Tysiące klientów polskich banków, które wzięły kredyty hipoteczne zastanawiają się, jak wejście Polski do strefy euro wpłynie na wysokość ich oprocentowania. Jest o czym myśleć, bowiem przełom roku 2010 i 2011 dostarczył posiadaczom walutowych kredytów hipotecznych sporo emocji. Można je porównać do jazdy kolejką górską w lunaparku.
Klienci banków z przerażeniem obserwowali stale rosnącą wysokość miesięcznej raty, gdy złoty obniżał swe notowania wobec franka szwajcarskiego czy euro. A potem nastąpiła nieoczekiwana zmiana, gdy na rynku międzybankowym pojawił się, niczym odsiecz wiedeńska Sobieskiego, interweniujący na rzecz złotego Bank Gospodarstwa Krajowego, sprzedający walutę Eurolandu. „Ach, gdybyśmy już byli w strefie euro” – marzyli ci, którzy przeliczali już, ile złotówek będą musieli zgromadzić na najbliższą ratę. Niespełna miesiąc później życzenia były już inne, gdy wraz z dyskusją o serii podwyżek stóp procentowych NBP złoty zmienił kierunek marszu. To nie ostatni zwrot w coraz dłuższej naszej drodze do członkostwa w unii walutowej. Ale te walutowe zawirowania przekładają się bezpośrednio na wysokość rat kredytów hipotecznych.
Ciągłość przede wszystkim
Ci, którzy zastanawiają się, co się stanie z rynkiem kredytów hipotecznych po wejściu Polski do unii walutowej, powinni zwrócić uwagę na Rozporządzenie Rady Unii Europejskiej z 17 czerwca 1997 r. w sprawie niektórych przepisów dotyczących wprowadzenia euro – sugeruje Ministerstwo Finansów. Punkt siódmy tego rozporządzenia stwierdza jasno – ogólnie uznawana zasada prawa stanowi, że wprowadzenie nowej waluty nie ma wpływu na ciągłość umów i innych instrumentów prawnych; należy przestrzegać zasady wolności zawierania umów; zasada ciągłości powinna być zgodna z wszelkimi ewentualnymi uzgodnieniami stron w sprawie wprowadzenia euro. I dalej – w szczególności oznacza to, że w wypadku instrumentów o stałej stopie procentowej wprowadzenie euro nie zmienia nominalnej stopy procentowej płatnej przez dłużnika. Rozporządzenie to jest źródłem prawa w Polsce bez potrzeby jego ratyfikacji w naszej legislacji.
Jeśli zapomnimy na chwilę o instrumentach o zmiennej stopie procentowej, to operacja przyjęcia euro w Polsce będzie przypominała proces denominacji złotego sprzed lat – przekonuje Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku Polska. Bo w obiegu zastąpione zostaną wszystkie banknoty i monety, a na nową walutę zostaną przeliczone salda rachunków i wysokość zobowiązań kredytowych. Przeliczone na euro zostaną także nasze płace. Pojawia się zatem pytanie, gdzie tu cukierek dla posiadaczy kredytów hipotecznych w euro? Odpowiedź jest prosta. Z chwilą, gdy stanie się ono polską walutą krajową, to ci, którzy mają w nim kredyt przestaną martwić się kursem sprzedaży wspólnej waluty w banku, gdzie go spłacają.
Warto zatrzymać się przy zasadzie ciągłości także i w przypadku instrumentów o zmiennej stopie procentowej. Zwykle punktem wyjścia są stawki jednomiesięczne lub trzymiesięczne stawki WIBOR powiększone o marżę. W tym przypadku oprocentowanie z naszego rynku zastąpią odpowiednie stawki z europejskiego rynku, ale marża pozostanie na poziomie przyjętym w umowie kredytowej – zapewnia Ministerstwo Finansów.
Jeśli do tego czasu tendencje na rynku się nie zmienią, to kredytobiorcy w aneksach do umowy powinni zobaczyć zmianę z wyższych stawek WIBOR na rzecz niższych EURIBOR, a w efekcie mniejsze koszty obsługi kredytu.
Ktoś zapłaci, ale kto?
Wbrew pozorom wprowadzenie euro oznacza dużo zmian w systemie bankowym w Polsce – twierdzi Jacek Wiśniewski – ponieważ zmieni się model biznesowy w branży. Obecnie bankowość to zestaw kilkudziesięciu produktów. Na części z nich banki zarabiają. Na pozostałych zaś tracą, ale utrzymują je w ofercie, aby pozyskać względy obecnych i przyszłych klientów. Chociażby prowadzenie rachunków jest bezpłatne, podobnie jak wpłaty i wypłaty z bankomatów – wylicza Wiśniewski. Jest to jednak możliwe tylko dlatego, że banki zarabiają na innych produktach, w tym na spreadzie od wszelkich pożyczek walutowych.
Nie zniknie on zupełnie wraz wejściem Polski do strefy euro, bo pozostanie chociażby spread dla kredytów we franku szwajcarskim. Jednak dochody z tego tytułu będą zapewne znacznie skromniejsze niż dziś, a banki staną w obliczu kłopotliwego pytania, jak i czym zrekompensować sobie ten ubytek. Pojawią się zapewne próby wykreowania nowych centrów zysku. Jeśli jednak nie przyniosą przekonujących rezultatów, to można się spodziewać, że podjęte zostaną wysiłki, aby uczynić dochodowymi niedochodowe dziś produkty bankowe. Zatem możemy mieć do czynienia z taką sytuacją, gdy klient, ciesząc się ze zniknięcia „widełek kursowych” (bo rzeczywiście zniknie część pożyczek walutowych), będzie jednocześnie ponosił coraz wyższe opłaty od pozostałych usług.
Dlatego przyjęcie euro to nie tylko zmiana dla kredytów hipotecznych, ale dla całej bankowości. Ale, jak przyznaje Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Banku Polska, trudno dziś powiedzieć, w którą stronę będzie ewoluował ten model. Dodajmy jeszcze, że dziś nie wiemy, kto i kiedy da sygnał do rozpoczęcia tych zmian.
Euro później niż wcześniej
Choć tego nikt oficjalnie nie ogłosił, to w naszych bankach króluje przekonanie, że owszem euro kiedyś zobaczymy, ale złoty znacznie dłużej pozostanie w naszych portfelach niż nam się to wydawało kilka lat temu. Nie jest to jednak jedyna refleksja.
Czas na nowo otworzyć dyskusję nad bilansem korzyści z obecności Polski w strefie euro – przekonuje Marcin Mrowiec główny ekonomista Banku Pekao S.A. – Kilka lat temu niemal za dogmat przyjmowano założenie, że jeśli Polska będzie w unii walutowej, to będzie pożyczała pieniądze po niższym koszcie, niż gdyby była poza strefą. Mniej wydając na odsetki, moglibyśmy więcej wydawać na inwestycje. A to oznacza, że polski produkt krajowy brutto rósłby szybciej, gdybyśmy byli w strefie euro niż poza nią. Jednak ten dogmat przeszedł do lamusa wraz kryzysem zadłużeniowym, które dopadł część krajów Eurolandu. Wraz z nim okazało się, że Polska, zachowując złotego, może pożyczać pieniądze po niższym koszcie niż one. Bo na strefę euro rynki finansowe przestały patrzeć jak na monolit.
Wraz ze zmianą tego dogmatu spowodowała znikła presja na szybkie wejście do unii walutowej – dziś mówią o niej głównie agendy rządowe. Rynek woli za to przyglądać się działaniom rządu zmierzającym do obniżenia deficytu i długu publicznego. Bo za sprawą samego wzrostu gospodarczego, ocenia Marcin Mrowiec, nie uda się nam ani spełnić kryteriów z Maastricht ani uzdrowić finansów publicznych. Uważa, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że w tym roku przekroczymy pułap 55 proc. zadłużenia wobec PKB, a jeśli nie będzie reform (lub ciągłego silnego wzrostu PKB), to kolejny próg na poziomie 60 proc. zobaczymy najpóźniej za trzy lata. Jeśli nam zabraknie nieco szczęścia, to o trzeci próg zadłużenia otrzemy się już za rok, a wtedy mamy problem.
Nie wiemy zatem, kiedy uporamy z kryteriami konwergencji. Zmienia się także sama strefa euro i jest to kolejna wielka niewiadoma. Jednym z gorących pytań, na które muszą odpowiedzieć państwa unii walutowej jest – jak sfinansować nowy mechanizm stabilizacyjny, który w 2013 r. ma zastąpić Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej. Wewnętrzne dokumenty Komisji Europejskiej sugerują, że jednym z ewentualnych źródeł mógłby być jednorazowy podatek w wysokości 0,2 proc. wartości aktywów banków w strefie euro.
To rodzi kolejne pytania. Jeśli ministrowie finansów krajów „17” zaakceptują takie rozwiązanie, to co z krajami aspirującymi do tego grona i czy w takiej sytuacji będzie jeszcze przestrzeń, aby ustawowo uregulować kwestie spreadów walutowych – jak obecnie proponuje wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Podkreślmy raz jeszcze – rynek tę kwestię sam rozwiąże wraz z wejściem do unii walutowej, bo spread dla części kredytów zniknie zupełnie, a w przypadku pozostałych się zapewne skurczy.
Euro jak złoty
Obecnie większość klientów, ok. 60–70 proc., bierze kredyty hipoteczne w złotym – mówi Jacek Dziadak ze Związku Firm Doradztwa Finansowego i jednocześnie wiceprezes Domu Kredytowego Notus. Jest to wynik zarówno rekomendacji Komisji Nadzoru Finansowego, jak i wymogów programu „Rodzina na swoim”. Jeśli spojrzymy na te umowy, to wraz z przygotowaniami do wejścia do Eurolandu można się spodziewać, że banki będą podpisywać z klientami aneksy, w jakiej walucie będą chcieli kredyt obsługiwać, gdy w portfelach złotego zastąpi euro. Na sporządzenie aneksów można spojrzeć przez pryzmat doświadczeń zgromadzonych przy spełnianiu wymogów Rekomendacji T, którą wprowadziła Komisja Nadzoru Finansowego. Warto podkreślić, że nie ma żadnej regulacji, jeśli chodzi o koszty sporządzenia takiego aneksu. A w grę wchodzą duże pieniądze, ponieważ jego wysokość uzależniona jest procentowo od wielkości kredytu. Każdy bank inaczej podchodzi do tego zagadnienia. Mamy zatem do czynienia z kwotami od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych. Jeśli klient będzie musiał ponieść koszty sporządzenia aneksu, to pojawia się kolejne pytanie – czy ma płacić od razu, czy w częściach w ramach spłaty kolejnych rat. Z takim wyzwaniem będą musieli się zmierzyć także ci, którzy mają zobowiązania we franku. Bo, aby kupować szwajcarską walutę, płacąc w euro, także niezbędny jest aneks.
Jest jeszcze trzecia możliwość. Klient nie poniesie kosztów przewalutowania. Takie stanowisko reprezentuje Ministerstwo Finansów. Przy podejmowaniu ostatecznych decyzji, podkreśla Marta Chmielewska-Racławska z Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego, będą brane pod uwagę między innymi doświadczenia innych krajów, rekomendacje Komisji Europejskiej, a w przypadku umów z instytucjami finansowymi także ich warunki, stopy procentowe, przepisy polskiego prawa bankowego. Istotne będzie dostosowanie konkretnych rozwiązań do polskiego porządku prawnego w taki sposób, by zagwarantować odpowiednią ochronę interesów w szczególności nieprofesjonalnych uczestników rynku. Ponieważ związane z tym zmiany prawne ze względu na złożoność procesu wymagają współdziałania wielu instytucji, w tym, obok Urzędu KNF, Ministerstwa Finansów, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Narodowego Banku Polskiego i innych.
Grzegorz Brudziński
Więcej w miesięczniku finansowym „Bank”
Zaprenumeruj „Bank”
Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK