Giełdowe życie na krawędzi

Przewidywania niektórych obserwatorów z początku roku, zwiastujące przeceny w miejsce płonnych nadziei na efekt stycznia, sprawdziły się. Każdy kolejny tydzień nowego roku powiększał skalę rozczarowania i wyprzedaży, a w ubiegły piątek indeksy ponownie balansowały na minimach półtorarocznej bessy.

Ten taniec na krawędzi odbywa się w atmosferze skrajnego pesymizmu dokładnie odwrotnego do schyłku euforii z połowy 2007 r. Przybywa kasandrycznych prognoz gospodarczych (jak zwykle z dużym opóźnieniem), narasta powszechna rezygnacja obrazowana wskaźnikami nastroju, co świadczy o już mocno dojrzałej fazie bessy.

Dla miłośników zniesień Fibonacciego mocnym sygnałem ostrzegawczym, mogącym zwiastować silne odbicie albo wręcz koniec bessy, jest spadek indeksu WIG20 od szczytu do dołka o 62,5 proc. (od 3940 w X 2007 do 1470 rok później), a więc niemalże książkowe 61,8 proc. Oczywiście w obliczu recesji i strat idących globalnie już w biliony dolarów czysta technika sypie się jak domek z kart, jednakże w okolicach 1500 pkt trudno nie oczekiwać silnej mobilizacji popytu. Segment MiŚ natomiast zupełnie sobie odpuszczono (mWIG40 spadł od szczytu o 76 proc., a sWIG80 o 70 proc.) obawiając się dramatycznych wyników finansowych spółek. Jednak nie należy go skreślać, gdyż wiele spółek skarcono niesłusznie z całym rynkiem, również na fali lęku przed destrukcyjnymi skutkami działania opcji walutowych.

Wybuchu entuzjazmu związanego z nastaniem ery Obamy nie było. Patrząc na giełdy amerykańskie pikujące we wtorek o 5 proc. widać, że bezbarwne przemówienie prezydenta wręcz rozczarowało. Miniony tydzień upłynął pod znakiem kolejnych złych wieści dotyczących zarówno makroekonomii, jak i poszczególnych spółek. Segment nieruchomości mieszkalnych w USA nadal kurczy się w tempie dwucyfrowym (spadek rozpoczętych budów i wydanych pozwoleń), natomiast co tydzień składa się już niemal 600 tys. wniosków o zasiłek. Czołowe firmy pokazują duże straty lub w najlepszym razie znaczny spadek zysków. Zapowiadane są dalsze cięcia etatów, a szczególnie fatalnie rzecz się ma z sektorem finansowym w Wielkiej Brytanii. Royal Bank of Scotland, który przewodnicząc konsorcjum tworzonym przez 2 inne banki zaledwie półtora roku temu zmarnował ciężkie miliardy na przejęcie ABN Amro, może zanotować nawet 28 mld funtów strat za ubr. (w tym 20 mld odpisu wskutek tej nieszczęsnej akwizycji). Coraz mroczniej mówi się o przyszłości nie tylko Wielkiej Brytanii (jej PKB w IV kw. ubr. spadł o 1,8 proc.), ale i Irlandii do niedawna niezdrowo nadmuchanej przez budowlany boom wspierany potężnymi lewarami kredytowymi. Globalne delewarowanie może zatopić całe gospodarki, co widać na przykładzie Islandii.

Niemniej, pomimo rozległej mizerii u schyłku minionego tygodnia dość zdecydowanie obroniono 1500 pkt na indeksie WIG20, a w Stanach pojawiła się chęć do odreagowania. Być może jest to nieco na wyrost, gdyż bieżący tydzień pod względem liczby napływających danych można uznać za istny skład amunicji. W poniedziałkowy poranek poznaliśmy dynamikę polskiej produkcji przemysłowej za grudzień. Odczyt wyniósł 6,6 proc. zamiast oczekiwanych 5,1 proc., a stopa bezrobocia wzrosła do 9,5 proc. (typowano 9,4 proc.). Ogólny wydźwięk tych danych należy uznać za pozytywny. Od otwarcia indeks WIG20 rośnie i po godz. 10 zdążył dotrzeć w okolice 1630 pkt. Jutro czeka nas decyzja RPP co do stóp procentowych (obniżka może wynieść 50 lub 75 pb). Z panicznym cięciem na oślep nie można przesadzać mając na uwadze wyjątkową słabość złotego, który w samym 2009 r. stracił do głównych walut ponad 15 proc. W czwartek poznamy dynamikę rodzimego PKB za ostatni kwartał ubr. Szacuje się ją na 4,8 proc. r/r, natomiast zapisane w budżecie tegoroczne 3,7 proc. można włożyć między bajki. Mimo wszystko, pesymizm niektórych amerykańskich banków co do naszej gospodarki jest przesadzony i obliczony na własne korzyści finansowe. Manipulowanie kursem złotego to oryginalny sposób na powetowanie sobie strat na rynku subprime, co jeszcze mocniej podkopuje wiarygodność tych instytucji.

Za granicą trwa bombardowanie rynku raportami kwartalnymi. Dla podkreślenia ciężaru gatunkowego podajmy, że w tym tygodniu publikuje je co trzecia spółka z indeksu S&P500. Z frontu danych gospodarczych spłyną kolejno m. in.: dziś sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA; jutro rano niemiecki indeks Ifo, a po południu indeks cen nieruchomości S&P Case/Shiller obliczany na reprezentatywnej próbie 20 amerykańskich aglomeracji (typuje się spadek o blisko 20 proc. w skali roku); środa to posiedzenie FED (zerowych stóp ściąć już się bardziej nie da), w czwartek dowiemy się o ile spadła w grudniu dynamika zamówień dóbr trwałego użytku w USA, wreszcie piątek to porcja danych z Japonii i na deser kluczowy odczyt. Chodzi o pierwsze przybliżenie dynamiki amerykańskiego PKB w fatalnym ostatnim kwartale 2008 r. Mówi się o spadku aż o 5,2 proc., co byłoby największym obsunięciem od czasu recesji z 1982 r.

Reasumując, zmienność notowań nadal będzie wysoka i co mniej wytrzymałych przyprawi o mdłości niczym roller-coaster w wesołym miasteczku. Paradoksalnie jednak, wybitnie pesymistyczne prognozy mogą nieść niemałe szanse silnego wzrostowego odbicia. Choćby jedne lepsze od prognoz dane władne są wywołać ewakuację z rynku dużej liczby grających na spadki. Jeśli do zamykających krótkie pozycje dołączy się organiczny popyt, to możemy być świadkami odwrócenia sentymentu w krótkim terminie. Oddaliłoby to indeksy nawet o kilkanaście proc. od newralgicznych dołków obecnej bessy. Jeśli Ameryka pozwoli.

Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions

Źródło: Wealth Solutions