Czy OFE są reformowalne?

W tym roku rząd ostro wziął się za reformowanie Otwartych Funduszy Emerytalnych. Czy proponowane zmiany idą w dobrym kierunku? Trudno odpowiedzieć  na to pytanie – być może bowiem OFE z natury są  niereformowalne.

Na podpis prezydenta czeka nowelizacja ustawy ustalająca maksymalną opłatę dystrybucyjną dla wszystkich OFE na poziomie 3,5% już od przyszłego roku oraz ograniczającą opłatę za zarządzanie pobieraną przez Powszechne Towarzystwa Emerytalne w zależności od wielkości powierzonych im aktywów (im większe tym opłata niższa). Następne w kolejności mają być ograniczenia w akwizycji na rynku wtórnym, na co naciska KNF. Zdaniem regulatora ponad stutrzydziestotysięczna armia akwizytorów generuje dla PTE nieuzasadnione koszty i w niczym nie przysłuża się klientom OFE. Ponad trzy miliony ludzi, którzy w ciągu ostatnich dziesięciu lat zmienili fundusz, wcale nie kierowało się wynikami inwestycji lecz – często nierzetelnymi – namowami akwizytorów.  

Mówi się  też głośno o rozróżnieniu w ramach OFE kilku profili inwestycyjnych (tak zwanych subfunduszy) oraz o wymuszeniu przejścia do subfunduszu bezpiecznego osób mających mniej niż pięć lat do emerytury. Miałoby to z jednej strony umożliwić ludziom młodym, mającym więcej czasu do emerytury, udostępnienie bardziej ryzykownych inwestycji, które w dłuższym okresie przynoszą większą stopę zwrotu. Z drugiej osoby pracujące, które od emerytury dzieli jedynie kilka lat zostałyby, w intencji reformatorów, zabezpieczone przed ryzykiem gwałtownej utraty wartości portfeli tuż przed przejściem na emeryturę.  

Czy te wszystkie zmiany, jeżeli zostaną wprowadzone, korzystnie wpłyną na funkcjonowanie OFE? Na to pytanie odpowiedzieć można tylko w kontekście celów, jakie realizować ma drugi filar polskiego systemu emerytalnego. Wydaje się, że można wyodrębnić ich pięć.  

Emerytury przymusowe

Po pierwsze realizowanie idei przymusu emerytalnego. Ma on przede wszystkim przeciwdziałać niepokoją społecznym związanym z tym, że niektórzy pracujący lecz niezapobiegliwi obywatele nie dostawaliby w ogóle emerytur. Po drugie reforma z 1999 roku miała przynieść dekolektywizację i zwiększenie transparentności systemu. Każdy członek zbiera na swoje konto w prywatnej instytucji i dokładnie wiadomo nie tylko ile ma, ale także i w co zainwestowane są jego pieniądze. Po trzecie – nie ma co tego ukrywać – OFE miały zapewnić rynek zbytu dla polskiego długu publicznego. Stąd zastanawiające limity nałożone na portfel. Maksymalny udział akcji wynosi 40%, aktywów zagranicznych 5%, a nieruchomości i surowców OFE w ogóle nie mogą kupować. Po czwarte drugi filar miał rozruszać polską giełdę. OFE obecnie posiadają akcje o podobnej wartości co TFI – 45 miliardów złotych. Po piąte wreszcie fundusze emerytalne mają zapewnić obywatelom możliwie wysoką emeryturę w sposób jak najbezpieczniejszy.  

Niestety zadanie to od początku było zbyt ambitne. Takiego zestawu celów nie da się  osiągnąć w sposób optymalny. Ustawodawcom wydawało się, że sterując rynkiem OFE za pomocą licznych regulacji uda się im jakoś tego dokonać. Wydaje się, że nadal nie porzucili tego przeświadczenia.  

Największe napięcie widać w związku z ostatnim celem. Ponieważ państwo zmusza wszystkich do uczestniczenia w systemie i nie można wycofać  się z OFE, konkurencja ma miejsce wyłącznie między poszczególnymi funduszami. PTE nie muszą zaoferować klientom jakiejś wartości – czegoś, co rzeczywiście chcieliby nabyć. Wystarczy, że nie będą negatywnie wyróżniać się od konkurencyjnych towarzystw. System premii dla PTE też nie służy interesowi ubezpieczonych. Owszem, pewna część opłaty za zarządzanie zależy od wyniku funduszu, ale zdaje się przeważać obawa o nieuzyskanie zbyt niskiego w okresie dwóch lat wyniku, co wiąże się z koniecznością wyrównania strat klientom z kieszeni samego PTE. Strategie inwestycyjne funduszy są więc bardzo do siebie podobne – alokacje w poszczególne instrumenty w ostatnich latach prawie w ogóle się nie różniły. Innowacyjności nie sprzyja też fakt (związany z celem drugim – transparentnością), że co miesiąc opinia publiczna – a więc też i konkurencja – jest informowana o dokładnym zaangażowaniu poszczególnych OFE na każdym rynku.  

