Gdzie jest dno?

Z kolei nowa hossa zostanie poprzedzona kilkunastomiesięczną konsolidacją, którą będzie można wykorzystać do ponownego zaangażowania się w fundusze akcji. Próby łapania spadającego noża w obecnej sytuacji z reguły kończą się niepowodzeniem, a teoria mówiąca o uśrednianiu portfela na spadkach (czyli systematycznym dokupywaniu jednostek funduszy) jest dość dyskusyjna. Nie oznacza to jednak, że i podczas bessy zdarzają się silne odbicia, podczas których spekulacyjnie nastawieni inwestorzy mogą zarobić na akcjach niemałe pieniądze. Nie można wykluczyć, że takowe jest właśnie przed nami, gdyż zniechęcenie do giełdy osiąga właśnie swoje apogeum, a inwestorzy i analitycy stają się bezsilni, unikając jednocześnie próby postawienia jakiejkolwiek diagnozy na najbliższe dni, poza tą, że pewnie będzie jeszcze gorzej. W ostatnich komentarzach pisałem, że światowa recesja gospodarcza stała się faktem, który będzie ważył na giełdowych notowaniach w perspektywie kilkunastu najbliższych miesięcy. Wydaje się jednak, że tylko spektakularne informacje w postaci bankructw potężnych firm produkcyjnych mogłyby zepchnąć rynki w dalszą otchłań i sprowokować dalszą silną przecenę. Tym samym wczorajsze zachowanie się indeksów na Wall Street, gdzie inwestorzy zachowywali się tak, jakby dopiero co dowiedzieli się, że jest recesja, wydaje się być irracjonalne. Ostatnie działania władz, które wpompowały setki miliardów dolarów i euro w system finansowy, powinny przynieść efekty, ale nie od razu, co słusznie zauważył wczoraj szef Rezerwy Federalnej, Ben Bernanke. Oczekiwanie, iż nagle wszystko się odmieni, a do recesji nie dojdzie, jest czystą naiwnością i głupotą inwestorów. Podobnie życzeniowym myśleniem, jest żądanie dalszych planów pomocowych dla sektora finansowego, ponad te, które zostały już przedstawione. Warto, aby ktoś w końcu policzył, jakim kosztem na następne lata, będą już podjęte działania. Nie oznacza to jednak, że indeksy będą teraz tylko pikować w dół, do czasu aż okres dekoniunktury w gospodarce się zakończy. To założenie również jest czystą głupotą. Potencjalne przesilenie, dające kilka tygodni względnego spokoju, jest dość bliskie. Paradoksalnie to właśnie rynek, sam znajdzie swoje krótkoterminowe dno, bez żadnej zewnętrznej pomocy. Nie można wykluczyć, że piątkowe minima na amerykańskich indeksach, zostaną dzisiaj obronione.

Jeżeli sytuacja na rynkach akcji uległaby odwróceniu, to fakt ten miałby natychmiastowe implikacje dla rynku walut, który ostatnio niemal ślepo podąża za mniejszym pod względem wolumenu rynkiem giełdowym. Kolejne spadki akcji niemal natychmiast przekładają się na umocnienie się dolara, jena i częściowo też szwajcarskiego franka, co tylko dobrze obrazuje rosnącą awersję inwestorów do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka. Eskalacja globalnego kryzysu ujawnia strukturalną słabość części krajów wschodzących – w naszym regionie ostatnio dość głośno jest o problemach Węgier i Ukrainy – co tylko pogarsza klimat w państwach ościennych. Dzisiaj rano notowania euro ponownie znalazły się na poziomach obserwowanych w miniony piątek, tj. 3,62 zł, a za dolara płacono powyżej 2,70 zł, co w dużej mierze było też wynikiem silnych spadków na amerykańskich i azjatyckich parkietach. W kolejnych godzinach złoty zyskał ponad 5 groszy, w czym pomogła deklaracja Europejskiego Banku Centralnego, który zamierza udzielić Węgrom pożyczki w kwocie 5 mld euro. Jednak, dopóki na giełdach będą dominować spadki, dopóty trudno będzie mówić o szansach na wyraźniejsze odrobienie strat przez złotego.

Marek Rogalski
Główny Analityk
First International Traders Dom Maklerski S.A.