Lektura najnowszych propozycji budżetowych administracji Baracka Obamy jeży włos na głowie nawet największych pesymistów. Stany Zjednoczone zadłużają się w tempie 10% PKB rocznie i nic nie wskazuje na to, aby ktokolwiek się tym przejmował. Już wkrótce długi te okażą się niespłacalne, co zrujnuje oszczędzających w amerykańskiej walucie.
14 lutego Biały Dom przedstawił założenia budżetowe na całą dekadę. Największym zaskoczeniem nie była skala prognozowanych deficytów, lecz brak reakcji rynków finansowych. Wielkość tegorocznej dziury budżetowej zrewidowano w górę z 1,4 do 1,65 biliona dolarów. Ta astronomiczna kwota stanowi równowartość 10,9% wartości wszystkich dóbr i usług finalnych wytworzonych w ciągu roku w Stanach Zjednoczonych. To więcej niż nominalny PKB takich krajów jak Hiszpania, Australia, Rosja, Kanada czy Indie. Tylko w tym roku niedobór w kasie Białego Domu będzie stanowił niemal 4-krotność produktu krajowego brutto Polski.
Źródło: Bankier.pl na podstawie danych Biura Zarządu i Budżetu Białego Domu.
Przez następną dekadę rząd Stanów Zjednoczonych zamierza utrzymywać średni deficyt budżetowy na poziomie 836 miliardów dolarów. Nieustannie rosnącym wydatkom z niewyjaśnionych bliżej przyczyn mają towarzyszyć jeszcze szybciej rosnące dochody, przy czym w planach nie ma żadnej istotnej podwyżki podatków. Wręcz przeciwnie: w grudniu Barack Obama zaproponował przedłużenie ulg podatkowych zafundowanych jeszcze przez swego poprzednika i do tego dołożył obniżkę podatku od płac. Mimo to Biały Dom spodziewa się generalnego zwiększenia obciążeń podatkowych z obecnych 14,4% do 20% PKB w roku 2021. W tym okresie nominalna wartość amerykańskiej gospodarki (czyli źródła dochodów podatkowych) ma się zwiększyć o 70% (czyli średnioroczne tempo nominalnego wzrostu PKB musiałoby być zbliżone do 5%). Założenia te wydają się być realne tylko pod jednym warunkiem: inflacja musiałaby przyspieszyć do ok. 5% rocznie, nad czym zresztą intensywnie pracuje Ben Bernanke kierujący Rezerwą Federalną.
Skąd biorą się długi Ameryki
Deficyty budżetowe i rosnące długi w przeważającej większości przypadków wynikają z nadmiernych wydatków państwa. Współczesne Stany Zjednoczone nie są tu żadnym wyjątkiem: w ciągu ostatnich 20 lat wydatki publiczne w USA (federalne, stanowe i lokalne) wzrosły trzykrotnie: z dwóch do blisko sześciu bilionów dolarów rocznie. O ile jednak w ciągu ostatnich dwóch lat władze stanowe i lokalne intensywnie tną wydatki i obniżają deficyty, to rząd federalny mający dostęp do drukarek Fed-u zadłuża się niemal bezkarnie.
Źródło: www.usgovernmentspending.com
Dług obciążający obecne i przyszłe pokolenia Amerykanów zaciągany jest na finansowanie szybko rosnących wydatków. Największym budżetem dysponuje oczywiście Departament Obrony, którego wydatki w tym roku mają sięgnąć 965 miliardów dolarów (wzrost o 14%). To skutek prowadzenia wojen w Iraku i Afganistanie oraz koszt utrzymania militarnej hegemonii w świecie. Drugą pozycję zajmują rosnące w galopującym tempie wydatki na opiekę zdrowotną: w tym roku Waszyngton wyda na nią 882 mld USD, czyli o 118 mld USD więcej niż jeszcze dwa lata temu. Ale w końcu „reforma” systemu medycznego była jednym z głównych haseł wyborczych Baracka Obamy. Za kadencji Demokraty wzrosły także wydatki na tzw. socjał – czyli wszelkiego rodzaju zasiłki, bony żywnościowe czy inne programy redystrybucji dochodów. Tegoroczny koszt to blisko pół biliona dolarów – czyli prawie tyle samo co rok wcześniej. Biały Dom poszukał za to oszczędności w edukacji, gdzie nakłady będą o 7,1% niższe.
Źródło: Bankier.pl na podstawie danych Biura Zarządu i Budżetu Białego Domu.
Ile Amerykanie są winni inwestorom
Skutkiem zbyt szybko rosnących wydatków i regularnie nadmiernych deficytów budżetowych jest szybko narastający dług publiczny. Według stanu na 15 lutego 2011 roku Waszyngton był winny 14,14 bilionów dolarów, co stanowiło 95% PKB Stanów Zjednoczonych. Odsetek ten jest wyższy niż w Hiszpanii czy Portugalii i podobny do statystyk Belgii czy Irlandii. Jeszcze 20 lat amerykański dług publiczny wynosił 3,2 biliony dolarów, co stanowiło równowartość 55% PKB. W ciągu dwóch dekad nominalne zadłużenie Stanów Zjednoczonych wzrosło niemal 4,5-krotnie, a relacja długu do PKB uległa podwojeniu. W tym roku po raz pierwszy od II wojny światowej zadłużenie Waszyngtonu przewyższy wartość gospodarki. Nawet w rządowych prognozach zakłada się, iż taka sytuacja utrzyma się przez najbliższą dekadę.
Źródło: www.usgovernmentspending.com
Patrząc na powyższy wykres optymista powie, że Amerykanie wychodzili już nie z takich tarapatów i że nawet większe długi udawało im się spłacać. Tyle że porównywanie obecnej sytuacji do warunków z roku 1945 jest nieporozumieniem. Wówczas Stany Zjednoczone były jedyną ocalałą po wojnie potęgą gospodarczą, a przed światem stały dwie dekady boomu gospodarczego. Teraz Stany Zjednoczone stoją w obliczu globalnego kryzysu finansowego i narastającej presji ze strony Chin, Indii czy Brazylii. 75 lat temu dolar miał oparcie w złocie i był walutą powszechnie akceptowaną na całym świecie, ciesząc się opinią niezawodnego i bezpiecznego środka przechowywania majątku. Obecnie Rezerwa Federalna drukuje „zielone” bez opamiętania, skutecznie debazując amerykańską walutę. Zaufanie do dolara topnieje nawet w bankach centralnych, które coraz częściej zamiast amerykańskich obligacji wybierają złoto.
Czy USA zbankrutują?
Każdy inny kraj znajdujący się w takim położeniu już dawno byłby bankrutem, a jego waluta miałaby wartość makulatury. Jednakże Stany Zjednoczone są wyjątkiem: dysponują najważniejszą walutą rezerwową świata, posiadają największą i najbardziej innowacyjną gospodarkę, rynki finansowe, wiarygodne prawo własności oraz nieskorumpowany i skuteczny system sądowniczy. Dlatego też nie należy oczekiwać, iż któregoś dnia komornik zacznie licytować amerykańskie lotniskowce.
Rząd USA ma bowiem tą przewagę nad swoimi wierzycielami, iż 100% zadłużenia denominowane jest w USD, których Waszyngton może wyprodukować tyle, ile zechce. Dlatego też techniczne bankructwo Stanów Zjednoczonych jest praktycznie wykluczone. Niemniej jednak nie oznacza to, że posiadacze amerykańskich obligacji mogą spać spokojnie. Nie ma bowiem większej różnicy, czy w zamian za pożyczone 100 USD za 10 lat otrzymamy zero czy też 100 USD, których siła nabywcza będzie o 99% niższa niż dekadę wcześniej. Gdyby nawet inwestorzy lub Chińczycy odmówili kupowania Treasuries, to Departament Skarbu zawsze może liczyć na kupca ostatniej szansy, jakim jest Fed. W razie potrzeby Rezerwa Federalna po prostu skupi wszystkie długi USA, emitując w zamian zielone banknoty w nieograniczonych ilościach.
Jednakże w takim przypadku zgodnie z prawami popytu i podaży siła nabywcza dolara spadnie dramatycznie: oznaczać to będzie ceny znacznie wyższe niż do tej pory. Stracą na tym wszyscy ci, którzy trzymają oszczędności w amerykańskiej walucie. Stratni będą zarówno ludzie trzymający „zielone” w materacach jak i rozmaite fundusze emerytalne trzymające oszczędności klientów w „bezpiecznych” obligacjach rządu USA. Nawet jeśli nie zmaterializuje się kreślony przez pesymistów scenariusz hiperinflacyjny, to za kilka lat amerykańskie papiery dłużne będą warte znacznie mniej niż obecnie. Dlatego też dolar i Treasuries to obecnie obok obligacji krajów PIIGS jedna z najgorszych możliwych inwestycji.
Krzysztof Kolany
Źródło: Bankier.pl