Czy „frankowicze” powinni śpieszyć się z pozwami? 

Przekroczenie bariery 4 złotych przez franka szwajcarskiego naturalnie łączy się ze wzrostem wysokości rat tzw. kredytów frankowych. Jednocześnie niedawna prezydencka nowelizacja ustawy o wsparciu kredytobiorców nie spełniła większości oczekiwań „frankowiczów”. Jakie zatem obecnie szanse i możliwości daje takim osobom wstąpienie na drogę sądową?

Znaczenie wyroku TSUE

W ostatnim czasie w prasie i innych mediach można znaleźć wiele informacji na temat oczekiwanego niebawem wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie C-260/18, Dziubak przeciwko Raiffeisen Bank Polska SA. W skrócie, dotyczy ona dopuszczalności uzupełnienia przez sąd umowy konsumenckiej po uznaniu pewnych jej postanowień za niedozwolone. Kwestia ta ma zasadnicze znaczenie dla rozstrzygania sporów kredytobiorców frankowych z bankami.

fot. yay foto

W większości z tych spraw pełnomocnicy powołują się na stosowane niemal we wszystkich umowach klauzule przewidujące przeliczenie złotówek na franki (i odwrotnie) według tabeli kursów walutowych danego banku. Tego typu postanowienia umowne powszechnie traktowane są w orzecznictwie jako niedozwolone, co znalazło już potwierdzenie w wyrokach Sądu Najwyższego. Uzasadnione jest to możliwością dowolnego ustalania kursu przez jedną ze stron umowy (bank) oraz pobieraniem tzw. spreadu (różnicy między kursem kupna i sprzedaży waluty), stanowiącego dodatkowy zarobek banku, w sytuacji, w której faktycznie do wymiany walut między bankiem a kredytobiorcom nie dochodziło.

Konsekwencją uznania postanowienia umownego za niedozwolone (czyli za tzw. klauzulę abuzywną) jest zgodnie z art. 3851 kodeksu cywilnego (stanowiącym implementację prawa unijnego) brak związania konsumenta taką klauzulą. Umowa powinna być zatem wykonywana tak, jakby nieuczciwe postanowienie nigdy się w niej nie znalazło. W przypadku umów kredytów frankowych prowadzi to jednak do daleko idących konsekwencji. Brak możliwości przeliczenia PLN-CHF w tzw. kredytach indeksowanych do franka (takich, w których kwota kredytu w umowie określona jest jako konkretna kwota w złotych) oznacza, że mamy do czynienia z umową kredytu „złotówkowego”, lecz bez zmiany oprocentowania (określanego najczęściej wg stawki LIBOR powiększonej o marżę banku). W drugim typie kredytów – tzw. denominowanych (takich, w których kwota kredytu w umowie określona jest jako konkretna kwota we frankach, przeliczana na złote dopiero przy wypłacie) umowa staje się niewykonalna. Nie można bowiem zgodnie z umową wypłacić kwoty kredytu w złotówkach, jeżeli brak jest kursu pozwalającego na przeliczenie kwoty kredytu wyrażonej w umowie we frankach. Umowę należy więc uznać za – od początku – nieważną.

Banki oczywiście obawiają się opisanych wyżej skutków swoich nieuczciwych praktyk. Stąd próby poszukiwania sposobu na „wypełnienie luk” w umowie po uznaniu przez sąd, że niektóre jej postanowienia nie są wiążące. TSUE generalnie nie dopuszcza, aby sąd dokonywał tego typu ingerencji. Uzasadnione jest to prewencyjnym celem dyrektywy 93/13/EWG, której implementację stanowi wspominany art. 3851 k.c. Aby bowiem przedsiębiorcy, w tym wypadku banki, przestali stosować nieuczciwe postanowienia musi to być dla nich nieopłacalne. W sytuacji, gdy jedynym ryzykiem zastosowania klauzuli abuzywnej jest zmiana treści umowy przez sąd, który niczym „Anioł Stróż” przedsiębiorcy uzupełni ją tak, aby zabezpieczyć jego interes, stosowanie nieuczciwych postanowień jest zwyczajnie opłacalne. Można bowiem liczyć, że „a nuż się uda” i konsument się nie zorientuje. W najgorszym zaś razie, sytuacja będzie taka, jakby przedsiębiorca od początku skonstruował umowę uczciwie. Aby zniechęcić nieuczciwych przedsiębiorców do takich kalkulacji konieczna jest zatem sankcja, nieuczciwy przedsiębiorca (bank) musi wiedzieć, że stosowanie nieuczciwych klauzul jest dla niego nieopłacalne. Przeciwne podejście zagrażałoby realizacji długoterminowego celu ustanowionego w art. 7 dyrektywy 93/13, przyczyniłoby się bowiem do wyeliminowania zniechęcającego skutku wywieranego na przedsiębiorców (ostatnio zwrócił na to uwagę Trybunał Sprawiedliwości UE w wyroku z 26 marca 2019 r., w sprawach C-70/17 i C-179/17).

