HSBC przeszedł z etapu słów do czynów. Po tym, jak w końcu rozpoczął budowę sieci placówek, wystartował również ze stroną internetową skierowaną do polskich klientów, a co pewnie najbardziej interesujące, oferuje też kartę kredytową. Tym razem z logiem HSBC a nie Beneficial Kredyt. Niestety sama karta nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle rodzimej konkurencji. Jeśli do tego dodać brak sieci dystrybucji i bazy klientów, to wniosek nasuwa się jeden. Konkurenci nie mają się co obawiać. Przynajmniej w tej chwili.Polski rynek consumer finance to już dawno nie terra incognita, ale z całą pewnością jest jeszcze sporo miejsca, żeby pomieścić nowych graczy. Dowodów na to jest sporo – chociażby Polbank EFG, czy ostatnio db kredyt. W zasadzie wystarczy zielone światło z centrali i kapitał. Potem idzie z górki, a najważniejszym problemem staje się paradoksalnie brak dobrych lokalizacji i wyszkolonych ludzi. Czy w podobny sposób będzie teraz działał HSBC? Trudno powiedzieć.
Do tej pory adres hsbc.pl przekierowywał na angielskojęzyczną wersję witryny tego banku. W tym momencie również Polacy mają swoją własną stronę. Na razie są tam jednak tylko podstawowe informacje i trudno szukać wielu szczegółów. Strona zapewne będzie rozbudowywana wraz z rozbudową oferty. Co ciekawe – mimo, że bank ma już kilka placówek korporacyjnych, to trudno znaleźć ich adresy.
W tym momencie oferta detaliczna HSBC sprowadza się jedynie do karty kredytowej, która poza wizerunkiem nie różni się zbytnio od tego, co bank oferuje już od jakiegoś czasu w sieci Beneficial. Mamy wiec MasterCarda z okresem bezodsetkowym do 56 dni, z opłatą za wydanie i wznowienie w wysokości 49 złotych. Oprocentowanie standardowe na tle rynku – 19,90%. Do tego korzyści w postaci Płatności Domowych Rachunków (traktowane są jako transakcja bezgotówkowa, a jedyny koszt to prowizja w wysokości 95 groszy za zlecenie) czy 0,5% premii od wszystkich zakupów. Premia wypłacana jest raz do roku na konto karty. Problem w tym, że bank (przynajmniej w tej chwili) nie zwalnia z opłaty za wznowienie za obroty. Jednym słowem klient zarobi, jeśli w ciągu roku zrobi zakupów za więcej niż 9800 zł. Karta ma opcjonalne ubezpieczenia, a dodatkowo tzw. przelew finansowy, za pomocą którego można np. spłacić inną kartę. Przez pierwsze pół roku bank pobiera za to oprocentowanie w wysokości 9,90%.
Słowem, karta jakich wiele na rynku. Globalna marka nie jest tutaj żadnym wyróżnikiem – zwłaszcza, że w tym momencie nie ma nawet wersji gold. Jedynym pozytywem, jaki widzimy po przejrzeniu TOiP, to wysokość opłaty za przewalutowanie – jedyne 0,98% kwoty transakcji. Na tle banków pobierających 3, a nawet 3,5% to już wyraźny postęp! Jednak porównując polską ofertę do tego co bank ma w Wielkiej Brytanii, można stwierdzić, że traktuje nas jak ubogich krewnych. Nie mamy zatem wątpliwości, że polscy klienci w podobny sposób potraktują jego kredytówki.
Tak! Oferta banku nie zachwyca i raczej nie chce nam się wierzyć, że na tym się skończy. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie przecież zamieniał posiadanej karty na plastik HSBC. Bo i po co? W tym momencie nie ma dostępu przez internet, żadnych programów rabatowych czy lojalnościowych (pomijając 0,5% cash backu). Marka banku w Polsce jest praktycznie nieznana, a docelowi klienci chętnie wybiorą chociażby Dinersa, czy kartę Citi. Zresztą jak tu mówić o prestiżu, skoro na infolinii pytają się nas, czy jesteśmy już klientami tego banku. W domyśle oznacza to, czy braliśmy już kredyt w Beneficial Kredyt. To mniej więcej tak, jakby Citi mając jedną, jedyną kartę w portfolio, oferował ją zarówno klientom z segmentu premium, jak i tym przychodzącym z CitiFinancial. Oczywiście można liczyć na młodych i aspirujących, czy emigrantów chcących w łatwy sposób rozliczać się w krajach, w których bank ma sieć swoich oddziałów. Jednak żeby się to udało, trzeba dysponować jakąkolwiek siecią placówek. Polbank pokazał, że owszem, że da się to zrobić. Jednak HSBC na polskim rynku działa już jakiś czas i do tej pory nic mu nie wychodziło. Przez ten długi rozbieg aż szkoda było patrzeć, kiedy taki wielki gracz zajmował się drobnicą. Niestety dużo wskazuje, że i tym razem będzie podobnie. Oczywiście sam bank będzie nadrabiał swoją „wielkością”, ale w sumie co to zwykłego klienta obchodzi. Żeby ten bank mógł cokolwiek znaczyć w segmencie bankowości osobistej, musiałby szybko wybudować przynajmniej 30-40 placówek, wydać trochę na promocję i w końcu popracować nad ofertą. Oczywiście to jest możliwe, jednak nawet licząc na ekspresowe tempo, zajmie to przynajmniej rok. W tym samym czasie bezpośredni konkurenci nie będą czekać z założonymi rękami.
W tym momencie wszystko przemawia przeciwko HSBC. Co z tego, że wprowadzi fundusze inwestycyjne, skoro brakuje mu sieci dystrybucji i bazy klientów? Na kartach kredytowych biznesu szybko nie zrobi, na pożyczkach gotówkowych również. Można się też spodziewać, że nawet z przyciągnięciem zamożniejszych klientów może mieć, przynajmniej początkowo, kłopoty.
Jednym słowem prezes Dedo będzie się musiał nieźle napocić, żeby czegoś większego dokonać. Jego sytuacja nie jest zbyt ciekawa i przypomina tę sprzed jakiegoś czasu, kiedy Pekao SA wysłało go na Ukrainę. Tam też z niskiego poziomu trudno było cokolwiek zrobić. Czy Brytyjczycy zachowają się zatem tak, jak to zrobili na Wschodzie Włosi? To znaczy zamiast się bawić w bankowość, tracić czas i pieniądze, kupią jakiegoś dużego, rodzimego gracza? Zobaczymy. Naszym zdaniem jeśli tego nie zrobią, HSBC będzie przez długi czas poprawiało polskim bankowcom humor, tak jak robi to czasami Citi czy DB. Niby taki wielki, globalny, z takimi zyskami. A jak ma walczyć na równych lub w gorszych warunkach, to nagle się okazuje, że król jest nagi. Nie ma co tego ukrywać. Dla wielu przedstawicieli rodzimej branży, tacy wielcy nieobecni doskonale nadają się do podbudowania swojego ego. Na ich przykładzie okazuje się bowiem, że znacznie mniejszy może zrobić coś dużo lepiej i szybciej – zwłaszcza, jeśli trzeba coś budować organicznie, a nie tylko rosnąć przez akwizycję. Dlatego Polbank będzie w środowisku zawsze (mimo McKinseyowej ekipy) lepiej postrzegany, niż wchodzący i wciąż mający problemy z wejściem na rynek HSBC. Oczywiście marne to pocieszenie na przykład dla BPH, ale wiadomo – i tak większość gdyby miała wybierać, ostatecznie chciałaby pracować właśnie u największych 😉