Dyskusja nad zmianami w systemie emerytalnym wzbudza niepokój. Nie dość, że emerytury co do zasady czekają nas niskie, to jeszcze dowiadujemy się, że państwo chciałoby obniżyć z 7,3% do 3,0% składki kierowane do II filaru, podnosząc poziom składek kierowanych do ZUS.
Skierowanie większych środków do I filaru ułatwi wypłacanie bieżących emerytur, poprawiając krótkoterminowo sytuację FUS. Jednak trudno w proponowanym przez MPiPS rozwiązaniu doszukać się pozytywnego wpływu na sytuację przyszłych emerytów. Ja jednak mówię: zachowajmy spokój i liczmy na siebie.
Miesiąc temu firma Deloitte opublikowała raport opracowany na zlecenie Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Bije z niego bardzo silna krytyka rządowych planów dotyczących zmian naszego systemu emerytalnego. Opracowanie Deloitte’a, a także wtórujący mu prof. Krzysztof Rybiński ze Szkoły Głównej Handlowej ostrzegają, że wprowadzenie w życie koncepcji Jolanty Fedak i Jacka Rostowskiego spowoduje wyraźne zmniejszenie wysokości przyszłych emerytur.
Mówiąc bardziej obrazowo, intencją ministrów jest zachowanie większych funduszy w instytucjach państwowych niż w prywatnych. Chcą przez to uchronić przyszłych emerytów przed płaceniem wysokiej prowizji za zarządzanie pobieranej przez OFE składki. Ale nie tylko. Według wielu ekspertów ważniejszym wydaje się być inny powód. Mianowicie, zmniejszając składki do OFE rząd zatrzymuje więcej pieniędzy w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, którego środkami obraca ZUS. Więcej pieniędzy w FUS oznacza mniejsze dopłaty do niego z budżetu centralnego, które ostatnio urosły do kilkunastu miliardów złotych rocznie. Z kolei mniejsze dopłaty oznaczają mniejszy deficyt finansowy, co gwarantuje gabinetowi komfort w dysponowaniu środkami budżetowymi.
Co jest dobre dla naszego rządu nie musi być jednak dobre dla polskich emerytów. Największy dziennik w kraju ostrzega, że świadczenia osób, które przejdą na emeryturę za kilkanaście-kilkadziesiąt lat będą nawet trzykrotnie niższe od dzisiejszych. O ile oczywiście starania minister Fedak i ministra Rostowskiego zakończą się sukcesem. Jeżeli natomiast sytuacja pozostanie bez zmian, przyszli emeryci szczęśliwie otrzymają tylko dwukrotnie mniejsze pieniądze.
I tu dochodzimy do istoty problemu. ZUS i OFE zagwarantują jedynie niewielkie świadczenia na podstawowe potrzeby. Prognozy mówią, że będzie to mniej niż 50% ostateniej pensji. Czy można coś z tym zrobić? Na pewno warto chociażby wydłużyć wiek emerytalny. Ale to są zmiany na poziomie państwa, na które nie mamy wpływu. Powtórzę więc za dr. Filipem Chybalskim z Politechniki Łódzkiej ogólnie znaną prawdę: – Każdy musi dodatkowo odkładać na emeryturę.
Co oznacza to dodatkowe odkładanie? Odpowiedź brzmi: kumulowanie oszczędności w III filarze emerytalnym, na przykład w Pracowniczym Programie Emerytalnym (PPE) lub na Indywidualnym Koncie Emerytalnym (IKE). Obydwie te formy oszczędzania promują systematyczność i są korzystne podatkowo – pozwalają bowiem uniknąć podatku od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki. Ponieważ nie każdemu jednak pracodawca jest w stanie zapewnić dostęp do PPE, warto przede wszystkim skupić się na IKE. Przy odrobinie dobrej woli i samoświadomości Polaków mogłoby ono stać się jedną z najlepszych dróg do znaczącego podniesienia swojej emerytury – nawet – 1 – 2 tysiące złotych miesięcznie. Jak szacuje Legg Mason TFI, wystarczy 150 zł miesięcznie odkładane przez 25 lat na Indywidualnym Koncie Emerytalnym by po zakończeniu pracy cieszyć się dodatkowymi świadczeniami, również przez 25 lat, w wysokości 1168 zł miesięcznie (przy założeniu 10 proc. rocznej stopy zwrotu, właściwej dla wiodących funduszy akcyjnych; obliczenia własne Legg Mason TFI).
Jeśli mamy wystarczające środki i apetyt na więcej, odkładajmy co miesiąc przy takich samych założeniach 300 zł. Wówczas możemy „dorobić” do emerytury aż 2336 zł miesięcznie.
Nie musimy zdawać się więc tylko na łaskę państwa czy ZUS-u. Miejmy swój rozsądek i o dochody na emeryturze zadbajmy sami. Bo przecież to nam powinno na tym najbardziej zależeć.
Źródło: Legg Mason TFI