W cieniu dobrych informacji płynących z gospodarki następuje ciągłe pogarszanie portfela kredytowego. To echa kryzysu finansowego przedostają się do gospodarki realnej. Jeśli w Polsce rośnie bezrobocie, to tylko niepoprawni optymiści nie zauważą, jak to wpłynie na portfel kredytów konsumpcyjnych, a tym samym na politykę banków. A pogorszenie koniunktury widać nie tylko w wynikach banków, ale również z danych KNFu i NBP. Wynika z nich jasno, że szybko rośnie portfel zagrożonych kredytów. Przodują tutaj kredyty na kartach kredytowych. I nie bez przyczyny.
Problem jest aktualny, na całe szczęście zapóźnienie naszego sektora bankowego znowu okazało się zbawienne. Polacy nie za bardzo polubili plastikowy pieniądz i mimo ponad 10 milionów kredytówek, zaciągnęli na nich ok. 13 mld złotych. To nie jest dużo. Mało kto w mediach zauważa, że jest to zadłużenie nominalne. Faktyczne jest bowiem znacząco mniejsze i wynika ze specyfiki NBPowskiej sprawozdawczości. Jest ona prowadzona w cyklu miesięcznym. Banki raportują więc wielkość zadłużenia na koniec miesiąca – również tego, które jest w całości lub w dużej mierze spłacone w okresie bezodsetkowym. Stałe zadłużenie, które spłacane jest na podobieństwo kredytu gotówkowego jest oczywiście mniejsze.
Warto o tym pamiętać, bo w tym kontekście wartości procentowe złych kredytów mogą być znacznie większe niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Karty kredytowe jednak nie zachwieją w posadach systemem bankowym, tak jak to już się działo wielokrotnie w innych krajach. Często to efekt zapóźnień naszego systemu bankowego. Kredyty gotówkowe czy ratalne znacznie łatwiej kontrolować. Bank od razu dostaje informacje, że coś się dzieje nie tak i dzięki temu zdąży odpowiednio wcześniej zareagować. Odzyska dług samemu albo go szybko sprzeda, uzyskując wyższą cenę. W przypadku kart kredytowych okres przesunięcia – od problemu do podjęcia pierwszych kroków zazwyczaj jest mocno przesunięty w czasie – co powoduje większą szkodowość tego kredytu.
Jak sobie radzą najwięksi gracze? To ciekawa kwestia. Wiele kart kredytowych była bowiem wepchnięta na siłę przy okazji udzielania kredytu ratalnego czy gotówkowego. Sami pamiętamy jak o tym pisaliśmy, patrząc na przykład kto dodaje kredytówkę do kredytu hipotecznego. To prawdziwa bomba zegarowa. O ile większość takich kart leżała sobie spokojnie w szufladzie, to gorsze czasy mogą spowodować, że nagle trzecia funkcja „na czarną godzinę” może zacząć częściej funkcjonować. To zaś oznacza dalsze pogarszanie wskaźników w rym segmencie.
Rynek kredytówek można podzielić na consumer finance, banki eksplorujące swoją bazę i specjalistów. Do tych ostatnich należy zaliczyć Citi Handlowy. Bank, który ma więcej wydanych kart kredytowych niż klientów na ROR. Ostatnio ustami swojego prezesa bank stwierdził, że ważniejsze są wskaźniki na dotychczasowych kartach niż zdobywanie rynku. Bank chce zidentyfikować potencjalnych bezrobotnych, a także zmniejszyć limity kredytowe na kartach. Przygotowuje się na jesień, kiedy zaczną się zapewne problemy na rynku pracy.
Przyznamy, że zaintrygowało nas to stwierdzenie. Zwłaszcza w przypadku tego banku, który wprowadzał kredytówki na polski rynek i trzeba przyznać, że ma je bardzo dobre. Z 12 posiadanych do niedawna kart kredytowych, ta z logiem Citi była przez nas wykorzystywana najczęściej. Z wielu przyczyn. Pomijając paskarskie kursy wymiany, karta zajmuje w naszym rankingu jedno z najwyższych miejsc. Znajduje to przełożenie w miesięcznych obrotach na tej karcie. Jednym słowem jesteśmy w miarę dobrymi klientami banku (pomijając, że spłacane jest 100% zadłużenia).
