Gospodarka USA potrzebuje kredytu jak kwiat wody

Tydzień rozpoczęliśmy od przecen. Dane o przeciętnej płacy w kraju w grudniu oraz wzrostu zatrudnienia nie miały znaczenia. Krajowy rynek mocno spadał, a pogorszenie sytuacji na innych giełdach tylko utrwaliło tendencję. Przyczyn wzmocnienia podaży trzeba upatrywać w coraz większym rozczarowaniu nowym rokiem.

Inwestorzy liczyli, że zmiana kalendarza wyzwoli jakieś dłuższe odbicie a tymczasem kolejne dni to coraz gorsze wieści z gospodarek i spółek. Silne w ostatnich dniach niedźwiedzie były wspierane kolejnymi rewizjami prognoz dla krajowej gospodarki. Inwestorzy dowiedzieli się bowiem, że analitycy JP Morgan obniżyli swoje oczekiwania co do wzrostu PKB w tym roku do 0 procent. Morgan Stanley również zrewidował swoje prognozy do 1,1 %, a Komisja Europejska z 3,8 % do 2 %. Według przewidywań Komisji deficyt sektora finansów publicznych wzrośnie w 2009 r. do 3,6 % PKB, co oznacza, że nie będziemy spełniali jednego z kluczowych kryteriów przyjęcia euro. Dane o produkcji przemysłowej również bykom nie pomagały. Spadek poniżej oczekiwań o – 3,7% m/m i -4,4% r/r  potwierdzają idące spowolnienie.

W czwartek został opublikowany opis dyskusji na posiedzeniu decyzyjnym RPP z dnia 23 grudnia 2008r Rozważając decyzję o stopach procentowych zwrócono uwagę, iż zmiany zachodzące w gospodarce światowej, znaczny spadek cen surowców w tym ropy naftowej prowadzą do szybszego niż oczekiwano obniżania się inflacji, co z kolei skłoniło wiele banków centralnych  – szczególnie krajów znajdujących się w recesji – do dalszego znacznego łagodzenia polityki pieniężnej. Jako najważniejsze oddziaływania kryzysu światowego na gospodarkę polską wymieniano obniżenie popytu zewnętrznego oraz zaostrzanie polityki kredytowej banków, co w konsekwencji może przełożyć się na trudności z wykorzystaniem funduszy unijnych przeznaczonych na inwestycje przez małe i średnie firmy ze względu na konieczność wniesienia wkładu własnego. Zwrócono również uwagę, że zbyt wysokie oprocentowanie depozytów może w przyszłości doprowadzić do pogorszenia wyników finansowych banków i w konsekwencji stanowić czynnik ograniczający przyszłą akcje kredytową. Dyskutowano również na temat deprecjacji złotego co w konsekwencji zwiększa część długu publicznego denominowanego w walutach obcych a także relacji długu do PKB. Ze względu na ograniczenia ustawowe czynnik ten może spowodować konieczność zmniejszenia wydatków sektora finansów publicznych w kolejnych latach. Ostatecznie oceniono, że zbyt słaba reakcja polityki pieniężnej na niekorzystne procesy zachodzące w naszej gospodarce, może przyczynić się do ich nasilenia, a w konsekwencji pogorszenia oczekiwań rynków finansowych i oddziaływać w kierunku dalszego osłabienia złotego. Ustalono że znaczące obniżenie stóp procentowych  NBP będzie przeciwdziałać ograniczeniu akcji kredytowej banków, obniży koszty kredytu dodatkowo pomoże zmniejszyć odsetek tzw. złych długów poprawiając stabilność systemu finansowego. Na wyżej opisanym posiedzeniu RPP obniżyła stopy o 0,75 punktów, rozważając możliwość dalszych obniżek. Jak pokazały ostatnie wydarzenia wiele z obaw wymienionych w dyskusji okazało się uzasadnionych.

Ostatecznie tydzień nasze giełdy zakończyły przeceną. Indeks szerokiego rynku zakończył tydzień na poziomie 24798 pkt. WIG20 1611 pkt. Poziom listopadowych dołków został obroniony, a piątkowa sesja zaskoczona atakiem byków w końcówce notowań, dając nadzieję na optymistyczne rozpoczęcie tygodnia.    

Japonia, Chiny, Indie

Na rynku japońskim indeks Nikkei stracił w tym tygodniu 5,9%. Spadki Rozpoczęły się we wtorek (-2,31%), kiedy japońskie banki takie jak m.in. Mizuho Financial traciły na wartości na fali obaw o stabilność banków europejskich. Ten tydzień był bardzo zły dla japońskiego sektora Hi-tech, głównie za sprawą spółki Sony Corporation, która ogłosiła we wtorek, że będzie rewidować w dół prognozy swoich wyników na ten rok, a także zamierza zwolnić kolejne 2000 pracowników w związku z przeniesieniem niektórych fabryk. Toyota Corp. również rozważa cięcia płac i redukcję etatów w Ameryce Północnej. Decyzję zostanie ogłoszona jeszcze w tym miesiącu.