Jedyny wyłom w rygorystycznym stanowisku zakazującym innej ingerencji sądu w umowę niż proste „wykreślenie” abuzywnych klauzul TSUE uczynił dla sytuacji, w której prowadziłoby to do nieważności umowy i to nieważności niekorzystnej dla konsumenta (a nie przedsiębiorcy). Zgodnie z tym stanowiskiem podstawę takiego uzupełnienia może stanowić jedynie konkretny przepis ustawy. W czasie zawierania umów kredytów frankowych w Polsce brak było przepisu, który określałby kurs, po którym można byłoby dokonać przeliczenia kwoty kredytu. Stąd niektórzy pełnomocnicy banków zaczęli powoływać się na „ustalone zwyczaje” lub „zasady współżycia społecznego”, które miałyby uzasadniać zastąpienie tabeli kursów banku np. kursem średnim NBP. Jedno z pytań zadanych TSUE przez Sąd Okręgowy w Warszawie dotyczy właśnie dopuszczalności takiej modyfikacji. Dwa inne odnoszą się do wspomnianej już kwestii interesu konsumenta. Skoro bowiem uzupełnienie umowy jest możliwe jedynie wtedy, gdy leży to w interesie słabszej strony powstaje pytanie, na jaką chwilę (zawarcia umowy czy rozstrzygania sprawy) należy to oceniać i czy decydujące jest zdanie samego konsumenta (np. domagającego się uznania umowy za nieważną).

Zarówno opinia rządu polskiego, jak i opinia Rzecznika Generalnego TSUE są dla kredytobiorców korzystne – ich zdaniem uzupełnienie umowy za pomocą „zwyczaju” lub „zasad współżycia społecznego” jest niedopuszczalne, a ponadto sąd nie może działać wbrew zdaniu konsumenta i narzucać mu dalszego obowiązywania umowy. Trybunał nie jest jednak nimi związany, choć zazwyczaj orzeczenia są zgodne z opiniami rzeczników generalnych.

Możliwe scenariusze po wyroku

Optymistycznie zakładając korzystne dla konsumentów orzeczenie, należy zapytać o to, co dalej i jak zmieni się sytuacja „frankowiczów”. W teorii sprawy wniesione już do sądów powinny zostać szybko i pomyślnie zakończone, zaś w pozostałych banki powinny szukać pozasądowego porozumienia z klientami, nie mając szans na sukces w sądzie.

Co chwilę jednak słyszymy ostrzeżenia Związku Banków Polskich o stratach liczonych w dziesiątkach miliardów złotych i apokalipsie, która doprowadzi polski system bankowy do katastrofy. Na razie nie doprowadziło to do reakcji rządu, ale nie można wykluczyć, że prędzej czy później – zwłaszcza w obliczu lawiny korzystnych dla „frankowiczów” orzeczeń i fali kolejnych pozwów – władza „ulituje się” nad losem banków. Po części taka sytuacja miała miejsce na Węgrzech, gdzie w 2014 roku wprowadzono ustawę zastępującą (z mocą wsteczną) kursy walutowe zawarte w umowach kredytowych urzędowym kursem węgierskiego banku centralnego z 7 listopada 2014 r., co TSUE uznał za dopuszczalne (w sprawie C‑51/17, OTP Bank i OTP Faktoring).

Może się zatem okazać, że ci „frankowicze”, którzy przed ingerencją ustawodawcy zdążą uzyskać korzystne orzeczenia odzyskają znaczną część pieniędzy. Uznanie umowy za kredyt w złotych oprocentowany jak kredyt w CHF (tj. w oparciu o stopę referencyjną LIBOR) prowadzi bowiem najczęściej do stwierdzenia, że konsument dokonał nadpłaty wymagalnych rat kredytu i zasądzenia jej zwrotu. Uznanie umowy za nieważną prowadzi zaś do sytuacji, w której kredytobiorca zobowiązany jest jedynie do zwrotu takiej kwoty w PLN, jaką bank faktycznie mu wypłacił (bez odsetek), oczywiście z uwzględnieniem kwoty już bankowi zwróconej.

Pozostali kredytobiorcy – niedysponujący prawomocnymi orzeczeniami – otrzymają natomiast jedynie ustalony przez ustawodawcę ułamek zasądzanych kwot (np. sam zwrot spreadu). Oczekiwanie na ostateczne wyklarowanie się orzecznictwa może nie być więc korzystne. Zwłaszcza, że w ostatnich miesiącach Sąd Najwyższy – nie czekając na orzeczenie TSUE – wskazywał, że w przypadku kredytów indeksowanych nie należy w żaden sposób zastępować nieuczciwych klauzul przeliczeniowych i należy pozostawić kredyt jako wyrażony w złotych (wyroki w sprawach III CSK 159/17 i I CSK 242/18). Nie można również zapominać, że roszczenia kredytobiorców o zwrot rat zapłaconych wcześniej niż 10 lat są już przedawnione. Z każdym miesiącem oczekiwania można zatem dochodzić coraz mniejszej kwoty.

Artur Sidor

Autor jest radcą prawnym reprezentującym kredytobiorców w tzw. sprawach frankowych, wspólnikiem w kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy.