z tego tytułu do kasy państwa wpłynie dodatkowo ok. 5 mld zł.

W drugiej kolejności dojdzie do podwyżki akcyzy na paliwa – o ok. 9 proc. Oznacza to, że średnio cena litra benzyny podskoczy o kilkanaście groszy, dziś możemy zatankować nawet za 4 zł. Rząd ostrzy sobie na tę podwyżkę zęby – szacując, że w przyszłym roku do kasy państwa wpłynie 35-36 mld zł z akcyzy paliwowej, o 6 mld zł więcej niż w tym roku.

Trzecim uderzeniem w podatników może być podwyżka niektórych ulgowych, 7-procentowych stawek VAT, np. na żywność, odzież, materiały budowlane oraz ubrania dla dzieci i pieluchy. Nie wiadomo jeszcze, o ile te stawki mają być podniesione – będzie to ruch bardzo źle odebrany przez opinię publiczną.

Pod koniec przyszłego roku, już po wyborach prezydenckich (jeżeli wybory wygra Donald Tusk), rząd może podwyższyć podstawową stawkę VAT – z 22 do 23 proc., co może przynieść budżetowi dodatkowo nawet 9 mld zł. Oznaczałoby to, że wzrosłyby ceny podstawowych produktów, a stawka VAT byłaby jedną z najwyższych w Europie.

– Trzeba przygotować się na pewne ruchy w podatku VAT i akcyzie, bo to one przynoszą największe wpływy do budżetu. Decyzje będą zapadać sukcesywnie, ostatnie zdanie należy do premiera Donalda Tuska – mówi „Polsce” Krystyna Skowrońska, wiceszefowa Komisji Finansów Publicznych (PO).

Jej zdaniem przyszłoroczny budżet będzie stał pod znakiem ostrych cięć wydatków publicznych, ale przynajmniej w pierwszej połowie roku nie powinno dojść do likwidacji ulg i zwolnień podatkowych dotyczących osób najuboższych.

– Na pewno nie pozwolimy sobie na większe wydatki na tzw. święte krowy, np. na NIK, Sąd Najwyższy, trybunały, IPN czy kancelarie premiera i prezydenta. Nie wykluczamy tu cięć wydatków, instytucje chcą bowiem dostać w 2010 r. więcej pieniędzy niż w tym – mówi Skowrońska.

Minister finansów Jacek Rostowski będzie dążył do wielkich cięć wydatków oraz podwyżek akcyzy i VAT, bo ma bardzo ograniczone pole manewru. Gdyby chciał podwyższyć PIT lub wprowadzić jakąkolwiek reformę finansów publicznych, choćby KRUS czy emerytur mundurowych, spotkałby się ze sprzeciwem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, opozycji, a nawet koalicjantów z PSL. Tymczasem stawki akcyzy czy VAT-u może podnieść w każdej chwili.

– Rząd działa pod presją nadciągających wyborów prezydenckich, w których startuje premier Tusk. Stąd zmiany w podatkach do jesieni będą stosunkowo niewielkie. Dojdzie do podniesienia akcyzy na używki i paliwo, a dopiero po wyborach politycy zdecydują się na podwyżkę podstawowej stawki VAT, i to z punktu widzenia budżetu będzie najbardziej racjonalna podwyżka – uważa prof. Witold Modzelewski, były wiceminister finansów, współtwórca polskiej reformy podatkowej z początku lat 90.

Eksperci podatkowi podkreślają, że podwyższanie akcyzy na alkohol czy papierosy wcale nie ulży budżetowi, bo to automatycznie pobudza przemyt – i choć sama zapowiedź podwyżki może zwiększyć wpływy do budżetu (wszyscy rzucą się do sklepów i kiosków), to po podwyżce wpływy z akcyzy spadną. Na przykład w latach 1999-2002 podwyżki stawek akcyzy na wyroby spirytusowe doprowadziły do stopniowego obniżenia dochodów budżetu państwa.

Ujawniony przemyt alkoholu wzrósł aż o jedną trzecią. Gdy w końcu rząd poszedł po rozum do głowy i obniżył stawki akcyzy o 30 proc. we wrześniu 2002 r., przychody do budżetu wzrosły. W ciągu roku dzięki tej decyzji udało się zmniejszyć udział szarej strefy w rynku mocnych alkoholi z ok. 40-45 proc. do 20-25 proc. Wartość sprzedaży alkoholi z nielegalnych źródeł spadła z pół miliarda dolarów do ok. 250 mln dol.

Ekonomiści zaznaczają, że bardziej uzasadniona jest podwyżka akcyzy na paliwo. W tym przypadku trudno bowiem o rozwój przemytu – każdy kierowca musi zatankować, a przy stosunkowo niskich cenach ropy podwyżka nie będzie aż tak odczuwalna.

Ryszard Petru, główny ekonomista BRE Banku, tłumaczy, że rząd będzie musiał na tyle umiejętnie planować i realizować przyszłoroczny budżet, by zbić dziurę w finansach publicznych (a więc nie tylko budżetu, ale także samorządów, ZUS, KRUS i NFZ) z 7 proc. produktu krajowego brutto w przyszłym roku do 3 proc. w 2011 r. O zmniejszenie deficytu w takim tempie apeluje do Polski Komisja Europejska.

– Jeżeli minister mówi o podniesieniu samego deficytu budżetowego z 27 do 50 mld zł, to oznacza, że będziemy musieli się zapożyczyć, powiększając dług publiczny – mówi Petru, przypominając niechlubny przypadek Węgier, gdzie 10-procentowy deficyt sektora finansów spowodował drastyczną podwyżkę podatku VAT.

Węgry zmagają się dziś z długiem publicznym przewyższającym 70 proc. PKB i mają coraz niższą wiarygodność wśród inwestorów. Jeżeli polski rząd nie odważy się na duże reformy, zwiększające wpływy do budżetu, to czeka nas węgierska droga na dno.

Tomasz Ł. Rożek, Paweł Rożyński, Anna Wojciechowska