Początek sesji był zaskakująco silny, zważywszy słabe zamknięcia dzień wcześniej w USA oraz poranne zniżki w Azji. Główny indeks próbował testować rekordowe okolice 3620 pkt, ale z każdym kwadransem coraz bardziej odstawał od słabnących giełd europejskich. Takie samotne wycieczki wbrew rynkowemu otoczeniu nigdy nie mają szans na powodzenie i tak było również w czwartek. Pokazała się bardziej zdeterminowana podaż, która przeceniła kursy.
Na zamknięciu WIG20 spadł o 1,02 proc. do 3570 pkt. Obrót na największych spółkach był bardzo duży, gdyż zabrakło jedynie 20 mln do półtora miliarda. Wczoraj widoczna była polaryzacja rynku. Częściową przeciwwagą dla znacząco taniejących banków były silne wczoraj spółki surowcowe z KGHM na czele.
Dynamiczne wzrosty akcji kombinatu nie dziwią w świetle równie gwałtownej zwyżki cen miedzi. Jednak wczoraj zadziałała rekomendacja wydana przez CA IB, zalecająca kupno akcji z podwyższoną ceną docelową 130 zł. Kupowano zatem, dociągając do 117 zł, po czym papier został zasypany dużą podażą. Ostatecznie KGHM zyskał 0,6 proc. i na zamknięciu akcje wyceniano na 113,6 zł przy olbrzymim dziennym obrocie ponad 320 mln zł. Kolejne ćwierć miliarda obrotu wygenerowano na PKN Orlen, który zdrożał o 1,52 proc. do 47,5 zł.
Dystrybucja o dość dużym natężeniu miała miejsce na akcjach banków. PKO, PEKAO i BZWBK potaniały o 1,4-2,3 proc. przy ponad stumilionowych obrotach przypadających na każdy z osobna papier. Dochodzące sygnały o niepokojąco dużym obciążeniu niedawnych nabywców mieszkań (zwłaszcza w Warszawie i Krakowie) ratami kredytu hipotecznego mogą stanowić dla wycen sektora bankowego bombę z opóźnionym zapłonem. Nadmuchany przy walnym udziale zagranicznych spekulantów balon w największych miastach postawił pod ścianą nawet nieźle zarabiających, gdyż miesięczna rata nierzadko przekracza 2 tys. zł. Nawet średnio rozgarnięty uczeń gimnazjum zdaje sobie sprawę, że średnia wycena metra kwadratowego stołecznego mieszkania dochodząca do 9 tys. zł jest równie chora, co niepokojąca.
Pocieszające dla zadłużonych we frankach szwajcarskich jest to, że rynek walutowy ostatnio im pomaga. Przy malejącej ostatnio awersji do ryzyka frank wczoraj potaniał do 2,332 zł, czyli najmniej od 2001 r. Pod koniec dnia kurs odreagował w okolice 2,34. Euro wyceniano w okolicach 3,83-3,835, a zgodna z prognozami decyzja Europejskiego Banku Centralnego o pozostawieniu stóp na dotychczasowym poziomie przeszła bez echa. Złą passę kontynuuje dolar, który dziś rano wyceniany jest poniżej 2,84 zł. Słabość „zielonego” jest wyrazem obaw o stagflację w gospodarce amerykańskiej. Najniższy od 10 lat kurs dolara wobec złotówki nie może napawać optymizmem posiadaczy waluty amerykańskiej.
Wczorajsze dane zza oceanu nie były dobre. Marcowa dynamika cen importu w USA okazała się dużo wyższa od prognoz, gdyż głównie za sprawą drożejącej ropy wyniosła 1,7 proc. (bez ropy było to 0,3 proc., również powyżej oczekiwań). Większa była także liczba nowozarejestrowanych bezrobotnych (342 tys.). Dziś kolejna porcja danych, z których należy wyróżnić dynamikę cen producentów oraz bilans handlu zagranicznego USA. O 16 ponadto wskaźnik nastrojów Uniwersytetu Michigan.
W Polsce o godz. 14 również pojawi się ważna sekwencja danych: bilans płatniczy za luty (oczekiwane -100 mln euro) oraz kluczowa dla rynku inflacja konsumentów CPI (ocenia się, że przyspieszyła w marcu do 2,4 proc.).
Rynki azjatyckie zachowały się dziś niejednoznacznie: japoński Nikkei spadł o 1 proc., tymczasem w Chinach i Indiach były wzrosty odpowiednio o 2 i 0,8 proc. Sprawa chorobliwie nadętego balonu na giełdzie chińskiej zapewne w tym roku powróci, gdyż taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Na razie data 27 lutego zupełnie poszła w las. Do czasu.
Dziś zmiany kursów nie powinny być znaczne, chociaż miedź taniejąca o 2 proc. po wczorajszym zamknięciu polskich giełd nie pomoże kursowi KGHM. Jednak w perspektywie kilku tygodni istnieje poważne ryzyko większej korekty zarówno w Polsce, jak i na pozostałych emerging markets. Można mieć nadzieję, że nie będzie to powtórka z maja ubr.