To co najbardziej zagraża japońskiej gospodarce, to kurs jej waluty. Jen umocnił się w tym roku już o 15% względem euro, a od lipca 2008 o blisko 50%. W piątek japoński minister finansów Shoichi Nakagawa, że jeśli będzie taka konieczność, zostaną podjęte szybkie działania w celu poprawy warunków gospodarczych. Wielu inwestorów nie wierzy jednak, że BoJ podejmie interwencje na rynku walutowym przy tych poziomach.

Chiński indeks Shanghai Composite, jako jedyny z omawianych tu indeksów, zyskał w tym tygodniu (+1,8%). Na początku tygodnia indeks rósł głównie za sprawą sektora bankowego, po ogłoszeniu przez Central Huijin Investments Co., że zwiększa on swoje udziały w dwóch największych państwowych bankach: Bank of China i China Construction Bank. Indeksom pomagały również spekulacje, że rząd zamierza wprowadzić środki, które pomogą sektorowi energetycznemu. Dzięki tym spekulacjom zyskiwały akcje producentów ropy i rafinerii takich jak m.in. Petro China.

Złe informacje płynęły natomiast z największych międzynarodowych przewoźników w Chinach. Air China ogłosił, że pierwszy raz od ośmiu lat poniósł stratę w skali roku z powodu spadającego popytu na loty i nie trafionych transakcji zabezpieczających na cenach ropy.

W piątek był ostatnim dniem handlu przed dłuższą przerwą spowodowaną świętem Chińskiego Nowego Roku, rozpoczynającym się 26 stycznia.

Indyjski indeks Bombay Stock Exchange zyskał nieznacznie w tym tygodniu jedynie w poniedziałek (+0,06%). Pozostałe 4 dni były dla niego fatalne, indeks ten stracił na wartości 7% w ciągu całego tygodnia. Sentyment na rynku pogorszył się po ujawnieniu ogromnych, bo sięgających 40 mld dolarów, strat przez Royal Bank of Scotland, co spowodowało wyprzedaż akcji indyjskich banków. Środę ta tendencja była kontynuowana, nastroje pogorszyły jeszcze rozczarowujące wyniki za trzeci kwartał spółek HSDC i Wipro. Dopiero w piątek doczekaliśmy dobrych wiadomości z największej notowanej w Indiach spółki Reliance Industries, która osiągnęło zyski znacznie lepsze niż oczekiwano.

Stany Zjednoczone

Ubiegły tydzień był dla inwestorów amerykańskich krótszy niż zwykle. W poniedziałek bowiem z powodu święta urodzin Lutera Kinga giełdy nie pracowały. Jednak kolejne dni tygodnia aż z nawiązką zrekompensowały początkową ciszę. We wtorek oczy całego świata zwrócone były na inaugurację prezydentury Baracka Obamy. Wiele oczekuje się po pierwszym czarnoskórym prezydencie Ameryki. Inwestorzy nie przywitali go oklaskami, gdyż główny indeks spadł o ponad 5 procent. Taka reakcja była ogromnym zaskoczeniem. Niestety przeważały tragiczne wiadomości ze spółek, oraz wciąż rekordowo złe informacje gospodarcze. Przykładowo w grudniu liczba rozpoczętych budów domów spadła do poziomu najniższego od 1959 roku, czyli czasu kiedy zaczęto zbierać te dane.

Na indeksach od początku nowego roku niezwykle ciąży sektor finansowy, nad którym wisi widmo nacjonalizacji. Zatwierdzony w czwartek na stanowisko sekretarza skarbu Timothy Geithner nie wykluczył takiej możliwości, ale dał do zrozumienia, że będzie się starał unikać takiego scenariusza. Zresztą taki ruch byłby niezmiernie kosztowny i wydaje się, że rozwiązania obecnych problemów należy upatrywać gdzie indziej. Rozwiązanie to jednak zbyt szybko nie nadejdzie. Jeszcze w zeszłym tygodniu myślano, że program naprawczy Obamy zostanie przedstawiony w przeciągu kilku dni. Teraz wiemy, że będą to raczej tygodnie. Czy to źle? Patrząc na szybką i chaotyczną dystrybucję 350 mld dolarów pierwszej transzy TARP, spokój może być dobrym doradcą. Ważne, aby przedstawione środki okazały się skuteczne w ożywieniu zamarłych rynków kredytowych. Jest to o tyle ważne, gdyż gospodarka USA potrzebuje kredytu jak kwiat wody. Gdyby obecnej tendencji nie dało się odwrócić, to ryzyko przełamania listopadowych dołków staje się niezwykle realne. Zresztą przerażać może sama bliskość tych poziomów. Rynek jest więc bardzo niecierpliwy i niewiadomo jak długo będzie się wstrzymywał z falą wyprzedaży, która mogłaby cofnąć indeksy amerykańskie do poziomów z połowy lat 90-tych. 

