Ciężej o kartę kredytową?

Ostatnie kilka lat to prawdziwy złoty okres dla kart kredytowych. Ich liczba rosła w tempie astronomicznym. Nawet jeśli duża część nowowydanych kart zalicza się do kategorii wydane i aktywne w systemie, to i tak ten rynek rósł jak na drożdżach. Czy kryzys na rynku pracy powstrzyma ten gwałtowny rozwój? Dużo wskazuje, że przez najbliższy czas należy zapomnieć o rekordowej dynamice wzrostu liczby kart.

W zamian będzie rosło zadłużenie na kartach i niestety wartość złych kredytów. Dane KNFu pokazują, że kredyty na kartach to kategoria najszybciej psujących się kredytów konsumpcyjnych. To zimny prysznic dla większości banków – zwłaszcza tych specjalizujących się w consumer finance – a to przecież te instytucje w pewien sposób „ukartowiły” polskie społeczeństwo.

Patrząc na statystyki największych wystawców kart kredytowych wyraźnie widać dominację banków specjalizujących się w kredytach gotówkowych i ratalnych. Nie ma się co dziwić. W ostatnim okresie umowa ratalna wiązała się z wyrobieniem karty i spłacaniem na niej kredytu. Zwykły kredyt ratalny odszedł wręcz w wielu przypadkach w zapomnienie. Jeśli dodać do tego „dodatkową gotówkę” w postaci karty kredytowej przy kredytach gotówkowych, przesyłanie kart klientom, którzy poprawnie regulowali raty wcześniej zaciągniętych kredytów, to nie powinny nikogo dziwić takie wzrosty na rynku kart kredytowych. Inna sprawa, że często ponad połowa z tych kart nigdy nie została użyta do transakcji bezgotówkowej i leży sobie w szufladzie na „czarną godzinę”. Jak się jednak okazuje, takie rozdawnictwo kart może mieć swoje negatywne konsekwencje. I chyba ma, patrząc na wzrastającą wartość złych kredytów.

Na koniec pierwszego półrocza zadłużenie na kredytówkach sięgało już kwoty blisko 14 mld złotych. Zagrożone kredyty w tym segmencie to aż 8,8% – ponad 1,2 mld złotych. Sporo, zważywszy na fakt że w tych 14 mld są też kredyty spłacane w całości w okresie bezodsetkowym – zły kredyt to już jednak realna strata. Bardzo niepokoi przede wszystkim tempo psucia się tego portfela. Wartość złych kredytów – rok do roku wzrosła blisko o 100% z 663 mln do wspomnianych 1,222 mld złotych. Oczywiście zadłużenia na kartach wówczas też wzrosło, ale nie aż tak – z 10,499 mld do 13,831 mld. Co więcej wszystko wskazuje na dalsze pogorszenie jakości tego portfela, co być może w konsekwencji za chwilę zaowocuje rekomendacją U, dotyczącą właśnie kart kredytowych. Jedyne szczęście banków, że to zadłużenie nie jest jakieś wielkie na tle całego portfela kredytowego banków. Tak czy inaczej niektórzy gracze z całą pewnością mają nietęgie miny.

O kim mowa? Tego oczywiście z zagregowanych danych się nie wyciągnie. Ale można się domyślać, że chodzi o największych graczy, którzy do niedawna pobijali kolejne rekordy. Oczywiście bardziej zagrożone mogą być banki z segmentu consumer finance, ale również te, gdzie aktywność kart jest większa (co z tego, że bank raportuje, że ma ponad milion kart, jak połowa jest nieaktywna?). Nie ma się co dziwić, że to właśnie Citi Handlowy jako jeden z pierwszych zapowiedział ostrzejszą weryfikację nowych wniosków i sprawdzanie dotychczasowych klientów. Sztywne podejście do podwyższania limitów to jeden z elementów nowej strategii.

Takie podejście nie dotyczy tylko Citi. Podobne kroki podejmują inne banki. Ot chociażby GE Money Bank, który jest jednym z liderów tego rynku z portfelem ponad 1,5 miliona kart. W odpowiedzi na kryzys bank podkręcił mocno scoring. Coraz więcej klientów odchodzi z kwitkiem – również w przypadku kredytów ratalnych. Jak to wygląda w praktyce?

Z punktu widzenia klienta – nie ma już kart na oświadczenie o zarobkach (czy ktoś jeszcze pamięta jakie kwoty pożyczał ten bank rok temu na oświadczenie?). W tym momencie GEM wymaga zaświadczenia o uzyskiwanym dochodzie. Dotyczy to zresztą wszystkich kredytów, nie tylko kart kredytowych. Do tego bank podniósł wymagania co do minimalnego dochodu. Do niedawna wystarczało 600 zł netto, obecnie już dochód dyspozycyjny musi wynosić 870 zł netto. Jak tłumaczy bank to “wynik zaostrzenia kryteriów zarządzania ryzykiem ze względu na obecną sytuację ekonomiczną, która ma też wpływ na kondycję finansową konsumentów”. Teoretycznie nowe wymagania nie są jakieś ogromne. Jednak w tym przypadku te blisko 300 zł, to wzrost minimalnego wymagalnego dochodu o połowę! Do tego jeszcze klient już nie oświadcza o swoich zarobkach, ale musi przynieść zaświadczenie. Można się spodziewać, że dla klientów prowadzących działalność gospodarczą, taki kredyt jest już nie do zdobycia.

Nie wiemy, jak nowe zmiany dotkną stałych klientów z dobrą historią kredytową w danym banku, ale również w ich przypadku banki mogły się usztywnić. Bez cienia wątpliwości to wszystko wpłynie na dynamikę wzrostu zadłużenia, a w konsekwencji na konsumpcję. Wyniki handlowców mogą pójść w dół, zarobki banków też – zwłaszcza, że w międzyczasie będzie cały czas do rozwiązania problem złych kredytów. Na to wszystko nakłada się ustawa antylichwiarska, która działa procyklicznie. W sytuacji kiedy ryzyko rośnie, banki muszą ścinać zadłużenie kart do zaledwie 20 procent. Wsadzenie tam ubezpieczenia i dodatkowych opłat nie jest takie proste jak w przypadku kredytów gotówkowych, gdzie na dzień dobry można włożyć 5% prowizję. Jednym słowem – czeka nas spowolnienie na rynku kart. Dotyczy to jednak przede wszystkim nowych plastików. W przypadku już posiadanego portfela 10 milionów kart, wcale tak źle być nie musi – to znaczy banki będą prawdopodobnie chciały wycisnąć więcej z klientów aktywnie korzystających z kart. Wzmocni się nacisk na zwiększanie transakcji bezgotówkowych, na sprzedaż dodatkowych produktów i usług (przelewy, ubezpieczenia), na proponowanie rozłożenia transakcji na raty, czy w końcu na zmniejszanie kosztów, czyli na przykład zachęcanie do przejścia na elektroniczne wyciągi. To wszystko w zasadzie dzieje się na naszych oczach. Konsekwencje tego są jasne – rynek dojrzewa. Znacznie szybciej niż podczas hossy, kiedy wszyscy tylko patrzyli, żeby zwiększyć udział w rynku i wydać jeszcze więcej kart niż konkurencja. Kryzys ma zatem swoje dobre strony. Teraz będzie to (przynajmniej przez jakiś czas w czasie i po kryzysie) rozwój rozsądniejszy, bardziej przemyślany, skierowany do bardziej świadomych klientów. To w sumie dobrze…

Źródło: PR News