Podobnie na efektywność OFE wpływa przymus kupowania polskiego długu. Obligacje obecnie stanowią prawie 70% portfeli funduszy. W tym kontekście rzeczywiście może wydawać się, że wysokie opłaty za zarządzanie nie mają sensu, skoro tak naprawdę wpływ kierujący OFE mają jedynie na jedną trzecią portfela. Wyników inwestycyjnych nie poprawia także drastyczne ograniczenie inwestycji zagranicznych oraz zakaz zakupu surowców i nieruchomości. Ustawodawcy pozbawili w ten sposób OFE znacznej części korzyści płynących z dywersyfikacji. Portfele emerytów mogłyby wyglądać znacznie lepiej, gdyby od 1999 roku inwestować część środków w ropę lub złoto. Zastanawia też brak nowych graczy na rynku OFE. PTE z roku na rok łączą się i jest ich coraz mniej. Od wejścia na rynek odstrasza zapewne długi okres, w którym towarzystwa musiałyby pozyskiwać klientów by uzyskać rentowność oraz wiążące się z tym duże nakłady na marketing. Nie bez znaczenia jest też fakt, że  PTE nie może prowadzić żadnej innej działalności poza zarządzaniem OFE.

Kontrowersyjne reformy

W kontekście wyraźnego i zupełnie nie twórczego napięcia między celami, które mają realizować OFE należy rozważyć postulowane obecnie reformy. Opłata dystrybucyjna (pobierana raz na początku od każdej składki) nie da się obiektywnie ustalić poza rynkiem. Gdyby nie było przymusu uczestnictwa w programie, ustalenie zbyt wysokich prowizji wywołałoby odpływ klientów. Z kolei zbyt niskie opłaty wiążą się z drenażem kadry zarządzającej, co może przyczynić się do obniżenia wyników funduszu i (w dalszej perspektywie) odpływu jego klientów. O ile więc można zaryzykować stwierdzenie, że opłata dystrybucyjna na początku funkcjonowania systemu była zbyt wysoka (pobierano nawet 10%), to trudno znaleźć dowody na to, iż 3,5% jest lepsze niż na przykład 4%.  

Pomysł  zamknięcia „okna transferowego” między OFE także nie wywołuje entuzjazmu. Zwłaszcza w swojej najbardziej radykalnej formie całkowitego zakazu zmiany funduszy, których od tej pory nie można by na pewno już dłużej nazywać otwartymi. Gdyby klient nie mógł opuścić OFE, to nic nie powstrzymywałoby PTE przed zwiększaniem zysków poprzez cięcie kosztów, co odbiłoby się na jakości zarządzania portfelem przyszłych emerytów. Oczywiście dopóki nie wprowadzono by kolejnych regulacji mających to ograniczyć, które wygenerowałyby zapewne nowe problemy gdzieindziej. Częściowa realizacja pomysłu, a więc zakaz samych akwizycji spowoduje przede wszystkim przekierowanie nakładów na inny rodzaj marketingu. Na szczęście ubocznym efektem obniżki opłat za zarządzanie i dystrybucję będzie zmniejszenie tortu do podziału dla PTE, co przyczyni się do obcięcia nakładów na pozyskiwanie nowych klientów. Szeregi akwizytorów i tak przerzedzą więc zwolnienia .  

Dobrym pomysłem jest dostosowanie oferty OFE do wieku przyszłego emeryta. Dotychczas na miano skandalu zasługiwało ignorowanie przez system jednej z powszechnie przyjmowanych wśród doradców finansowych reguły, że im młodsza osoba, tym więcej środków powinna ulokować w ryzykownych instrumentach. Zmiana tego stanu rzeczy będzie pociągała częściową rezygnację z celu trzeciego (masowego zakupu obligacji RP przez OFE), będzie pewnie więc najdłużej odwlekana.  

Kontrowersyjnym posunięciem jednak wydaje się wymuszenie na najstarszych osobach w wieku przedemerytalnym przejście do bezpiecznego subfunduszu. Co z tego bowiem, że uchroni je to przed znacznym spadkiem kapitału na pięć lat przed emeryturą, skoro to samo może się przydarzyć we wcześniejszym okresie? Jedyna różnica jest taka, że zabraknie właśnie tych pięciu lat, by odrobić z nawiązką poniesione wcześniej straty. Logika postulowanego zapisu, zakładając skrajnie niską skłonność do ryzyka klientów OFE, konsekwentnie prowadzi do całkowitego zaprzestania inwestycji w akcje.  

To jednak akurat samo w sobie nie jest takim złym pomysłem. Zgoda na rezygnację z części ostatniego celu pozwoliłaby minimalnym kosztem zrealizować wszystkie pozostałe. Warto zastanowić się nad tym pomysłem, przynajmniej teoretycznie. Jak dokładnie miałoby to wyglądać?

Całość składki inwestowana byłaby w obligacje rządu RP. Utrzymana byłaby zasada zbierania na indywidualnych rachunkach podlegających dziedziczeniu. Składka na dzisiejsze OFE pobierana byłaby jedynie do momentu gdy obywatel nie dorobi się minimalnej emerytury. Przy szacowaniu jej wysokości byłoby oczywiście uwzględniane również to, co uzbierane zostało przez niego w ZUS-ie. Gdy zakupione obligacje wraz z kapitałem z I filaru pozwolą na wypłacanie ustalonej minimalnej emerytury uczestnik będzie mógł z dalszych zakupów obligacji (czyli obecnego II filaru) zrezygnować. Nie jest to oczywiście droga do maksymalizacji wysokości tej części emerytury, która wedle obowiązującego dziś systemu pochodzić będzie ze składek na OFE. Jednak pozostałe cztery cele można będzie zrealizować w większym niż dotąd stopniu, przy znacznie niższych kosztach całego systemu.

Po pierwsze takie rozwiązanie zagwarantowałoby spokój społeczny wygaszając konflikt polityczny wokół OFE. Nie byłoby też niepokojów związanych z gwałtowną utratą wartości zgromadzonych środków. Po drugie system byłby w pełni transparenty. Inwestycje dokonywane wyłącznie w długoterminowe papiery trzymane do wykupu umożliwiałyby przeprowadzanie symulacji odnośnie przyszłych emerytur nie obarczonych dużym błędem. Dałoby to obywatelom jasny obraz tego, ile muszą jeszcze zaoszczędzić, by na starość mieć pożądaną ilość środków do dyspozycji.

Obecnie OFE łudzą wysokimi emeryturami, co nie zachęca do odkładania dodatkowych pieniędzy. Utrwalenie wśród społeczeństwa przekonania, że państwowy filar da pewną, ale jedynie minimalną emeryturę sprzyjałoby wykształceniu się nawyków oszczędzania, co z nawiązką zrekompensowałoby ubytek popytu na krajowe akcje. Po trzecie środki na zakup obligacji rządowych nadal byłyby zapewnione. Jasna świadomość, że wysokość wypłacanej emerytury zależy od wartości posiadanych obligacji (oprocentowanych nominalnie) umocniłaby konsensus na rzecz stabilnego pieniądza w Polsce.  

Powyższe rozwiązanie przyniosłoby ponadto naprawdę radykalną obniżkę kosztów. Na kupowanie obligacji za zgromadzone składki wystarczyłaby niewielka część z 11 miliardów złotych, które zainkasowały PTE w ostatnich dziesięciu latach od przyszłych emerytów. Prosta reguła inwestycyjna eliminowałaby konflikty interesów, problemy motywacji managerów i absurdalnie wysokie wydatki na akwizycję. Prawdziwe inwestowanie odbywałoby się w sektorze prywatnym, a system państwowy tanim kosztem dostarczałby zabezpieczenia dla tych, którym się nie powiodło, zmniejszając przy okazji koszty obsługi długu. Nie jest to rozwiązanie łatwe dziś do wprowadzenia. A szkoda. System polityczny bowiem nie jest właściwym narzędziem do ustalania optymalnych strategii inwestycyjnych dla przyszłych emerytów. Niestety wygląda na to, że będzie musiał jeszcze dłuższy czas występować w tej roli.

Maciej Bitner

Źródło: Wealth Solutions