Jako, że ostatnio z 12 kart kolekcja zmniejszyła się do zaledwie 7, w tym dwóch nieaktywowanych (ze względu na stałe miesięczne opłaty), przeprowadziliśmy eksperyment. Trzeba przyznać, że mało wyrafinowany, ale publiczne deklaracje Prezesa Citi Handlowego sprawiły, że chęć „znalezienia tematu” przeważyła nad hipotetycznymi skutkami – czyli zamknięciem karty. Jednym słowem sprawdziliśmy co w praktyce oznacza zacieśnianie polityki kredytowej przez Citi.
Zanim przejdziemy do sedna – mały opis sytuacji. W Handlowym mamy konto osobiste, z którego nie korzystamy, poza licznymi przypadkami parkowania z wykorzystaniem systemu mPay, który jest podpięty do tego rachunku. Z konta w ramach polecenia zapłaty pobierane są środki na spłatę karty kredytowej, posiadanej od 1,5 roku. Wcześniej byliśmy kilkuletnimi klientami jako „pasażer na gapę”, czyli jako posiadacze karty dodatkowej. W obu przypadkach obroty na karcie były i są stosunkowo spore, chociaż bez ekstrawagancji. Sama karta to złota Motokarta BP.
Własną kartę w Citi mogliśmy otrzymać dopiero po spełnieniu warunku – działalność gospodarcza prowadzona ponad dwa lata. Po złożeniu wniosku bank zaproponował sam złotą kartę, wystarczył jeden podpis i już. W czasach prosperity w systemie internetowym cały czas dostępny był banner reklamujący kredyt gotówkowy na ponad 30 tysięcy złotych. Bez żadnych dodatkowych warunków. Kryzys finansowy wszystko to zmienił. Klienci bez etatów nagle zostali pozbawieni tej reklamy. Jak się okazuje, to właśnie oni są obecnie w czołówce „napiętnowanych” przez bank. Jednym słowem to przedsiębiorcy są według banku w grupie najbardziej narażonych na status bezrobotnego.
Z ciekawości i wrodzonej przekory sprawdziliśmy co to oznacza w praktyce. Jakoś trudno nam sobie wyobrazić sytuację, w której bank dzwoni i mówi – drogi Panie Macierzyński. Jest Pan zagrożony bezrobociem, zmniejszamy ci limit, bo i tak praktycznie nigdy go nie wykorzystujesz, nawet w połowie. Spróbowaliśmy zatem od drugiej strony – zadzwoniliśmy z prośbą o… podwyższenie limitu. Chcieliśmy sprawdzić słynną elastyczność tego banku w czasach powszechnego kryzysu. Od razu napiszemy – bank egzamin zdał, ale nie wiemy, czy jest to do powtórzenia we wszystkich przypadkach.
Po pierwszym połączeniu konsultant stwierdził, że podwyższenie limity następuje tylko w uzasadnionych przypadkach. Na przykład wówczas, kiedy klient posiada konto, na które spływa pensja. Nic nie wspominał o tym, że równocześnie kiedy Prezes Sikora mówi o zaostrzaniu polityki kredytowej, bank z automatu najlepszym klientom podwyższa automatycznie limit – często nawet o 50 procent. Dlatego ciekawie wygląda próba zwiększenia limitu, ale z inicjatywy klienta. Okazuje się, że kryzys widać. Po informacji, że pensji przelać nie możemy, bo to jednak jednoosobowa firma, sprawa stała się jasna – nie ma możliwości podwyższenia limitu. Kropka. Niezrażeni stwierdziliśmy, że w takim razie zwolnimy naszą zdolność kredytową i niech sobie ją całą bank weźmie, jeśli ma takie podejście do klienta. W dziale retencji do którego zostaliśmy przełączeni, przekonywano nas, że skoro karta jest bezpłatna i jest dość aktywna to nie opłaca się jej zamykać. Po stwierdzeniu, że my dla zasady chcemy podwyższyć limit – nawet o 500 złotych, bo jak nie, to zamykamy (szczerze – przestraszyliśmy się, że będzie tak trzeba zrobić…), nastąpiło „proszę czekać” i po krótkich konsultacjach dostaliśmy informację, żeby się na chwilę wstrzymać z decyzją. Od razu było jednak zastrzeżenie, że limit będzie podwyższony w sposób symboliczny, a sama informacja o tym będzie podjęta w ciągu 2-3 dni roboczych.
Z wielką niecierpliwością czekaliśmy na informację, czy jesteśmy wg banku na zawodowym wylocie, czy też nie. Okazało się, że jednak nie, uffff. Limit został nam podwyższony o 20%. Zjadliwy tekst się nam nie udał… Aczkolwiek jeszcze dzień czy dwa dni później bank dzwonił z potwierdzeniem naszego stanu zatrudnienia. Zapewne dane musiały się analitykowi spodobać, bo w systemie jest już widoczny nowy limit kredytowy, chociaż bank nie oddzwonił jeszcze z informacją na ten temat.