Europa Zachodnia

Powrót negatywnych informacji z europejskiego sektora finansowego oraz gorsze wieści zza oceanu, to główne determinanty złych nastrojów na giełdach Starego Kontynentu. Główne zachodnioeuropejskie indeksy zgodnie wylądowały na kilkuprocentowych minusach.

Praktycznie przez wszystkie dni tygodnia (z wyjątkiem środy) strona popytowa przegrywała z podażową. Ponownie – po kilku tygodniach uspokojenia – „na świeczniku” znalazł się europejski sektor finansowy, z brytyjskimi bankami w roli głównej. Royal Bank of Scotland wstępnie oszacował stratę za 2008 rok aż na 28 mld funtów, w wyniku czego kurs akcji banku stracił w poniedziałek ponad 60 proc. Podobnym torem w minionym tygodniu poszły też notowania Barclays (pomimo lepszych prognoz zysku za IV kwartał) oraz Lloyds TSB. Prawdziwa panika nastąpiła wśród akcjonariuszy irlandzkich Allied Irish Bank  (którego walory podczas dwóch sesji na początku tygodnia potaniały aż o 80 proc.) oraz Bank of Ireland (ze spadkiem niewiele mniejszym), najprawdopodobniej w wyniku poważnych obaw inwestorów co do nacjonalizacji największych instytucji finansowych w tym kraju. W napływie negatywnych informacji nikt chyba nie zauważył dalszych prób pomocy rządu brytyjskiego oraz Banku Anglii, ten pierwszy udzieli swoim bankom gwarancji na kwotę 100 mld funtów, natomiast władze monetarne przeznaczą na wykup akcji banków 50 mld funtów.

Oliwy do ognia dolały także dalsze obawy o recesję gospodarek Starego Kontynentu. Komisja Europejska obniżyła prognozy spadku PKB w strefie euro za 2009 r. do poziomu (-1.9 proc.), pomimo listopadowych predykcji na poziomie (+0,1 proc.). Brytyjska gospodarka oficjalnie skurczyła już się w minionym roku, piątkowe dane o większym od prognoz spadku PKB w 2008 r. na poziomie (-1,8 proc.) wrysowują się w „obraz nędzy i rozpaczy”, jedynym pocieszeniem wydaje się być fakt, że zarówno te jak i inne dane makro od dawna są już ujęte w cenach europejskich akcji. Jedynym rozwiązaniem wydają się być coraz większe wydatki budżetowe europejskich krajów jako próba „rozruszania” gospodarek, ale i tu czyha niebezpieczeństwo  – w postaci nadmiernych deficytów budżetowych i problemów z ich finansowaniem. Między innymi dlatego agencja S&P obniżyła niedawno ratingi kilku europejskich państw, m.in. Hiszpanii i Grecji, nie wspominając już o Irlandii.

Dla porządku należy wspomnieć o wynikach kwartalnych fińskiej Nokii (spadek zysku o 70 proc. i przychodów o 20 proc.), co negatywnie zaskoczyło analityków, oraz o sytuacji Fiata, który z powodu braku zamówień musiał wysłać większość pracowników włoskich fabryk na przymusowe płatne urlopy. Na koniec ciekawostka dla miłośników futbolu, a dokładniej europejskiego krezusa Manchesteru United, który już rozgląda się na nowym logo na koszulkach, po tym jak amerykański AIG poinformował o nie przedłużeniu wartej kilkadziesiąt mld funtów umowy sponsorskiej, która wygasa w połowie 2010 r. Powód – oczywiście kryzys finansowy.

