Czy PKB dobrze mierzy wzrost gospodarczy?

Krytyka koncepcji Produktu Krajowego Brutto jest tak stara, jak sam wskaźnik. Choć zarzuty te często są zasadne, to nadal nie dorobiliśmy się lepszego miernika tempa wzrostu gospodarczego. Niemniej jednak ostatnie doświadczenia coraz mocniej podważają sens opierania się na mocno wysłużonym PKB.

Definicja Produktu Krajowego Brutto jest prosta, choć w praktyce uniemożliwia jego policzenie lub nawet oszacowanie. Studenci ekonomii uczą się, że PKB to suma wartości wszystkich dóbr i usług finalnych wytworzonych na terenie danego kraju w ciągu roku. Tyle teorii. Bowiem w rzeczywistości nie da się policzyć sumy wartości dodanej, jakie w swoje produkty wkładają wszystkie przedsiębiorstwa z danego obszaru. Dlatego PKB najczęściej liczy się jako prostą sumę konsumpcji, inwestycji, wydatków rządowych, zmiany stanu zapasów oraz różnicy eksportu względem importu.

Źródło: Bankier.pl

Dotychczasowi krytycy tego wskaźnika zarzucali mu mnóstwo mniej lub bardziej poważnych wad. Czyniono uwagi, iż PKB nie mierzy działalności nierejestrowanej (czyli szarej strefy) oraz produkcji gospodarstw domowych przeznaczanej na własne potrzeby. Ekolodzy narzekają, że PKB nie uwzględnia tzw. efektów zewnętrznych, czyli na przykład degradacji środowiska naturalnego obniżającego poziom życia ludności. Wskaźnik ten nie obejmuje też towarów i usług wytworzonych bezpłatnie (wolontariat, oprogramowanie open-source, Wikipedia, prywatne strony internetowe), a za to skrupulatnie zlicza wydatki państwa na zbrojenia oraz produkcję tzw. dóbr szkodliwych (alkohol, papierosy).

Bezproduktywna działalność zwiększa PKB

Jednakże moim zdaniem te wszystkie niedociągnięcia i niekonsekwencje bledną wobec podstawowego problemu, jaki obecnie stwarza ten wskaźnik. Bowiem w ostatnich dekadach PKB stał się jedynym wyznacznikiem skuteczności i jakości polityki gospodarczej państwa. Każdy premier, minister finansów, szef banku centralnego a także większość ekonomistów bada wpływ decyzji politycznych pod kątem zmiany PKB. To daje ogromne pole do nadużyć wynikających bezpośrednio z konstrukcji tego wskaźnika.

Po pierwsze, PKB oddaje jakby tylko jedną stronę bilansu. Dysponujemy tylko stroną aktywów, pasywa zbywając milczeniem. Chodzi o to, że PKB w żaden sposób nie ujawnia długu – zarówno publicznego jak i prywatnego. Jeśli więc weźmiemy 50 tysięcy złotych pożyczki i kupimy samochód, to PKB wzrośnie (konsumpcja). Jeśli bank udzieli nam miliona złotych kredytu na budowę fabryki, to PKB wzrośnie (inwestycje). Ale w obu przypadkach stan naszego majątku netto pozostanie bez zmian! Po odliczeniu długów wciąż będziemy mieć tyle samo, co przedtem (a często nawet mniej). Tak samo jest w przypadku państwa. Gdy rząd wyemituje obligacje za miliard złotych i przeznaczy te środki na wypłatę emerytur dla górników, to PKB wzrośnie (wydatki rządowe). Ale czy kraj z tego powodu stał się bogatszy? Mimo to taka a nie inna konstrukcja tego wskaźnika zachęca polityków do organizowania wszelkiego rodzaju „pakietów stymulujących”, które na krótką metę podnoszą poziom PKB, kosztem nieuwzględnionego w tym wskaźniku zadłużenia.

Stąd też bierze się fałszywa wiara, że wydatki rządowe tworzą wzrost gospodarczy. Lecz przecież rząd nie dysponuje własnymi pieniędzmi. Może wydać tylko tyle, ile zabierze swoim obywatelom i pożyczy od inwestorów. Państwo nie tworzy przy tym żadnej wartości dodanej – zabiera środki jednej grupie społecznej i przekazuje (uszczuplone o koszty administracji i korupcji) silniejszej grupie interesu. Na papierze PKB rośnie, ale bogactwa od tego nie przybywa.

Jak statystyka wprowadza kult eksportu

Innym paradoksem wynikającym z zastosowania tylko PKB jako miernika osiągnięć gospodarczych kraju jest kwestia handlu zagranicznego. Dla każdego z nas korzystna jest sytuacja, w której dobra subiektywnie uznawane za mniej wartościowe wymieniamy na bardziej pożądane przez nas towary. Na przykład czas wolny przeznaczamy na pracę, za którą otrzymujemy wynagrodzenie umożliwiające kupienie dóbr, których sami nie potrafimy wytworzyć.

