Bankowi celebryci ruszyli spełniać marzenia konsumenta i od kilku tygodni intensywnie namawiają nas do życia na kredyt. Znów będziemy mogli poczuć pełnię szczęścia i cieszyć się iluzją bogactwa. Czy wszystko skończy się tak samo jak trzy lata temu?
Od początku roku znani ludzie zachwalają kredyty konsumpcyjne. Justyna Kowalczyk (Polbank) poleca „tani i wygodny” kredyt gotówkowy. Piotr Fronczewski (Getin) radzi unikać soli i zachęca do „lepszego kredytu już”. Szymon Majewski (PKO BP) „spełnia marzenia konsumentów”, wyczarowując Mini Ratkę. Chuck Norris osobiście przychodzi po gotówkę do BZ WBK, a „pani Basia” (Pekao SA) doradza pożyczkę ekspresową „polecaną przez rodzinę i znajomych”. Najbardziej radykalny jest jednak BNP Paribas, który namawia do zdemolowania kuchni, ugruntowując w społeczeństwie mit zbitej szyby.
Dlaczego banki rozdają pieniądze?
Bankowcom wcale nie zależy na spełnianiu naszych marzeń. Banki są od tego, by zarabiać pieniądze. Do tego świetnie nadają się kredyty konsumpcyjne, których oprocentowanie zazwyczaj sięga 15-20% plus kilka procent prowizji. Zarządzający polskimi bankami są pod silną presją właścicieli, czyli przeżywających poważne kłopoty finansowe zagranicznych grup finansowych. Presja na poprawę wyników jest olbrzymia, a poprzeczka zawieszona niezmiernie wysoko. Rok 2011 był rekordowy – polski sektor bankowy zarobił na czysto 15,7 miliarda złotych.
Powtórzenie tego rezultatu będzie niezmiernie trudne lub wręcz niemożliwe. Przede wszystkim za sprawą oczekiwanego spadku sprzedaży kredytów mieszkaniowych. Po ośmiu latach hipotecznego boomu KNF zorientował się, że banki nie mają z czego finansować 30-letnich hipotek. Do tej pory robiły to z krótkoterminowych depozytów, przez co powstała ogromna luka terminowa. Nadzorowi zaczęło to przeszkadzać, więc nakazał bankom ograniczenie kredytowania budownictwa. Efekt ten nasili wygasający rządowy program dopłat do kredytów mieszkaniowych, zwany przez niektórych „deweloper na swoim”.
I co z tego wyniknie?
Widać już gołym okiem, że w 2012 roku banki będą chciały zarobić głównie na szybkich pożyczkach gotówkowych. Już czekam na maj, w którym zaleje nas fala reklam w stylu „kup plazmę na Euro 2012 za tani i szybki kredyt gotówkowy”. Dla 40% Polaków bowiem szybkość i łatwość otrzymania kredytu jest bowiem najważniejszym kryterium wyboru banku – wynika z sondażu przeprowadzonego przez instytut ARC Rynek i Opinia. Tylko co czwarty pożyczkobiorca przejmuje się takimi detalami jak poziom oprocentowania czy wysokość miesięcznej raty. Przecież w reklamie pan Szymon zapewniał, że jest tanio (tj. RSSO 23%).
W skali mikro skończyć się to może powtórką kredytowej hossy z lat 2007-08, gdy przechodząc obok bankowego oddziału, trzeba było się opędzać, aby nie dostać w prezencie karty kredytowej lub „kredytu na dowód”. Efekt wciąż jest widoczny w statystykach KNF-u: zagrożonych niespłaceniem jest prawie co piąty kredyt konsumpcyjny. Zadłużenie Polaków tylko z tego tytułu sięga 10% PKB, co jest wskaźnikiem zdecydowanie zbyt wysokim.
Choć wiadomo, że oszczędzanie jest tańsze od kredytu, to chętnych na szybką gotówkę zapewne nie zabraknie. Większość z nich pewnie spłaci długi, a banki na nich dobrze zarobią. Część skończy z firmą windykacyjną lub komornikiem na karku, ale przecież to ryzyko bank ma wpisane w marży. Poza tym problem ujawni się nie wcześniej niż za rok, a do tego czasu bankowcy wypłacą sobie zasłużone premie i bonusy za dobre wyniki.
Łatwy kredyt a gospodarka
Ale kto tam będzie się przejmował problemami maluczkich. Ważne, że gospodarka wspomagana kredytem konsumpcyjnym znów pozytywnie zaskoczy ekonomistów. Ludzie zaczną kupować odkurzacze i telewizory, wyremontują mieszkania, a statystyki GUS-u pokażą wzrost konsumpcji. Czyli upragniony wzrost gospodarczy.
Tyle tylko, że gdy tysiące konsumentów zaopatrzonych w pożyczoną gotówkę ruszy do sklepów, to zgodnie ze starym prawem popytu i podaży ceny dóbr pójdą w górę. Wzrośnie więc inflacja mierzona indeksem CPI. Ci, którzy nie wezmą kredytu, ze zdziwieniem odkryją, że ich pensje wystarczą na kilka procent mniej towarów niż jeszcze rok temu. Wyższa inflacja zdewastuje też siłę nabywczą oszczędności ulokowanych na lokatach lub schowanych w materacu. Stracą wszyscy, zyskają nieliczni.
Bo kredyt konsumpcyjny nie jest cudownym silnikiem napędzającym trwały i zdrowy wzrost gospodarczy. To jest raczej złodziej, który kradnie przyszłą konsumpcję i przenosi ją w teraźniejszość. Tu i teraz kupisz więcej, ale za miesiąc zaczniesz płacić raty i będziesz musiał ograniczyć wydatki. Dodatkowo w domowy budżet uderzy inflacja, którą sam napędziłeś.
Wnioski z kryzysu
Jeśli zmaterializuje się ten majaczący na horyzoncie scenariusz, będzie to oznaczało, że nauka z pierwszej fali kryzysu poszła w las. Że w polskich bankach departamenty kontroli ryzyka nadal są zdominowane przez zespoły zarządzania sprzedażą. Że niektóre banki pokażą fantastyczne zyski, aby za rok przechodzić program naprawczy. Że konsumenci wybiorą „tu i teraz” kosztem najbliższej przyszłości. Ja jednak wierzę, że ludzie uczą się na błędach i nie wchodzą dwa razy do tej samej rzeki. Choć historia lubi się powtarzać, to częściej woli się rymować. Powtórki z roku 2007 raczej nie będzie, ale przykrych podobieństw zapewne nie unikniemy.
Krzysztof Kolany
Źródło: PR News