Waluty

Korekta wzrostowa na parze EUR/USD zapoczątkowana w poprzednim tygodniu nie miała kontynuacji, bo już od poniedziałku dolara gwałtownie umacniał się do euro. W konsekwencji zaowocowało to aż 3 centowym spadkiem notowań, a na wykresie dziennym wyrysowała się duża czarna świeca. Kolejny dzień to następne 2 centy na korzyść dolara i potwierdzenie kierunku przez wybicie ostatniego dołka. Kolejne dwa dni obfitujące w dane makro zarówno z Europy jak i USA dały małą przewagę europejskiej walucie, ale w piątek ponownie umacniał się dolar i na wykresie nastąpiło kolejne poprawienie dołka. Najbliższe wsparcie to minimum z jesieni zeszłego roku na poziomie 1,2330. Złotówka w dalszym ciągu traciła na wartości. Na koniec tygodnia przed godziną 15:00 za dolara trzeba było zapłacić ponad 3,49 złotych, za euro ponad 4,46, a za franka szwajcarskiego prawie 2,99. Dolar w tydzień podrożał o prawie 30 groszy co daje około 6,5% zmianę. Euro podrożało o 3,5%, a frank szwajcarski o 2%. Spadki na GPW i zapowiedzi kolejnych obniżek stóp procentowych to główne przyczyny słabości złotówki. W najbliższym czasie brak jakichkolwiek przesłanek do prognozowania trwałej zmiany kierunku na parach złotówkowych. 

Surowce 

Ropa naftowa nadal pozostaje w przedziale cenowym 35 – 50 dolarów za baryłkę. Mijający tydzień przyniósł spadek cen o 3%, a baryłka ropy Crude kosztuje 41 dolarów. Ciekawie wygląda sytuacja techniczna surowca. Na wykresie krótkoterminowym (interwał dzienny) utworzyła się formacja podwójnego dna, co może sugerować odbicie cen w niedalekiej przyszłości. Biorąc pod uwagę, iż mierząc od szczytu (147 dol./bbl) spadki cen były bardzo gwałtowne to można sądzić, iż skala odbicia będzie miała taki sam charakter. Z kolei patrząc na wykres 5-letni (interwał tygodniowy) można dostrzec formację odwróconej głowy z ramionami (RGR), która ma dokładnie taką samą wymowę jak w przypadku podwójnego dna. Zatem wydaje się, że jakieś poważniejsze odbicie cen przed nami. Jednak, jak często pokazuje rynek, analiza techniczna analizą, ale dane makro wyrażają coś zupełnie odmiennego. Kolejny tydzień z rzędu wzrastają zapasy ropy w USA, co już zaczyna być odbierane przez analityków jako zjawisko trwałe. Stan inwentarza w magazynach przekroczył poziom pięcioletniej średniej. Może to dziwić w kontekście pory roku i zwiększonego popytu w tym okresie, ale świadczy to o zdecydowanej przewadze podaży nad popytem. Amerykańskie rafinerie wydobywają surowieć z mocą produkcyjną około 83%. W związku z tym jeżeli surowce rosną przy tak małym wykorzystaniu mocy produkcyjnych to jest to dowód na poważne osłabienie popytu w Stanach Zjednoczonych.

Spadkom cen nie oparł się również rynek miedzi. Metal ten staniał w tym tygodniu o ponad 5%, a tona surowca na giełdzie w Londynie kosztuje 3086 dolarów. Po dużych spadkach w ostatnich miesiącach rynek powinien się ustabilizować, a nawet powinniśmy doświadczyć większego odbicia cen. Jednak ostatnie dane makro z największych gospodarek świata (USA, Japonii i Chin) pokazują, że tam recesja już zagląda głęboko w oczy, co powstrzymuje ceny przed odbiciem.  W najbliższym okresie powinniśmy doświadczać złych danych z gospodarek, gdyż kryzys finansowy dopiero teraz będzie odczuwalny w jej realnej sferze. Słyszy się o kolejnych zamknięciach lub wstrzymaniu produkcji w fabrykach aut, zapaści w budownictwie, zatem sentyment na tym rynku jest bardzo negatywny i dopóki nie pojawi się jakieś światełko w tunelu sądzę, że ten rynek będzie w marazmie.

Złoto zdrożało w ostatnich pięciu dniach o 5%, a uncja kosztuje obecnie 880 dolarów. Ceny ponownie wybiły się z kanału trendu spadkowego, cofnęły się i odbiły od jego górnego ograniczenia. Stwarza to presję do kolejnych zwyżek. Było to widoczne nawet po zachowaniu się rynku walutowego. Kruszec stracił korelację z dolarem i drożał pomimo jego umacniania się do głównych walut. Wydaje się, że kolejne zwyżki to kwestia czasu, a w przypadku spełnienia się tego scenariusza to zasięg wzrostu cen sięga 1600 dolarów za uncję. 

Raport przygotował zespół Doradców Finansowych Xelion w składzie:
Łukasz Bugaj, Michał Kurpiel, Jacek Maleszewski, Paweł Pilzak, Adam Piotrowski, Tomasz Ray-Ciemięga, Piotr Trzeciak.

Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi