Nieznacznie osłabiły się także japoński jen i szwajcarski frank, co pokazuje, że spadła awersja do ryzyka. Obecnie głównym pytaniem jest jednak, to na jak długo taka sytuacja się utrzyma. Biorąc pod uwagę rysujące się coraz wyraźniej negatywne perspektywy dla amerykańskiej gospodarki (wczoraj szef amerykańskiego instytutu NBER przyznał, iż w jego opinii ryzyko wystąpienia recesji przekroczyło 50 proc.) raczej nie długo. Poza tym wczorajsze odbicie na giełdzie USA należy traktować jedynie w kategoriach korekcyjnych po wcześniejszym sporym spadku. Wciąż istnieje spore ryzyko, że główne indeksy DJIA i S&P 500 ponownie zaatakują listopadowe minima, tym samym uruchamiając nową falę wyprzedaży na całym świecie. Być może dojdzie do tego jednak dopiero w przyszłym tygodniu, kiedy to rozpocznie się sezon publikacji wyników amerykańskich banków. I na to najpewniej liczy część inwestorów, próbująca jeszcze coś w najbliższych dniach ugrać z tzw. efektu stycznia, który w tym roku najpewniej nie będzie mieć miejsca.
Dzisiaj o godz. 9:46 za jedno euro płacono 3,6030 zł, za dolara 2,4460 zł, a szwajcarski frank i brytyjski funt były warte odpowiednio 2,1930 zł i 4,85 zł. Z kraju nie pojawiły się żadne istotne informacje, mogące mieć wpływ na notowania – nadal cała uwaga inwestorów będzie skupiona na zachowaniu się globalnych rynków akcji i pozycji dolara względem pozostałych walut. Tymczasem dzisiaj rano US Dollar Index pokazujący relacje „zielonego” względem sześciu pozostałych walut, nieznacznie stracił na wartości po wczorajszej zwyżce. Na wartości zyskiwał zwłaszcza brytyjski funt, ale też euro – o godz. 9:58 kurs GBP/USD wynosił 1,9820, a EUR/USD 1,4717. Może mieć to związek ze zbliżającymi się wynikami posiedzeń Banku Anglii i Europejskiego Banku Centralnego, które poznamy w najbliższy czwartek. W pierwszym przypadku inwestorzy spodziewają się obniżki stóp procentowych dopiero w lutym (niezależnie od tego, iż grudniowe dane Brytyjskiego Konsorcjum Detalicznego okazały się najgorsze od marca 2006 r.), a w drugim kolejnych „jastrzębich” sformułowań Jean-Claude Tricheta, które będą oznaczać utrzymanie stóp procentowych na niezmienionym poziomie przez najbliższych kilka miesięcy. Bo w takim tonie wypowiadał się wczoraj szef ECB po zakończonym spotkaniu szefów 10 banków centralnych w szwajcarskiej Bazylei.
Już o godz. 11:00 inwestorzy poznają dane o listopadowej sprzedaży detalicznej w strefie euro, a o godz. 16:00 informacje o sprzedaży domów w toku. Nie są to jednak informacje, które będą mogły mocniej ruszyć kursami. Wydaje się zatem, że czeka nas kolejna sesja stagnacji, zwłaszcza na rynku krajowym. Większych zmian można spodziewać się w czwartek, zwłaszcza, że wtedy swoje wystąpienie będzie miał szef amerykańskiego FED, Ben Bernanke. Tymczasem w ostatnich dniach oczekiwania, co do „potencjalnej pomocy” ze strony banku centralnego znów wyraźnie wzrosły – inwestorzy spodziewają się, że w końcu stycznia dojdzie do obniżki stóp o 50 p.b. To może okazać się dosyć trudne, biorąc pod uwagę utrzymujące się zagrożenia inflacyjne, a także możliwe działania na polu fiskalnym, które mogłaby podjąć administracja Georga Busha (wczoraj o możliwości wprowadzenia „pakietu gospodarczego” wspominał Sekretarz Skarbu, Henry Paulson).