Drugi z rzędu defekt stycznia

Srodze się zawiedli ci, którzy ubiegłoroczny defekt stycznia potraktowali jako niechlubny wyjątek od rzekomej (medialnie rozdętej) reguły. Pierwszy miesiąc 2009 r. upłynął pod znakiem przeceny zbliżającej nie tylko polskie indeksy do dołków z listopada ubr. Co więcej, skala zniżek niewiele ustępuje tej ze stycznia 2008 r., a przecież obecnie giełda jest o ponad 50 proc. niżej.

Krótko porównajmy dokonania głównych indeksów warszawskiej giełdy w tych okresach. WIG20 spadł w styczniu br. o 10,9 proc. wobec zniżki o 14,6 proc. w styczniu 2008; bilans WIG to 9,3 proc. na tle poprzednich 14,2 proc., natomiast mWIG40 i sWIG80 spadły relatywnie najmniej, bo odpowiednio o 9,6 i 3,2 proc. w porównaniu z 16,3 i 10,8 proc. rok temu. Marne to pocieszenie, jeśli uświadomimy sobie, że wskaźniki segmentu MiŚ straciły od szczytu ponad 70 proc. A przed nami rozkwita właśnie sezon publikacji wyników za fatalny IV kwartał ubr., z feralnymi opcjami walutowymi w niepośledniej roli. Powstaje warte wiele milionów pytanie, czy całokształt załamania gospodarczego został już w giełdowe wyceny wliczony.

Ubiegłotygodniowe dane makroekonomiczne wpisują się w trwale nam panujący recesyjny pejzaż. Mocniejszy od oczekiwań spadek zamówień na dobra trwałe w USA (2,8 proc. w grudniu) został nieco zrównoważony piątkowym odczytem PKB, który skurczył się o „jedyne” 3,8 proc. wobec szacowanych 5-5,5 proc. Poduszką łagodzącą upadek okazał się znaczny wzrost zapasów, co jednak ograniczy produkcję przemysłową w przyszłości, bo zalegające w magazynach dobra trzeba upłynnić tnąc przy tym ceny. Po krótkotrwałej zwyżce amerykańskie kontrakty indeksowe ponownie opadły w okolice 2-proc. minusów, które utrzymały się do końca tygodnia za sprawą mizernych wskaźników nastroju (Michigan – najniżej od 1980 r.) i aktywności (Chicago PMI).

O corocznej nasiadówce możnowładców w kurorcie Davos można bez narażenia się na ignorancję nie pisać, gdyż jeśli poprzedni błogostan tych gremiów uodpornił je i niestety cały świat na zagrożenia recesją (ciągle bagatelizowano skalę problemów), to obecnie tym bardziej żadnego przełomu, ani trafnych wizji na przyszłość się nie doczekamy.

Pośród burzliwego sezonu publikacji wyników kwartalnych czołowych światowych korporacji nieubłaganie zbliża się moment ujawnienia ksiąg naszych publicznych spółek akcyjnych. Nikt już nie pyta wzorem lat poprzednich o ile wzrosły zyski, ale o ile spadły bądź jak duże są straty. Nastawienie jest bardzo minorowe i wydaje się, że w poszczególnych przypadkach jedynie katastrofalne rezultaty mogą wywołać dalsze przeceny. Jutro wyniki opublikuje BRE i to może zdeterminować sentyment do całego sektora bankowego, będącego obecnie z wiadomych powodów oczkiem w głowie inwestorów.

Na froncie danych makroekonomicznych do środy włącznie dzieje się relatywnie niewiele. Oczywiście nie można całkowicie ignorować dzisiaj przedstawianej dynamiki dochodów i wydatków konsumentów amerykańskich, tudzież spływających ze strefy euro barometrów aktywności w sektorze usług i produkcji. Jednakże największą uwagę przyciągnie czwartkowe posiedzenie Europejskiego banku Centralnego oraz Banku Anglii. Pole manewru monetarnego jest już mocno zawężone: główna stopa w euro wynosi 2 proc., natomiast funtowa 1,5 proc. W tym drugim przypadku dopuszcza się możliwość dalszego cięcia nawet do poziomu 1 proc., co nie dziwi mając na uwadze opłakany stan gospodarki brytyjskiej. Tydzień zostanie zakończony z przytupem w postaci danych o stopie bezrobocia w USA za styczeń. Oczekuje się jej wzrostu do 7,4 proc. (mniemam, że zbyt optymistycznie), czemu towarzyszyć będzie ubytek ok. 0,5 mln etatów w sektorze pozarolniczym.

W dalszym ciągu będziemy więc świadkami balansowania giełd tuż nad listopadowymi dołkami. Dodawszy do tego huśtawkę na rynkach walutowych ze szczególnym wskazaniem na nerwowe ruchy złotego i walut naszego regionu, kolejną porcję adrenaliny mamy zapewnioną.

Bardziej wyrafinowani inwestorzy mogą szukać światełka w tunelu, przekopując się przez mało znane wskaźniki, mogące służyć za miernik przesilenia emocji rynkowych. Za takowy barometr strachu uchodzi kwotowany na giełdzie CBOE indeks zmienności VIX (obliczany w oparciu o ceny opcji na indeks S&P500). Otóż obecnie jest on na poziomie o połowę niższym niż podczas kulminacji paniki na jesieni ubr., co może sugerować, że pasmo tak dramatycznej wyprzedaży jak ta sprzed pół roku już się w ramach obecnej bessy nie powtórzy. Co jednak nie stanowi ubezpieczenia od obrony wyznaczonych wówczas minimów.

Bartosz Stawiarski
Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions