Chińskie rozczarowanie i zimny prysznic ECB

W czwartek decyzje banków centralnych Wielkiej Brytanii i strefy euro (ECB) nie rozczarowały inwestorów. Oba banki obcięły stopy o 50 pb. (BoE do 0,5 proc., a ECB do 1,5 proc.). Wystąpienie Jean-Claude Trichet, prezesa ECB wystraszyło jednak rynki. Bank obniżył prognozy.

Teraz twierdzi, że w tym roku PKB dla strefy euro będzie kształtował się w przedziale od -2,2 proc. do -3,2 proc. W roku 2010 będzie to od -0,7 proc. do +0,7 proc. Twierdzi też, że inflacja będzie się kształtowała między 0,1 a 0,7 proc. Takie prognozy przeceniły indeksy i wzmocniły dolara. Indeksy spadały, a bardzo zły początek sesji w USA doprowadził do spadku europejskich indeksów do poziomów zbliżonych do tych sprzed środowej, euforycznej zwyżki.

W USA inwestorzy byli jeszcze bardziej niż Europejczycy zawiedzeni tym, że Chiny nie zaproponowało nowych bodźców pobudzających gospodarkę. Zresztą w środę rynki amerykańskie z dużą wstrzemięźliwością przyjęły pogłoski płynące z Chin. Indeksy wtedy wzrosły, ale skala wzrostów była o połowę mniejsza niż w Europie. Być może ten zawód doprowadziłby do niezbyt dużego pogorszenia nastrojów, ale doszły nowe, negatywne impulsy, o czym niżej. 

Dane makro nadal były jak zwykle bardzo słabe. Publikacja raportu o tygodniowej zmianie na rynku pracy nikogo nie poruszyła. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu spadła do 639 tys. (spadła nieco mniej niż oczekiwano). Bardzo zaskakująca była weryfikacja danych o wydajności pracy i jednostkowych koszty pracy w 4. kwartale. Okazało się, że wydajność spadła o 0,4 proc. (oczekiwano wzrostu), a koszty pracy wzrosły aż o 5,7 proc. (oczekiwano wzrostu o 1,6 proc.) takie dane grożą wzrostem inflacji. Poza tym sygnalizują, że spowolnienie gospodarcze jest większe niż rynek tego oczekiwał. Dane o zamówieniach fabrycznych w styczniu były nieco lepsze od oczekiwań (spadek o 1,9 proc.), ale dane z grudnia zweryfikowano w dół o jeden punkt procentowy. Ekonomiści twierdzą, że te dane sygnalizują spadek PKB w 4 kwartale nie o 6,2, a o 6,7 procent. 

Rynek akcji dostał (oprócz chińskiego zawodu) również inne ciosy. Niedźwiedziom przysłużyło się oświadczenia General Motors: spółka poinformowała, ze jej audytor ma wątpliwości, czy będzie mogła kontynuować działalność w dotychczasowym kształcie – może ogłosić bankructwo. Poza tym Moody’s Investors Service obniżył rating kredytowy dla JP Morgan Chase i ostrzegł, że może również obniżyć dla Wells Fargo, co pociągnęło w dół cały sektor finansowy. Szczególnie obawiano się o Citigroup. Cena akcji tej spółki spadła poniżej jednego dolara. Dwa lata temu wartość rynkowa Citi wynosiła 270 mld USD – teraz około 5,4 mld USD. 

Indeksy od początku sesji spadały i na 3 godziny przed końcem sesji S&P 500 tracił już ponad 3 procent, czyli więcej niż zyskał w środę. Potem było już tylko gorzej. Nie było widać żadnej, poważnej próby obrony rynku, co posiadaczy akcji dodatkowo przerażało. Kolejne, bardzo duże spadki indeksów nie pozostawiają wątpliwości: formacja 12. letniego podwójnego szczytu wypełnia się. Jeśli rząd szybko nie przedstawi sensownego programu ratowanie banków to rynek może wpaść w prawdziwą panikę. 

W Polsce złoty rozpoczął czwartek od umocnienia. Była to zarówno przeniesiona ze środy reakcja na wzrosty indeksów giełdowych jak i opinia agencji ratingowej Moody’s – tej samej, która niedawno pogrążyła waluty całego regionu swoim raportem o Europie Centralnej. Tym razem wyraźnie napisano, że Polska jest liderem regionu i jest bardzo odporna na kryzys. To jednak nie wystarczyło, bo spadające indeksy giełdowe w połączeniu ze spadkiem kursu EUR/USD zaczęły waluty całego regionu osłabiać (sławetna awersja do ryzyka). Złoty stracił tyle ile w środę zyskał. Podobnie było z czeską koroną, a kurs EUR/HUF ustanowił nowy rekord.

GPW rozpoczęła czwartkowa sesję neutralnie. Potem, po okresie chwilowych oscylacji, WIG20 zabarwił się na czerwono, ale spadek był mniejszy niż na innych rynkach europejskich. Po 3 godzinnym okresie marazmu, tuż przed południem zlecenia koszykowe błyskawicznie sprowadziły indeks znowu do poziomu środowego zamknięcia. Można powiedzieć, że rynek po prostu stabilizował się czekając na mocniejszy impuls. Nawet poważne już spadki w Europie (skutek oświadczenia GM) niespecjalnie psuły u nas nastroje. W końcu jednak byki się poddały i po 13.30 WIG20 spadał już mocniej. Było to jednak niewiele więcej niż 1 procent, a w tym samym czasie węgierski BUX tracił już prawie 3,5 proc. (zakończył niżej).

Dopiero wystąpienie szefa ECB zwiększyły skalę spadku. Dużego niepokoju widać jednak nie było i bardzo szybko skala spadków została znacznie zredukowana. Byki robiły na rynku to, co chciały. Spadek indeksu WIG20 o 1,1 procent wtedy, kiedy indeksy w Europie już nurkowały należy uznać za nic nieznaczącą korektę. Siła naszego rynku nie przestaje zadziwiać, ale takie sytuacje już wielokrotnie widziałem. Wszystko zależy od tego jak długo będą się pogarszać nastroje na świecie. Przecież dzisiaj też możemy zobaczyć odbicie w USA, a nasz rynek może udawać, że na nie poluje i znowu zachować swoją siłę. Jest jednak i zagrożenie: jeśli jakiś duży gracz nie wytrzyma i zacznie mocno sprzedawać to wszyscy pójdą za nim. 

Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi