Fatalny początek i lepsze końcówka – tak wyglądała wczorajsza sesja na rynku walutowym w odniesieniu do złotego. Jest coraz bardziej nerwowo, podobnie jak na giełdach.
Mniej więcej do południa nasza waluta wyraźnie traciła na wartości, za euro płacono wczoraj nawet 4,18 zł, a za dolara 2,94 złotych. W zasadzie nic w tym dziwnego, skoro indeksy w Warszawie leciały na łeb na szyję, a wraz z nimi takie parkiety jak Czeski czy Węgierski. Zbieżność geograficzno-gospodarcza wcale nie jest tu przypadkowa.
Rynki wschodzące nie były wczoraj w cenie. Inwestorzy wyprzedawali waluty wybiórczo – podczas gdy złoty się osłabiał, kurs EUR/USD praktycznie się nie zmieniał. Zmianę przyniosło dopiero otwarcie giełd w USA, które w początkowej fazie przyniosło spadki tamtejszych indeksów.
Dodatkowo wczoraj bardzo mocno w górę wzbiły się notowania złota. Za uncję tego cennego kruszcu płacono ponad 980 dolarów. Przy równoczesnym spadku ropy (wciąż) poniżej 70 dol. za baryłkę otrzymaliśmy wybuchową miksturę na spadek dolara. Inwestorzy skrzętnie to wykorzystali i euro zaczęło po południu piąć się w górę. A wraz z nim zyskiwał także złoty.
Najprostszym wnioskiem z tej historii jest fakt, że na rynku robi się coraz bardziej nerwowo. Ciszę przed burzą zapowiada nieruchomy kurs eurodolara. Na razie nie można rozstrzygnąć w którą stronę podąży nasza waluta, ale to, że zachowuje się ona stabilnie w pasie 4,1-4,2 zł za euro czy 3,0-2,83 zł za dolara można uznać także za pewien pozytyw. Aczkolwiek o wzrosty złotego w krótkim terminie będzie ciężko.
Paweł Satalecki
Źródło: Finamo