To samo dotyczy całej krajowej gospodarki. Eksportujemy jedne towary po to, aby móc importować inne. Polska może na przykład sprzedać za granicą ziemniaki czy stal, aby sprowadzić banany lub ropę naftową. Ale konstrukcja PKB sprawia, że ten pożyteczny import staje się często symbolem zła obniżającego „wzrost gospodarczy”. Z tego samego powodu w niektórych kręgach ekonomicznych zapanował kult eksportu, który ponoć za wszelką cenę należy promować i wspierać rządowymi subsydiami. Aby lepiej zobrazować ten problem posłużmy się przykładem. Polski przedsiębiorca sprowadza z Chin tanią elektronikę, którą ludzie kupują na pniu, zapewniając temuż przedsiębiorcy wysoki zysk. Lecz z punktu widzenia rachunku narodowego jest on „szkodnikiem” obniżającym poziom PKB. Z kolei inne przedsiębiorstwo wysyła za naszą wschodnią granicę tira z wódką. Tuż po opuszczeniu kraju towar zostaje zrabowany przez przestępców. Przedsiębiorca traci majątek i bankrutuje. Ale w rządowych statystykach zapisuje się jego chwalebny wkład w PKB w postaci wzrostu eksportu.

Inflacja? Jaka inflacja?

Osobnym problemem jest miara realnego PKB. Stosunkowo łatwo jest bowiem policzyć wartość nominalną wszystkich składowych tego miernika i porównać wyniki z kolejnych lat. Niestety wartość PKB może wzrosnąć nie dlatego, że gospodarka wytworzyła więcej towarów i usług. Jeśli produkcja pozostała na stałym poziomie, ale wzrosły ceny dóbr, to nominalny PKB pójdzie w górę, choć bogactwo kraju pozostało bez zmian. Aby wyeliminować wpływ zmian cen, dzieli się otrzymany wynik nominalny przez tzw. deflator. Deflator określa się wzorem 1+r, gdzie r stanowi stopę inflacji w danym roku. Z matematycznego punktu widzenia operacja jest więc banalna. Jednakże nie lada wyzwaniem jest oszacowanie prawdziwej skali inflacji. Zwyczajowo przyjmuje się, że inflację mierzymy za pomocą jakiegoś koszyka dóbr, badając zmianę jego cen w czasie. Niestety statystycy posługują się tylko wartościami uśrednionymi, a przecież każdy z nas ma inny koszyk dóbr i inaczej odczuwa wpływ inflacji. Stosowane na całym świecie wskaźniki CPI (zwane potocznie inflacją) mają tendencję do niedoszacowywania prawdziwej skali tego zjawiska. To sprawia, że realny PKB często okazuje się wyższy niż w rzeczywistości, dając iluzję wzrostu gospodarczego.

Czy można ufać statystykom?

Nie jest możliwe zmierzenie aktywności wszystkich podmiotów gospodarczych. Z tego powodu ekonomiści posługują się statystyką, która pozwala oszacować skalę zjawiska poprzez zbadanie jego niewielkiego wycinka. Metody statystyczne bardzo często trafnie przedstawiają stan rzeczywistości, lecz niekiedy zupełnie nieoczekiwanie zawodzą. Dzieje się tak, gdy nie uda się dobrać reprezentatywnej próbki przedsiębiorstw lub gdy zmienia się struktura gospodarki.

Choć problem ten dotyczy niemal wszystkich współczesnych danych makroekonomicznych, to w przypadku PKB dochodzi ryzyko manipulacji danymi. Wszędzie na świecie wskaźniki te obliczane są przez rządowe urzędy statystyczne, a politycy, jak wiadomo, mają tendencję do naginania rzeczywistości do własnych potrzeb. Czasem dokonuje się to za pomocą statystyk gospodarczych. Przykładów nie trzeba szukać daleko – wystarczy poczytać o wyczynach Greków. Wątpliwości co do wiarygodności budzą też dane z Chin, których w żaden sposób nie można zweryfikować. Ale nawet w krajach demokratycznych kontrola prawdziwości rządowych statystyk jest mocno ograniczona i często mocno opóźniona w czasie.

Czy zatem PKB jest tylko statystycznym mirażem, mającym się nijak do faktycznego stanu gospodarki? Otóż oczywiście nie. PKB przypomina demokrację: jest fatalnym miernikiem, lecz lepszego jeszcze nie wymyślono. Na razie pozostaje nam krytyczne podejście oraz konfrontacja PKB z innymi wskaźnikami makroekonomicznymi oraz ze zdrowym rozsądkiem i sporą dawką sceptycyzmu.

Krzysztof Kolany

Źródło: Bankier.pl