Polacy, w szczególności Ci młodzi, nie oszczędzają. Nieważne na jaki cel, po prostu nie odkładają pieniędzy. Ani na emeryturę, ani na czarną godzinę, ani nawet na wakacje.
Przeprowadzone przez CBOS (w dniach 4 – 10 marca 2010 r.) badania nie pozostawiają wątpliwości, że tendencja od lat nie ulega żadnej zmianie. 63 proc. polskich gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, 46 proc. żyje na kredyt, a co dziesiąte ma zaległości w spłacaniu podstawowych zadłużeń. Polacy nie mają zbilansowanego stosunku przychodów do wydatków, nie martwią się o to, co będzie w przyszłości. Można powiedzieć, że mają wyjątkowe do niej zaufanie, skoro nie obawiają się konsekwencji nadejścia trudniejszych czasów.
Badanie CBOS-u wskazuje, że ludzie do 35 roku życia częściej odkładają pieniądze, niż na przykład ludzie starsi. Trzeba jednak dodać, że dzieje się tak tylko dlatego, że większość z badanych w tej grupie wiekowej odkłada, bo nie musi jeszcze płacić za swoje utrzymanie i żyje na koszt rodziców. Oszczędności jednak zostają pochłonięte w momencie przejścia „na swoje” i niewiele po nich pozostaje.
Analizując wyniki badań, nasuwa się jeden niepokojący wniosek. Otóż, o ile jakoś wytłumaczyć można trudności z oszczędzaniem pieniędzy u osób starszych (niskie emerytury, trudności z zatrudnieniem), to już nieumiejętność generowania jakichkolwiek oszczędności przez ludzi młodych jest co najmniej zastanawiająca. To właśnie pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków najbardziej potrzebuje oszczędności, nie tylko tych nastawionych długoterminowo, ale również takich, które pozwolą „załatać” dziury domowych budżetów powstałych na skutek nagłych wypadków.
Brak środków na oszczędności
Istnieją z pewnością dwa podstawowe powody, dla których młodzi ludzie mają problem z odłożeniem jakiejkolwiek sumy, której nie zdążyliby wydać: brak środków oraz brak świadomości. Pierwszy powód jest powszechny. W Polsce funkcjonuje bardzo wiele rodzin o modelu 2+2, zarabiających średnią krajową. Jeśli rodzina ma na utrzymaniu dwójkę dzieci, spłaca mieszkanie na kredyt, a w bardzo wielu przypadkach jeszcze samochód, to nie ma realnej szansy na odłożenie choćby 200 złotych. Choć akurat ten przypadek nie jest jeszcze beznadziejny, bo skoro spłacają kredyt hipoteczny, to nieruchomość można potraktować jako długoterminową inwestycję, która stanowi swego rodzaju zabezpieczenie. Gorzej wygląda sytuacja, gdy młode małżeństwo nie może pozwolić sobie na zaciągnięcie kredytu i zmuszone jest mieszkanie wynajmować.
Trudno również wyobrazić sobie samotnego rodzica myślącego o oszczędzaniu pieniędzy. Ma on na co dzień pewnie wystarczająco zmartwień i kłopotów, nie mówiąc już o wydatkach. Również problem powszechnego „braku kasy” dotyczy wciąż bardzo dużej liczby dorosłych już kobiet i mężczyzn, ale pozostających „na garnuszku” rodziców. Nienauczeni brania odpowiedzialności za własne utrzymanie, rozpuszczeni i dostający wszystko pod nos, bardzo często bezrobotni, konsumują wszystkie pieniądze, niestety w większości przypadków w sposób kompletnie nieprzemyślany.
Bezrobocie
Warto jeszcze wspomnieć o jednym wskaźniku, który powoduje, że młodzi ludzie mają kłopoty z zaoszczędzeniem przysłowiowej złotówki. To bezrobocie, sięgające w wieku do 25 lat aż 42% (dane GUS z grudnia 2009 roku). Można oczywiście polemizować, jaka część tej grupy to młodzież wciąż ucząca się i/lub mieszkająca z rodzicami. Jednak trudno oczekiwać, że skoro niepracujących 25-latków jest prawie 400 tys. to nagle coś drgnie i zaczną odkładać pieniądze na wakacje, studia podyplomowe czy emeryturę.
