Znany z kultowego filmu grozy „Apollo 13” cytat „Houston, mamy problem” idealnie pasuje do skomentowania poniedziałkowej sesji w Warszawie. Pośród zbiorowego patrzenia na północ w kierunku kolejnych rekordów główny indeks rano wyznaczył rekordowe 3519,89 pkt, po czym na dwie godziny zapadł w konsolidację przy barierze 3500 pkt. Później systematycznie spadał, wykonując od szczytu ponad stupunktowy ruch w dół i schodząc nawet pod grudniowe (już wówczas wymęczone) rekordy. Zamknięcie wypadło na poziomie 3416,03 pkt, czyli niżej o 1,21 proc., a obrót wyniósł 950 mln. WIG spadł o 0,88 proc. (53574 pkt) przy obrocie 1,5 mld, a MIDWIG stracił 0,36 proc. (4100,3 pkt). Wyczekiwanie dalszych wzrostów z pełnym portfelem akcji staje się coraz bardziej ryzykownym zajęciem.
Wydaje się, że kilkudniowe, pieczołowite karmienie popytu akcjami zwłaszcza banków zaczyna skutkować niestrawnością kupujących. Bańka spekulacyjna w tym segmencie jest ewidentna od dawna, a w wycenach dyskontuje się bardzo daleką i świetlaną przyszłość. Indeks sektorowy WIG-Banki, który zyskał w ubiegłym tygodniu aż 8,6 proc., zakończył poniedziałek stratą 1,88 proc. PKO, Pekao i BRE spadły o 2-2,5 proc. na dużych obrotach, a BZWBK stracił 4 proc. (w tym przypadku handel był mało intensywny). Jako ciekawostkę można zakomunikować, że BPH jako pierwsza spółka w historii GPW na krótko przebił 1000 zł za akcję.
Spółki paliwowe korzystały z odbicia cen ropy od bariery 50 dol./bar. Surowiec drożał wskutek ataku zimy w części USA, jednak wczoraj wieczorem zniwelował dużą część zysków. W dłuższym terminie obowiązuje tu trend spadkowy. Trudno uzasadnić windowanie kursu KGHM, jeżeli sama miedź waha się niepewnie w okolicach newralgicznego średnioterminowego minimum przy 5500 USD/t. Czyżby próba uprzedzenia rynku towarowego? Może się to skończyć gorzkim rozczarowaniem, jeśli metal podda się dalszej przecenie w kierunku 5000 dol./t.
Czas omówić spółki o „balonowych” wycenach. Dla wskaźników C/WK na poziomie ok. 5 (banki), czy C/Z powyżej 50 (MIDWIG, WIRR) nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia. Pojawiające się na obecnym etapie tu i ówdzie głosy o rzekomej fundamentalnej atrakcyjności polskich akcji są po prostu nieodpowiedzialne. Wśród większości analityków panuje przekonanie o dalszych wzrostach, a ostrzegawcze głosy są w zdecydowanej mniejszości. Jeśli w ogólnopolskiej gazecie o tematyce giełdowej wysoko postawione osoby z branży TFI zapewniają o optymizmie na kolejne pół roku, to sytuacja ta zaczyna przypominać przedwiośnie 2000 r. Podobne wskaźniki fundamentalne notowano także na giełdzie japońskiej pod koniec lat 80. i warto sobie przypomnieć, czym się wówczas skończyły oczekiwania dalszych nieustannych wzrostów. Przy obecnym stanie rynku rośnie szansa na osiągnięcie dużych zysków ze strategii kontrariańskiej, polegającej na taktyce inwestycyjnej odwrotnej do opinii i prognoz większości.
Wróćmy do sprawy dużej porannej luki hossy. Takie rozpoczęcie nowego tygodnia było możliwe dzięki dobremu zakończeniu piątkowej sesji w USA (w reakcji na wysoki odczyt indeksu nastrojów Uniwersytetu Michigan), a także silnym wzrostom w Azji. Chiński indeks SCI poszybował o ponad 3 proc., a kapitalizacja tamtej giełdy niedawno przekroczyła okrągły bilion dolarów. Nowe szczyty zanotowano w Hong Kongu po zwyżce o ponad 2 proc. i tam też widać oznaki hiperboli. Japoński indeks Nikkei225 po wzroście o 0,66 proc. wyrównał 7-letnie maksima z kwietnia 2006, a giełda w Singapurze zyskawszy 2,35 proc. zostawiła szczyty z lat 90. już niemal o 20 proc. w tyle. Stąd otwarcie marcowych kontraktów futures na WIG20 wypadło w okolicy 3500 pkt, a pół godziny później wyczyn ten powtórzył sam indeks.
