„Dobre” dane nie pomogły

W USA pierwszy dzień miesiąca często pomaga bykom, bo fundusze angażują świeże pieniądze. Tym razem jednak tak nie było. Można było winić za to sytuację w Europie, gdzie dane makro (indeksy PMI) wskazywały na znaczne spowolnienie gospodarki, ale to nie jest podstawowa przyczyna słabości rynków akcji.

Mówiło się o tym, że to strach przed piątkowym raportem z rynku pracy przeszkadza bykom, ale to też raczej nie był powód słabości rynku. Zakładam, że powodem były niejednoznaczne dane makro i technika oraz Europa.

Popatrzmy na raporty makro. Tygodniowe dane z rynku pracy były praktycznie zgodny z prognozami. Ilość nowych wniosków o zasiłek spadła z 421 tys. (podniesiona z poprzednio podanych 417 tys.) do 409 tys., ale średnia 4. tygodniowa wzrosła. Dane były więc neutralne. Czekano przede wszystkim na publikację sierpniowego indeksu ISM dla przemysłu USA. Okazało się, że spadł z poziomu 50,9 na 50,6 pkt. Oczekiwano spadku na 48,5 pkt., z czego wynikałoby, że gospodarka sektora się cofa. Utrzymanie się nad poziomem 50 pkt. sygnalizuje, że żółwio się rozwija. Na początku gracze się zachwycili tym raportem (to pokazuje jak ważne jest, żeby obniżać prognozy). Potem jednak zaczęli myśleć.

Kolejne dane zdecydowanie nie są dramatyczne, ale nie są też dobre. Pokazują, że gospodarka może nie wejdzie w recesję, ale z pewnością zanurza się w stagnację. Jeśli tak to Fed nie ma najmniejszej podstawy do uruchamiania swoich nowych narzędzi do pobudzenia gospodarki. Z założenia ma ich bowiem użyć wtedy, kiedy gospodarce będzie naprawdę coś poważanego groziło. Brak pomocy Fed zapewni w najlepszym razie stagnację, co zaszkodzi zyskom spółek. Z tego też powodu na rynku nie było widać optymizmu.

Rynek akcji rozpoczął sesję niepewnie (szkodziła Europa), po publikacji indeksu ISM wystrzelił na północ i zaczął się osuwać. Przez dwie godziny indeks S&P 500 krążył wokół poziomu czwartkowego zamknięcia i na trzy godziny przed końcem sesji zdecydowanie zabarwił się na czerwono. Uważam, że bykom szkodził też (a może przede wszystkim) układ techniczny. Przede wszystkim NASDAQ odbił się w środę od linii szyi półrocznej formacji RGR. To nadal trzymało popyt w szachu. Indeksy traciły około jeden procent i do końca sesji nie widać było poważnej walki między podażą a popytem. Była to po prostu korekta, która nie zmieniła „byczego” obrazu rynku.

GPW była w czwartek od początku sesji niezwykle słaba. Dziwna to była metamorfoza w porównaniu do środowej sesji. Traktowałem rozbieżność między kontraktami a indeksem w końcu sesji z 31 sierpnia (indeks rósł, a kontrakty traciły siłę, co doprowadziło do 40 punktowej bazy) jako rozgrywkę (zapewne arbitrażystów) na koniec miesiąca. Jak widać niesłusznie, bo w czwartek WIG20 błyskawicznie doszlusował do kontraktów gwałtownie tracąc.

Skala spadku mogła zaskakiwać. Owszem środowa sesja w USA powinna nieco schłodzić nastroje, ale trzyprocentowy spadek to była zdecydowana przesada. Na innych rynkach spadki indeksów były o połowę mniejsze. U nas jednak podobnie jak na innych giełdach najbardziej traciły banki. Przed rozpoczęciem sesji w Stanach WIG20 tracił już tylko symboliczny jeden procent, a po publikacji indeksu ISM nawet błyskawicznie tę stratę zmniejszył, ale potem niepewne zachowanie rynku amerykańskiego doprowadziło do osuwania się indeksu i zakończenie sesji spadkiem o 1,48 proc. Wyglądało to tak jakby 31 sierpnia robiono „window dressing” (rzadko u nas widziane), a od początku września znowu zaczęto sprzedawać.

Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi

Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi