First International Traders DM: Euro po 3,70 zł na koniec lipca to całkiem realny scenariusz

Komunikat towarzyszący podwyżce stóp procentowych był dosyć „jastrzębi”, co może sugerować, że RPP podniesie po raz kolejny stopy już w lipcu. W długim terminie trwa natomiast licytacja – pojawiają się głosy, że do końca 2008 r. główna stopa przekroczy poziom 6,00 proc. Taka atmosfera siłą rzeczy sprzyja większemu napływowi kapitału portfelowego, który dosyć tanio pożycza środki w japońskich jenach (strategia „carry-trade”). Tym samym jest dosyć prawdopodobne, że lipiec wyniesie notowania złotego na rekordowe, nigdy nie notowane poziomy (3,70 zł za euro i 2,70 zł za dolara). Sprzyjać temu będzie także poprawiająca się sytuacja na rynkach światowych.

Opublikowane w ostatnich dniach dane makroekonomiczne z Japonii (produkcja przemysłowa, wydatki konsumenckie, inflacja) rozczarowały tych inwestorów, którzy zakładali, że Bank Japonii zdecyduje się na podwyżkę stóp procentowych w sierpniu, bądź wrześniu b.r. Zresztą wczoraj rano prezes Fukui ponownie powtórzył, że polityka monetarna będzie zaostrzana stopniowo, tak aby nie zbytnio nie zaszkodzić gospodarce. Takie informacje powodują jednak, że inwestorzy grający średnioterminowo „przeciwko” jenowi mogą nadal czuć się komfortowo. Oczywiście co jakiś czas będą pojawiać się próby werbalnej interwencji ze strony oficjeli (ostatnio był to minister finansów), ale mogą mieć one co najwyżej krótkoterminowy wpływ.

Złotemu powinny pomóc także informacje, jakie napłynęły po zakończonym wczoraj posiedzeniu amerykańskiego FED. Wczoraj pisałem, że jego członkowie będą musieli poradzić sobie z pewnego rodzaju problemem, jaki stanowi z jednej strony podnosząca się ze swojego dołka w I kwartale b.r. gospodarka mogąca rodzić dodatkową presję inflacyjną, a z drugiej rosnące ryzyko przełożenia się problemów sektora pożyczek hipotecznych na cały system finansowy. I po części FED zdołał z tego wybrnąć. W komunikacie zdecydowano się na zmianę formy języka opisującego presję inflacyjną, co moim zdaniem niesłusznie zostało odebrano jako sygnał, że bank centralny jeszcze bardziej obawia się inflacji. Przede wszystkim znikło słowo „elevated” opisujące zachowanie się bazowego wskaźnika cen, które było w dwóch ostatnich komunikatach. Wprawdzie zaraz dodano, że „utrzymująca się umiarkowana presja inflacyjna, powinna być przekonywująco ukazana”, co zostało odebrano jako sygnał nie wykluczający możliwego odbicia się wskaźnika inflacji w perspektywie kolejnych kwartałów. Tak oczywiście może być ale nie musi, gdyż długofalowo FED nadal spodziewa się spadku inflacji. Tymczasem fragmenty dotyczące sytuacji w gospodarce nie wniosły wiele nowego – nadal preferowanym jest scenariusz umiarkowanego wzrostu, chociaż nie odniesiono się jednoznacznie do sytuacji na rynku nieruchomości. Członkowie banku centralnego pozostawili sobie tym samym wiele furtek, w tym także tą o której kilka dni temu mówił jeden z guru rynku obligacji z funduszu Pimco, czyli obniżkę w perspektywie najbliższego półrocza. Tym samym, jeżeli wszystkie możliwości nadal pozostają w „grze”, to bardziej realnym staje się scenariusz osłabienia dolara w perspektywie najbliższych tygodni, niż jego nieznacznego umocnienia. Wcześniejsze prognozy warto zatem zweryfikować i lepiej wcześniej, niż za późno.

Dzisiaj napłynęły nieco gorsze dane o sprzedaży detalicznej w Niemczech, która nieoczekiwanie spadła w maju o 3,7 proc. r/r. Nie miały one jednak większego wpływu na notowania euro, zwłaszcza, że opublikowane o godz. 11:00 wskaźniki nastrojów Komisji Europejskiej i wstępne dane o czerwcowej inflacji konsumenckiej były zgodne z oczekiwaniami. Nieco lepsze dane napłynęły natomiast z Wielkiej Brytanii – w ostatecznym rozrachunku dynamika wzrostu PKB w I kwartale b.r. wyniosła 3,0 proc. r/r wobec wcześniejszych 2,9 proc. r/r. Na przyszły tydzień zaplanowane jest dwudniowe posiedzenie Banku Anglii (4-5 VII) i jak to zwykle bywa, można spodziewać się nasilenia spekulacji odnośnie możliwego zaostrzenia kosztu pieniądza, co powinno wspierać notowania funta. Szczegółowe spojrzenie na wykresy EUR/USD i GBP/USD każe zweryfikować wcześniejsze założenia dotyczące możliwości niewielkiego spadku w najbliższych dniach. Mnogość dolnych cieni przy dziennych świecach EUR/USD pokazuje, że zwycięża strona popytowa, co dodatkowo w najbliższych dniach zostanie potwierdzone przez wskaźnik MACD przebijający swoją linię sygnalną. Z kolei w przypadku GBP/USD brakuje wyraźnych sygnałów możliwej słabości rynku, mimo, że oscylatory są już nieco wykupione. Dzisiaj rano kursy obu walut wynosiły odpowiednio 1,3465 i 2,0018. W perspektywie tygodnia należy spodziewać się wzrostu w kierunku 1,3600 (EUR/USD) i 2,0130 (GBP/USD). Pomóc w tym mogą także publikowane dzisiaj informacje makroekonomiczne z USA, zwłaszcza majowy wskaźnik skumulowanych wydatków w ujęciu bazowym (PCE Core), który w ujęciu rocznym mógł spaść poniżej referencyjnego poziomu banku centralnego, czyli 2,00 proc. r/r. Jeżeli dodatkowo dane o nastrojach konsumenckich i indeksie aktywności przemysłowej w rejonie Chicago będą gorsze, to pokaże, że presja inflacyjna nie jest tak groźna. Taki scenariusz będzie w średnim terminie sprzyjać złotemu, który po ewentualnym korekcyjnym osłabieniu dzisiaj i na początku miesiąca wywołanym realizacją zysków na koniec II kwartału, będzie znów się umacniać w okolice wymienione na początku komentarza. Okolice 3,7700-3,7750 w przypadku EUR/PLN i 2,80 wobec USD/PLN warto tym samym konsekwentnie wykorzystywać do sprzedaży walut za złote. O godz. 11:45 kursy wynosiły odpowiednio 3,7640 zł i 2,7930 zł.