Po raz kolejny jednak skala zwyżki polskiej giełdy znacząco odbiegała od słabszego regionu, dlatego tym razem strona podażowa postanowiła zainkasować część papierowych jak dotąd zysków. Po tej mało przyjemnej dla kupujących sesji coraz bardziej sensowny wydaje się pogląd, że zarówno grudniowe jak i obecne zwyżki kursów robione były na siłę, ostentacyjnie ignorując coraz mniej pewny obraz giełd światowych. Zachwycano się rewelacjami minister Z. Gilowskiej o naprawie finansów państwa oraz podniesieniem ratingu polskiego długu przez agencję Fitch. Pod koniec ubiegłego tygodnia kupowano akcje w myśl zasady „kto kupi drożej”, pompując setki milionów złotych w irracjonalnie wyceniane akcje banków oraz mniejszych spółek. Pociesza nieco mniejszy niż podczas zwyżek obrót, jednak gwałtowny skok obrotu podczas czwartkowej zwyżki może oznaczać przesilenie.
Spójrzmy na stan polskiego parkietu z perspektywy otoczenia zewnętrznego. Od kilku tygodni ważnym ostrzeżeniem dla nas i innych rynków wschodzących powinny być wydarzenia na giełdzie koreańskiej. Indeks KOSPI nie zdołał w grudniu choćby wyrównać rekordów z maja ubr. i drugi miesiąc kreśli przy dość dużej zmienności formację mogącą zwiastować zakończenie długoterminowej fali wzrostowej zaczętej w 2003 r. Nieco podobne złowróżbne dla hossy formacje (umiejscowione jednak powyżej majowych szczytów, co daje pewien zapas bezpieczeństwa) utworzyły się w ciągu ostatnich dwóch miesięcy na głównych indeksach m. in. w Brazylii, Meksyku, Argentynie, Indiach, Rosji, Czechach i na Węgrzech. Te giełdy są dla polskich inwestorów bardzo ważne z dwóch powodów: GPW należy do tego samego koszyka inwestycyjnego dla inwestorów globalnych; WIG20 jest bardzo silnie skorelowany z indeksami tych giełd, co wynika z pierwszego powodu.
Ryzyko znacznego pogorszenia nastrojów w niezbyt odległym terminie istnieje w Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii i USA – główne indeksy tych parkietów od kilku miesięcy mają poważne problemy z powiększeniem swojego dorobku punktowego. Kreujący globalne nastroje wskaźnik S&P500 od połowy listopada drepcze w okolicach lub tuż ponad poziomem 1400 pkt., a jego wskaźnik C/Z zbliża się do 30. Giełdy światowe prawdopodobnie szykują się do większej i dłuższej korekty, przy czym można jedynie mieć nadzieję, że nie będzie ona tak dramatyczna jak wiosną ubr. Sygnałem do jej nadejścia byłoby gwałtowne umocnienie dolara, powodujące ucieczkę kapitałów w bezpieczne amerykańskie instrumenty dłużne. Trwająca od kilku miesięcy rekordowa podaż akcji ze strony władz dużych korporacji (insider selling) przechodzi na razie bez echa, a wysokie wyceny utrzymywane są już niemal wyłącznie dzięki coraz nowszym pogłoskom o kolejnych fuzjach i przejęciach.
Mimo to są rynki dużo silniejsze od polskiego, jak wspomniany chiński, chilijski, łotewski czy bułgarski (ten ostatni z oczywistych, akcesyjnych względów).
Poniedziałek był wyjątkowo skąpy w dane makroekonomiczne. Polska inflacja CPI za grudzień wyniosła 1,6 proc., zgodnie z oczekiwaniami. Przetarg bonów rocznych za 900 mln spotkał się z popytem w wysokości niecałych 1,5 mld przy niskiej rentowności 4,09 proc. Węgierski bank centralny pozostawił główną stopę na poziomie 8 proc., mimo że jeszcze w piątek padały ostrzeżenia o dwucyfrowej inflacji na Węgrzech w najbliższych miesiącach.
Dziś trudno oczekiwać lepszego scenariusza niż stabilizacja indeksów na niższym poziomie. Na giełdach azjatyckich mamy kosmetyczne zmiany. Sesja w USA nie była udana, gdyż DJIA stracił niemal 90 pkt, a NASDAQ spadł o 0,83 proc. Wyniki spółek za Oceanem przyjmowane są chłodno i stają się pretekstem do pozbywania się akcji. Dziś czeka nas kontynuacja raportów, m. in. Bank of America, Yahoo, Johnson &Johnson, Xerox, AMD, Sun. Spółkom paliwowym szkodzić może wieczorne osłabienie ropy do 52,3 dol./bar, choć z drugiej strony dziś mamy małe odbicie w górę.
O godz. 10 krajowych inwestorów na pewno zainteresuje grudniowa dynamika sprzedaży detalicznej (oczekiwane 13,6 proc.) oraz stopa bezrobocia (14,8 proc.). Gdyby sprzedaż detaliczna rozczarowała, można oczekiwać osłabienia złotówki. Godzinę później dane o zamówieniach przemysłowych w Eurolandzie (progn. 5,9 proc. r/r), a o 16 zazwyczaj ignorowany przez rynki amerykański indeks wskaźników wyprzedzających LEI (progn. 0,2 proc.). Warto też wspomnieć o planowanym przez GPW zastąpieniu od połowy marca indeksów MIDWIG i WIRR wskaźnikami mWIG40 oraz sWIG80.