Inflacja stylu życia: dochody w górę i wydatki też

Podwyżka pensji czy zawodowy awans to często moment, w którym podejmujemy postanowienie naprawy swoich finansów. Wreszcie będziemy mogli coś zaoszczędzić, koniec z życiem od pierwszego do pierwszego! Mija trochę czasu i okazuje się, że pod koniec miesiąca w portfelu nadal jest pusto. To wina inflacji stylu życia wciągającej nas w spiralę wydatków.

Nowa, lepiej płatna praca, a nawet jednorazowa premia, daje nam chwilę finansowego oddechu. Nagły przypływ gotówki z reguły idzie jednak w parze z pokusą, by wynagrodzić się za wcześniejsze wysiłki. Pół biedy, jeśli nagrodą jest jednorazowy zakup. Znacznie częściej poprawie materialnego statusu towarzyszy jednak rozrost stałych wydatków w domowym budżecie i zaciąganie zobowiązań. Kupujemy nowy samochód, bo przecież stać nas na płacenie raty. Nowy pakiet telewizji cyfrowej, wizyty masażysty, remont czy przeprowadzka do większego lokum – szybko okazuje się, że na pozór niewielkie zmiany w wydatkach składają się w większe sumy, a mimo zwiększenia dochodów finansowo wciąż drepczemy w miejscu.

Wyścig dochodów i konsumpcji

Jeśli nasze dochody realnie rosną, a jednocześnie w takim samym stopniu zwiększają się wydatki, to padliśmy ofiarą inflacji stylu życia. Zjawisko to ma skomplikowane psychologiczne i społeczne podłoże i trudno jest go całkowicie uniknąć. Swoją rolę odgrywa tu zarówno chęć dorównania osobom, z którymi się porównujemy (efekt naśladownictwa), jak i oczekiwania otoczenia dotyczące pełnionej przez nas roli. Nie można spodziewać się, że samotny czterdziestolatek na kierowniczym stanowisku będzie wydawał tyle, ile mieszkający w akademiku student. Zakładając rodzinę i decydując się na posiadanie dzieci, także świadomie skazujemy się na dodatkowe wydatki.

Z biegiem lat, wraz z wchodzeniem w kolejne fazy cyklu życia, nasze wydatki zatem nieuchronnie rosną. I nie ma w tym nic złego. Problem leży przede wszystkim w proporcjach – dochody powinny wyprzedzać konsumpcję, zwłaszcza gdy nasza sytuacja finansowa i rodzinna jest już ustabilizowana.

Jak poznać, że wpadliśmy w pułapkę konsumpcji?

Inflacja stylu życia w największym stopniu zagraża osobom pomiędzy 30 a 40 rokiem życia. W tym czasie pojawiają się zarówno owoce zawodowego rozwoju w postaci rosnących dochodów, jak i dodatkowe wydatki związane z funkcjonowaniem powiększającej się rodziny. Gdy bez problemu radzimy sobie ze spłatą zaciągniętych wcześniej zobowiązań, a w domowym budżecie widać nadwyżki, pojawia się silna pokusa, by podwyższyć stopę życiową.

Jeśli prowadzimy domowy budżet, to łatwo będzie dostrzec pierwsze symptomy inflacji stylu życia. Zwróćmy uwagę, czy któraś z kategorii wydatków nie rosła w ostatnim czasie gwałtownie. Może okazać się, że np. coraz częściej jadamy w restauracjach, a wydatki niegdyś wyjątkowe stają się codziennością. Winowajcą może być także zaciągnięty kredyt na samochód czy wyposażenie domu lub inne wydatki sztywne (tzn. takie, które musimy ponosić, aby gospodarstwo domowe mogło normalnie funkcjonować). Zwiększanie zadłużenia czy kupowanie kolejnych usług (abonamenty itp.) można nazwać fundamentem inflacji stylu życia, podnosi ono bowiem stałe koszty funkcjonowania domu. Najważniejszym sygnałem ostrzegawczym jest jednak fakt, że nasze oszczędności nie rosną mimo wzrostu dochodów.

Tę inflację można powstrzymać

Na prawdziwą inflację, czyli rosnące ceny, nie mamy wpływu, ale z inflacją stylu życia można na szczęście walczyć. Pomóc w tym może kilka prostych reguł:

Inflacja stylu życia to choroba, która uzależnia nas od pracy. Zarabiamy coraz więcej, by coraz więcej konsumować. Czy dzięki temu będziemy bardziej szczęśliwi? Jedna z psychologicznych teorii („hedonic treadmill”) mówi, że poziom odczuwanej życiowej satysfakcji stale powraca do tego samego punktu. Poruszamy się jak biegacz na ruchomej bieżni – w miejscu. Szybko adaptujemy się zarówno do wyższego, jak i niższego poziomu życia. Chyba jest w tym ziarnko prawdy, bo nowe zabawki cieszą tylko przez jakiś czas.

Źródło: Bankier.pl