Czarne chmury zbierają się nad rynkiem?

Czwartkowa sesja za oceanem miała dać odpowiedź na wiele pytań. Po pierwsze ważne było jak rynek walutowy zachowa się po publikacji danych o sprzedaży detalicznej, a po drugie czy dobre dane w końcu doprowadzą do przebicia ważnego z technicznego punktu widzenia oporu na poziomie 944 punktów.

Poznaliśmy odpowiedź na pierwsze pytanie, ale drugie okazało się jak na razie zbyt trudne. Teoretycznie byki miały wspaniałą okazję do przeprowadzenia udanego ataku. Po pierwsze indeksy rosły już od godziny 20 dnia poprzedniego, czyli po publikacji Beżowej Księgi Fed. Raport nie wniósł wiele nowego do obrazu sytuacji, ale liczne wzmianki (ponad 60!) o stabilizacji okazały się dobrą pożywką do popytu. Tak nastawiony rynek dostał kolejny prezent w postaci zaskakująco dobrej sprzedaży detalicznej w maju. Okazało się, że dynamika bez samochodów, jak i z nimi przekroczyła prognozy ze wzrostami o 0,5 proc. m/m. Kropkę nad i postawiła udana aukcja 30 letnich obligacji, po której rentowności papierów dłużnych zaczęły spadać. Byki z takim arsenałem przebiły poziom 944 punktów, ale … bez wigoru.

Rynek co prawda parł na północ ze wzrostami przekraczającymi jeden procent, ale brak wyraźnej przewagi popytu można było z łatwością zauważyć. Taka sytuacja zemściła się w końcówce sesji, która przebiegła pod znakiem spadków indeksu S&P500 do poziomu 944,89 punktów. Takie zamknięcie nie można z czystym sercem nazwać udanym atakiem na styczniowy szczyt. Można więc twierdzić, że to niedźwiedzie powoli chcą przejmować kontrolę nad rynkiem.

Porażka wydaje się o tyle dotkliwa, że powodów do zakupów było zdecydowanie więcej. Środowy bilans handlu zagranicznego nie rozczarował, a zeszłotygodniowe wnioski o zasiłek dla bezrobotnych spadły do poziomu nieznaczne większego od 600 tys., czyli mniej niż prognozowano. Sektor energetyczny dostał ogromny prezent w postaci rosnących cen ropy. W środę pomagał wyraźny spadek zapasów w USA, a w czwartek Międzynarodowa Agencja Energii podniosła swoje prognozy popytu na ten rok. 

Surowce stały się po raz kolejny wspaniałym polem do spekulacji. Obecny guru finansów Nouriel Roubini powiedział, że w przyszłym roku cena baryłki może wzrosnąć do 100 dolarów. Znakomicie wiąże się to z jego wcześniejszymi słowami, że status dolara jako światowej waluty rezerwowej może ulec zachwianiu. Zresztą kraje BRIC już ogłaszają chęć dywersyfikacji swoich rezerw o obligacje emitowane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W środę Rosja i Brazylia podały kwotę zakupu rzędu 20 mld dolarów, ale rynek przyjął tą wiadomość bardzo spokojnie (dolar się umocnił). Dlaczego? Otóż w najbliższym czasie rola dolara nie ulegnie umniejszeniu, a słowa największych krajów wschodzących są odbierane jako chęć odgrywania coraz większej roli na arenie międzynarodowej. Zresztą czyny nie potwierdzają słów. W maju banki centralne kupiły amerykańskie papiery za ponad 60 mld dolarów, a tempo zakupów (wzrost o 3,7 proc.) było największe od wrześniowego załamania na rynkach. Co ciekawe wspomniana powyżej udana aukcja 30 letnich obligacji w prawie 50 procentach została zakupiona przez niebezpośrednich kupujących, czyli klasę inwestorów obejmujących właśnie banki centralne. 

Wracające jednak do ropy. Rynek jak na razie cieszy się wzrostami, ale już niedługo może zacząć się nimi przejmować. Od 28 kwietnia benzyna na amerykańskich stacjach podrożała o 29 proc. Galon kosztuje już 2,63 dolara, co jest największym poziomem od końca października. Warto też podkreślić, że dobre dane o majowej sprzedaży po części wynikają właśnie z drożejącego paliwa, a nie zwiększonego popytu. Niezmiernie ciekawe może być obserwowanie zachowania cen czarnego złota w okolicach 75 dolarów za baryłkę, gdyż jest to nieoficjalny cel OPEC’u. Wtedy wiele krajów może zwiększyć produkcję, a rynek powinien na to zareagować. 

Na rynku walutowym dolar po umocnieniu się w środę, czym mógł zdziwić wiele osób, już w czwartek zachował się w zgodzie z dotychczas obowiązującą tendencją. Dał tym samym odpowiedź na wspomniane we wstępie pytanie. Lepsze dane go osłabiły. Zanegowany więc został wybryk z zeszłego tygodnia, kiedy to dobre dane z rynku pracy nie zdołały umocnić euro.

Polska giełda w środę wybiła się trochę przed szereg i już zawczasu postanowiła zdyskontować dobre dane makro. Nasi inwestorzy okazali się całkiem dobrzy w swoich oczekiwaniach, ale reakcja amerykańskiego rynku może rozczarowywać. Wstrzemięźliwość Wall Street może poddać testowi zdobyty w środę psychologiczny poziom 2000 punktów. Zresztą znakomitym pretekstem do spadków może posłużyć ogłoszenie prze Światową Organizację Zdrowia najwyższego (szóstego) stopnia zagrożenia dla świata wirusem świńskiej grypy. To pierwszy od 1968 roku alarm o pandemii… 

Łukasz Bugaj
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi