To prawda, mamy finansowe kłopoty, ale nie walczymy na ulicach i nie zabijamy się, a słońce, morze i plaże są tu nadal piękne jak zawsze. Za chwilę wybory. Zagłosujemy w nich tak, żeby pozostać blisko Europy – mówi grecki przedsiębiorca, Dimitris Koumbarakis.
Chcąc sprawdzić, jak radzą sobie pogrążeni w kryzysie Grecy, ponownie skontaktowaliśmy się z bywającą tam często polską organizatorką zagranicznych ślubów. Ona do rozmowy zaprosiła też swojego znajomego, Greka od prawie 30 lat pracującego w branży hotelowej. Rozmówcami Bankier.pl są Lidia Wandas i Dimitris Koumbarakis*.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Jaką najbardziej absurdalną plotkę o Grecji ostatnio usłyszeliście?
Dimitris Koumbarakis: (Śmiech) Powinna Pani wiedzieć, że jesteśmy biedni, nie mamy jedzenia ani picia, komunikacja u nas stanęła, jest niebezpiecznie i jako bankruci wracamy do drachmy. Bzdury.
Lidia Wandas: Przeraziłam się, kiedy ostatnio zadzwonił do mnie na Kretę klient z wykupionymi na lipiec wakacjami połączonymi ze ślubem opowiadając, jak media kreują Grecję. Mówił, że rozważa przesunięcie ślubu w inny region Europy, bo Młodzi kilka dni po powrocie mają zaplanowane inne wydarzenie i nie mogą sobie pozwolić na utknięcie w Grecji. Podał mi miejsce, gdzie było to napisane. Przeczytałam cały artykuł i byłam przerażona, jak czarny scenariusz pisze się o tym kraju – o statkach, samolotach, bankach, urzędach itp. To wszystko jest śmieszne i jednocześnie tragiczne, bo nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się na wyspach.
Nie chcecie chyba powiedzieć, że wszystko jest jak dawniej.
D.K.: Słońce, morze i plaże urocze jak zawsze, ludzie tak samo przyjaźni i pomocni.
L.W.: Dwa tygodnie temu wróciłam z Krety. Pomimo kryzysu, ludzie nie dali się zamknąć w domach, dalej siedzą w pubach, knajpkach, może rzadziej w restauracjach, ale tak samo jak zawsze wychodzą na kawę i narzekają… jak media przedstawiają sytuację w Grecji. I mówią: – Zobacz, zobacz. Siedzę na głównym Placu Wolności w Heraklionie (3. co do wielkości miasto w Grecji), powinno być tu tłumnie i niebezpiecznie, prawda? A miejsce wypełnione jest prawie do ostatniego stolika, ludzie uśmiechają się, rozmawiają, i widać, że w znacznej większości to Grecy. Owszem, inaczej jest w Atenach.
D.K.: To prawda, mamy finansowe problemy, a kraj jest winien Europie pieniądze. W związku z tym ludzie żyją w stresie, bo nie wiedzą, o ile zbiednieją, gdy znowu obetnie się im pensje. Mimo to, wciąż mamy co jeść i pić, nie walczymy na ulicach i nie zabijamy się nawzajem. Ci, którzy twierdzą inaczej, działają na szkodę kraju. Wiemy to, i ignorujemy ich.
Raczej trudno odłożyć emocje na bok.
D. K.: Osobiście jestem wściekły, że grupa polityków zarządzających Grecją przez ostatnie 30 lat doszczętnie zniszczyła krajową gospodarkę. A teraz wszystkich, w tym ubogich, nawołuje się do ratowania kraju poprzez oddawanie części swojego niewielkiego dochodu.
Wydaje mi się jednak, że większym problemem jest teraz błędny kierunek działań – obcina się ludziom pensje zamiast inwestować i kreować produkcję. W ten sposób rynek jest zablokowany, firmy się zamykają, rośnie bezrobocie, a jeśli potrwa to dłużej, będzie tylko gorzej.
Strajki wydają się więc prawdopodobne.
D. K.: Kto wie. Póki co, na nic się nie zanosi.
Ale naród musi być sfrustrowany.
D. K.: Niestety, ludzie nie są w stanie pomóc swoim rodzinom, nakarmić dzieci, czują się rozczarowani i bezużyteczni – po wielu latach ciężkiej pracy. Osobom starszym obcina się świadczenia, w efekcie czego trudniej im płacić za lekarstwa i opiekę medyczną. Obniżka wynagrodzeń dotyka też tzw. niższej klasy średniej, która nie jest w stanie spłacać kredytów i innych zobowiązań.
Jakie stanowisko w tej sprawie zajął rząd?
D. K.: Rząd przekonuje, żeby się nie martwić, ale ludzie już mu nie ufają. Poza tym w internecie czytają, jak ich sytuację postrzega i ocenia się na świecie.
Nadal trzyma Pan swoje oszczędności w greckich bankach?
D. K.: Oczywiście.
Ceny mocno wzrosły?
L. W.: Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam na wyspy, widzę rosnącą cenę paliwa. Litr kosztuje prawie 2 euro, co mnie osobiście przeraża w pierwszej kolejności.
D.K.: Co do zasady, wszystko jest trochę tańsze. Wyraźnie spadły ceny nieruchomości, w tym najmu. Za 50-metrowe mieszkanie z jedną sypialnią płaci się 300-350 euro miesięcznie, 100-metrowy dom w Heraklionie to koszt ok. 480 euro/mies. Ponieważ jednak wynagrodzenia są znacznie niższe, życie w efekcie stało się dla nas droższe. Ale naszych gości zakupy kosztują mniej.
Zagraniczni turyści powinni obawiać się przyjazdu do Grecji?
D. K.: Zdecydowanie nie – bo niby dlaczego? Grecy są wściekli na polityków, którzy próbują zrujnować ich życie, nie na obcokrajowców. Goście to dla nas świętość.
Wycieczki potaniały?
L. W.: Podróże do Grecji są trochę tańsze niż w tamtym roku, bo większość hoteli chce przyciągnąć turystów ceną. Choć tyle mogą zrobić na początek, a później turyści już na własne oczy muszą przekonać się, że naprawdę nic złego się nie dzieje (poza stolicą, do której wyjazdów nie polecamy). Oczywiście jest to strefa euro, więc Grecja nie będzie tańsza od Egiptu czy Tunezji.
Grecja wróci do dawnej waluty?
D.K.: Nie, nie wrócimy do drachmy. Należymy do Europy, naszą walutą jest Euro i tak powinno pozostać. Zresztą, za chwilę wybory i będziemy w nich głosować za rządem, który zatrzyma nas w Europie. A później spróbujemy powoli zmieniać nasze dalsze losy, w Europie i z euro.
L.W.: Wiele można mówić o Grekach, ale widać, że w czasie kryzysu niesamowicie się jednoczą. Pamięta Pani sytuację przed Olimpiadą w 2004 roku w Atenach? Wydawało się, że odwołają Olimpiadę, bo przygotowania są w takim stanie, że ukończenie wszystkiego graniczyłoby z cudem – tak opisywały to media. No i cud się dokonał (śmiech).
Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl
* Lidia Wandas – właścicielka polskiego biura podróży, była rezydentka, od lat związana z Grecją. Organizatorka ślubów za granicą. Dimitris Koumbarakis – grecki przedsiębiorca od 17 lat zarządzający hotelami na Krecie. Sekretarz generalny Hellenic Association of Hotel Managers i wiceprezydent Hotel Managers Club of Crete.
Źródło: Bankier.pl