Jak dowiedziała się „Gazeta” od pracowników spółki DSA, dane klientów Citibanku nie są należycie chronione, a co więcej – są przedmiotem handlu. Pracownicy na potwierdzenie swoich doniesień przynieśli kilkadziesiąt skserowanych formularzy ze szczegółowymi informacjami o klientach: danymi osobowymi, adresem, posiadanym samochodem, zarobkami, telefonem, stażem pracy, rachunkiem w banku itp. – Tych dokumentów nie powinniśmy mieć – przyznają. – Kserujemy dane, żeby dorobić – tłumaczą swoje postępowanie doradcy spółki Citibanku.
– Im więcej kart sprzedamy, tym więcej zarobimy – opowiadają anonimowo doradcy DSA. – Żyjemy z prowizji, a presja jest ogromna. Miesięcznie musimy namówić na kartę kredytową 42 klientów, a 36 z nich musi zostać zaakceptowanych przez Citibank. Taki jest plan, kto go nie wykona, żegna się z pracą.
Jak podaje dziennik, doradcy DSA kserują wnioski, a dane klientów sprzedają firmom ubezpieczeniowym i doradcom finansowym z konkurencji. Za wniosek dostają 20 zł. Pracownicy DSA zapewniają, że Citibank nie zdaje sobie sprawy z ich działań.
Po doniesieniach „Gazety” bank rozpoczął błyskawiczną kontrolę. – Mamy bardzo rygorystyczne procedury, więc zaistnienie sytuacji, o które pan pyta, mogłoby mieć miejsce tylko i wyłącznie w przypadku złamania procedur, czyli przez popełnienia przestępstwa. – mówi Paweł Zegarłowicz, dyrektor biura prasowego Citibanku.