Co wiemy o inwestowaniu?

O tym, że warto oszczędzać, rodzice przekonują swoje dzieci już od najmłodszych lat. Co prawda wraz z odejściem minionej epoki zniknęły gdzieś Szkolne Kasy Oszczędności, ale pojawiły się znacznie ciekawsze i nowocześniejsze rozwiązania, jak choćby młodzieżowe konta bankowe.

Z biegiem lat nasze potrzeby finansowe wzrastają, ale równocześnie powiększają się możliwości korzystania z innych instrumentów finansowych. Oprócz tradycyjnego oszczędzania, polegającego na odkładaniu ciężko zarobionych pieniędzy na lokacie, możemy lokować je w funduszach inwestycyjnych.

W funduszach inwestycyjnych jest bowiem potencjał dużych zysków i szansa pośredniego udziału w obrocie akcjami spółek i innymi instrumentami na rynkach krajowych i zagranicznych. Fundusze są popularniejszą formą inwestowania na giełdzie, niż bezpośredni udział w transakcjach odbywających się na giełdowym parkiecie.

Skoro więc fundusze inwestycyjne są świetną formą oszczędzania i inwestowania, dlaczego wciąż nie cieszą się u nas tak dużą popularnością jak w krajach zachodnich i przegrywają z dającymi mniejsze zyski lokatami? Nie trzeba przeprowadzać badań i specjalistycznych analiz socjologów, psychologów, analityków czy innych naukowców, by znaleźć przyczynę, dla której wiele, często młodych ludzi, nie decyduje się na powierzenie swych oszczędności zarządzającym funduszami. Brak zaufania do funduszy – powiedzą jedni. Kryzys gospodarczy, recesja i jej skutki – stwierdzą kolejni. Brak myślenia o zabezpieczeniu swojej przyszłości i starości – orzekną kolejni. Przyczyna może być jednak bardziej prozaiczna.

Z pytań jakie często zadają mi osoby zainteresowane inwestycją w fundusze i dalszych rozmów z nimi wynika, że często to nie brak pieniędzy czy niechęć do podjęcia odpowiedzialności za swoją przyszłość stoją na drodze do funduszy. Przyszli inwestorzy nie mają po prostu podstawowej wiedzy o rynku funduszy i zasadach jego funkcjonowania. Co gorsza, często opierają swoją wiedzę na zasłyszanych pogłoskach bądź na podstawie wiedzy od tzw. doradców klienta, którzy sami mają spore braki w funduszowej wiedzy. W ostatnich dniach miałem na temat funduszy dwie interesujące rozmowy z młodymi osobami.

Student z małego miasta, który ma przed sobą jeszcze kilka lat nauki szukał ciekawego sposobu na pomnażanie oszczędności. Posiada niskooprocentowane konto oszczędnościowe, a nawet lokatę na której co miesiąc dopisywane ma kilka złotych odsetek. Od jakiegoś już czasu myśli o przeniesieniu części oszczędności do funduszu. Skłoniła go do tego informacja, którą gdzieś usłyszał, że biorąc pod uwagę inflację i te kilkadziesiąt groszy, które pobiera bank na poczet „podatku Belki”, jego oszczędności realnie topnieją. Student ten miał szczęście, bo wkrótce jego rodziców miał odwiedzić doradca finansowy, który oferował spore zyski w funduszach.

Po spotkaniu rozmówca mój stwierdził jednak, że pozostanie chyba przy lokacie. Na lokatę nie musi bowiem wpłacać miesięcznych składek wysokości kilkudziesięciu złotych i zobowiązywać się do tego na kilka lat. Z lokaty może też wypłacić środki po kilku miesiącach, a nawet w dowolnej chwili ją zerwać, licząc się najwyżej z utratą zysku. Od doradcy dowiedział się zaś, że za wypłatę swoich, wpłacanych regularnie co miesiąc pieniędzy, przed upływem pięciu lat przyjdzie mu zapłacić w najlepszym przypadku prowizję rzędu kilkudziesięciu procent.

Nie mam pewności, czy ów doradca – świadomie lub nie – nadużywał słowa „fundusz inwestycyjny”, czy też student źle zrozumiał, jaki produkt jest mu przedstawiany. Jednego można było być pewnym – ani on, ani nikt z jego najbliższego otoczenia nie będzie chciał mieć do czynienia z funduszami inwestycyjnymi. Po wyjaśnieniu, że produkt, który mu przedstawiono to nie do końca to samo co otwarty fundusz inwestycyjny i że w FIO może wpłacać dowolne kwoty i wypłacać kiedy chce, znów powrócił pomysł zainwestowania części środków w jednym z krajowych towarzystw funduszy inwestycyjnych.

Drugi z moich rozmówców jest już po studiach i jest u progu kariery zawodowej w dużym mieście. Podczas rozmowy o finansowaniu wczasów za granicą pojawił się temat oszczędzania i funduszy inwestycyjnych. Niestety, mój rozmówca należał do wyznawców zasady, że wszystkie zaoszczędzone pieniądze należy trzymać na nieoprocentowanym koncie osobistym, za prowadzenie którego bank pobiera kilka złotych miesięcznie. Lokata też nie wchodziła w grę, bo środków do ulokowania nie ma zbyt wiele, a dla kilkunastu złotych zysku nie ma sensu zamrażanie gotówki i załatwianie formalności w banku.

Rozmówca zgodził się ze mną, że więcej mógłby zyskać na funduszu. O możliwościach jakie dają fundusze inwestycyjne słyszał wszak nie raz. Dlaczego więc nie kupował do tej pory jednostek żadnego z funduszy? Bał się ryzyka. Nikt nie wytłumaczył mu prostym, przystępnym językiem, że są fundusze bezpieczne, w których ryzyko utraty wszystkich środków w ciągu pół roku jest znikome. Nie wiedział też m.in., że może wpłacić zaledwie 100, 200 czy 500 złotych i że pieniądze te nie przepadną wraz z bankructwem funduszu (sic!).

Obaj moi rozmówcy byli zainteresowani oszczędzaniem. Obaj mieli nadwyżki finansowe, które leżały w banku i przegrywały z inflacją. Obaj wiedzieli też o tym, że istnieją fundusze inwestycyjne i że dają większe możliwości pomnażania oszczędności niż lokata bankowa. Żaden z nich nie zdecydował się na zakup jednostek uczestnictwa. Niestety, obaj mieli niepełne i nieprawdziwe informacje nt. otwartych funduszy inwestycyjnych.

Od kilku lat zwraca się uwagę na wzrost świadomości finansowej naszego społeczeństwa. Podkreśla się, że zwłaszcza osoby młode są już dobrze poinformowane w kwestiach dotyczących ich finansów osobistych. Ciągle jednak wiedza ta jest za mała i niekompletna. Mamy świadomość istnienia różnych instrumentów i możliwości, ale nie wiemy, jak funkcjonują i jak z nich korzystać.

Źródło: Multifund.pl