Cała ta nasza historia pokazuje pewne zmiany na rynku. Jeszcze jakiś czas temu bank bez mrugnięcia okiem podwyższyłby nam limit nie o wymęczone 20% a zapewne nawet o 50%. Z dużą dozą prawdopodobieństwa zrobiłby to samodzielnie. Obecnie tylko groźba odejścia spowodowała, że bank się ugiął. I to tylko ten. Zamykając ostatnio kilka kart kredytowych, nikt nas w MultiBanku, BPH, czy ING BSK nie zatrzymywał. Również w Millennium jakoś też tak mniej zdeterminowani byli w zatrzymywaniu klienta. Nikt się też o nic nie pytał dlaczego, etc. Dlatego punkt dla Citi, że mimo wszystko potrafi. Jednak również on zmienił swoje podejście w stosunku do tego, co było kiedyś.
Może to wszystko zapowiadać dużą zmianę na rynku kart kredytowych w Polsce. Trudno nam teraz ocenić w którą to stronę pójdzie, ale dynamika z całą pewnością wyhamuje. Na kilka przynajmniej kwartałów banki zmienią swoją strategię, rezygnując z agresywnego zdobywania rynku. Już nie będzie tak, że kredytówkę wpycha się każdemu i wszędzie. W tym momencie podejrzewamy, że banki muszą zająć się tym portfelem, który mają. Kredyt rewolwingowy jest bardzo ryzykowny. Nie tylko jest niezabezpieczony, co przede wszystkim trudny do upilnowania. A to wszystko sprawia, że dotychczasowi liderzy mogą teraz mocno cierpieć ze względu na zbyt luźną politykę sprzed kilku-kilkunastu miesięcy. Brak edukacji rynku i klienta może się mocno mścić.
Jakie są nasze przewidywania? Karty w coraz mniejszym stopniu będą „wpychane” jako coś zamiast kredytu gotówkowego. Teraz przyjdzie czas na świadomych posiadaczy. To jednak nie będzie takie proste, bo po prostu Polacy wciąż w zbyt małym stopniu korzystają z płatności bezgotówkowych. W naszym kraju za mało jest czytników kart i nie ma jeszcze takiej kultury. Dlatego też króluje kredyt gotówkowy czy ratalny. Dalszy wzrost jakościowy rynku kart kredytowych będzie musiał uwzględniać wzrost rynku karcianego jako takiego. Nie będzie mógł on sobie rosnąć równolegle – licząc na wypłaty z bankomatów. Swoje zrobiła też ustawa antylichwiarska. Ryzyko rośnie, a oprocentowanie maleje. Sprzedać tam ubezpieczenie to jest już prawdziwa sztuka – inaczej niż w gotówce, gdzie przecież jest jeszcze prowizja. Z tego też względu raczej stawiamy na wyhamowanie w tym segmencie. Odrodzenie przyjdzie już po kryzysie i bardziej będzie polegało na aktywnym wykorzystaniu kredytówki, a nie prostym wypłać ze ściany, pobierz prowizję za wypłatę i nalicz maksymalne oprocentowanie. To wszystko powinno przybliżyć nas do standardów światowych. Czy tak rzeczywiście będzie? Zobaczymy za kilka kwartałów. W tym momencie banki są zajęte zupełnie czym innym.
A w naszym przypadku z karty Citi będziemy oczywiście korzystać dalej. Co zrobimy, że jest po prostu dobra? A czasy takie, że nawet popróbować innych nie jest łatwo. Ostatnie próby przeniesienia kredytówki przez małżonkę do Aliora przyprawiły nas o ból głowy (bo sami poradziliśmy zamianę z Millennium właśnie na ten bank). Jeśli tak traktują etatowców, którzy pokazują historię przenoszonej karty, a także historię innego rachunku osobistego na który wpływa pensja, to serio – nic tylko zahibernetyzować się na kilka miesięcy. Chociaż mamy wrażenie, że również potem nie będzie powrotu do „szalonych” czasów sprzed kryzysu. W sumie to jednak możemy stwierdzić – w końcu wraca w bankowości normalność. Klient musi się trochę postarać, żeby dostać kredyt. Czy to w sumie jest takie złe?
Źródło: PR News