Brak świadomości
Drugim czynnikiem, który może nawet w większym stopniu, niż brak środków, wpływa na kiepski stan oszczędności Polaków, to brak świadomości. Jesteśmy narodem wybitnie konsumpcyjnym, „mistrzami świata” w wydawaniu pieniędzy. Bardzo często tych, których nie mamy. Przeważnie wychodzimy z założenia, że „jakoś to będzie” i kupujemy telewizory, kina domowe i Bóg wie co jeszcze. Refleksja czasem przychodzi, ale częściej pokusa dalszego kupowania jest silniejsza. I koło się zamyka.
W takim postępowaniu nie można mówić o odpowiedzialności, planowaniu wydatków, zdrowym rozsądku. A wspomnienie o oszczędzaniu jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. Fakt, konsumpcjonizm napędza gospodarkę. Konsumpcjonizm karmi rozchwiany budżet, krótkoterminowo rozwiązuje problemy rządzących. Czy jednak za wszelką cenę musimy zawsze pozbywać się 110 proc. zarobionych pieniędzy, na rzeczy, które zwykle nie są niezbędne do życia?
Trudno powiedzieć, że świadomość potrzeby oszczędzania można wyssać z mlekiem matki. Na pewno można coś takiego wynieść z domu. To nieprawda, że młodzi ludzie w ogóle nie mają pieniędzy. Jest wśród nich bardzo wielu świetnie zarabiających, na doskonałych stanowiskach, w prężnych firmach. Jednak znów nałóg kupowania, rekompensowania sobie niepowodzeń i rozmaitych frustracji zakupami, zwycięża. Presja, wyścig szczurów, zawrotne tempo życia, powodują, że naszych przeciwnikiem w walce o oszczędności staje się również czas. Z jednej strony, jego brak – podczas codziennej gonitwy nie mamy go, aby pochylić się nad swoimi finansami. Z drugiej strony, czas nieubłaganie upływa i jeśli poprzez oszczędzanie chcemy rozwiązać jakieś swoje przyszłe problemy (np. emerytalne), to każdy dzień zwłoki działa na naszą niekorzyść.
Zasada odkładania 10 proc. dochodu netto
Żeby zobrazować problem świadomego oszczędzania, można posłużyć się pewnym ciekawym wyliczeniem. Wyobraźmy sobie zatem 27-letniego mężczyznę, który jest menadżerem w dobrze prosperującej firmie, zajmującej się kreowaniem wizerunku. To branża, która płaci dobre pieniądze, więc założenie, że zarabia on 4 tys. zł netto, nie będzie znacznie odbiegało od rzeczywistości. Chłopak nie ma rodziny, ale planuje ją założyć. Nie poczynił jednak żadnych kroków żeby w jakiś sposób zgromadzić jakiekolwiek oszczędności, ponieważ twierdzi, że wydaje tyle ile zarabia, bo przecież mieszka w Warszawie, a wiemy jakie życie w stolicy jest drogie. Jednak jeśli nagle jego dochody spadłyby o 10 proc. (czyli o 400 zł) czy jego byt byłby w jakikolwiek sposób zagrożony? Czy standard jego życia uległby drastycznej zmianie? W żadnym wypadku. To jest kwestia tylko i wyłącznie jego przekonania, że może pozwolić sobie na odkładanie 10 proc. jego dochodów netto nie pogarszając swojej sytuacji.
Argument, że młodzi ludzie nie wiedzą, gdzie lokować zaoszczędzone pieniądze w dzisiejszych czasach jest raczej śmieszny i bardzo łatwy do obalenia. Rynek produktów finansowych jest rozwinięty jak nigdy dotąd i daje tak wiele możliwości, że z pewnością znajdzie się coś i dla konserwatywnych malkontentów, jak również dla uwielbiających ryzyko spekulantów.
Wracając jeszcze na chwilę do systemu odkładania 10 proc. swojego dochodu netto. To zasada stara jak świat i pamiętająca czasy wprowadzenia pierwszych monet przez Fenicjan. Wymaga jednak ona jednej cechy, której konsumpcyjne społeczeństwa wydają się być pozbawione – konsekwencji. Choć może to nieco mylne stwierdzenie, ponieważ społeczeństwa konsumpcyjne są konsekwentne. W wydawaniu pieniędzy.
Źródło: Bankier.pl