GUS nie tylko bada co ile kosztuje ale też ankietuje gospodarstwa domowe chcąc sprawdzić jaką część swoich budżetów wydają na poszczególne dobra. Na tej podstawie towarom i usługom przpisawane są określone wagi. Przy czym korekta tych wag następuje z pewnym opóźnieniem. Upraszczając: inflacja w tym roku liczona jest na podstawie profili konsumpcji odnotowanych w roku 2007. A w kraju takim jak Polska preferencje konsumentów zmieniają się dosyć szybko i znacząco. Na rynku pojawiają się nowe produkty..
W danym roku jednak wagi udziału poszczególnych towarów i usług są stałe. W efekcie aktualnie wg GUS wydajemy niespełna 26 proc. dochodów na żywność (z czego np. 0,81 proc. na ryby), prawie 4 proc. na napoje alkoholowe (z czego 0,56 na wino) itp. Taka jest średnia. W praktyce każdy ma oczywiście inny profil konsumpcji i w efekcie zupełnie inną inflację.
Inwestorom inflacja przydaje się do obliczenia realnej stopy zwrotu z inwestycji. Co z tego że na lokacie zrobimy przez rok 5 proc. skoro w tym czasie ceny poszły w górę w takim samym tempie? Nasz nominalny zysk wynosi co prawda 5 proc. ale w ujęciu realnym nie zarobimy nic – za nasze pieniądze możemy kupić dokładnie tyle same co rok wcześniej.
Kto inwestuje? Ludzie którzy mają pieniądze. Takie osoby zamiast podstawowych wersji produktów (a takie najczęściej uwzględnia GUS) często kupują ich wersje „premium”. Wrażliwość nabywców na poziom cen jest w tym przypadku mniejsza co skrzętnie wykorzystują producenci – wiedzą że podwyżka cen nie zawsze doprowadzi do proporcjonalnego spadku sprzedaży. Można więc założyć że dobra z górnej półki generalnie drożeją szybciej.
W przypadku naprawdę zamożnych osób działa też często paradoks Veblena – popyt na niektóre dobra będzie rósł wraz ze wzrostem ich ceny. Dotyczy to tzw. dóbr luksusowych. Niezależnie od tego ile będzie kosztować najnowszy model ferrari znajdą się chętni by go kupić. W ekskluzywnych sklepach w Moskwie zupełnie nie sprawdzają się sezonowe promocje – bogaci Rosjanie brzydzą się kupowaniem przecenionych towarów.
Innym ciekawym zjawiskiem jest „efekt snoba” – niektórzy konsumenci nie kupują określonych towarów dlatego że są one ich zdaniem kupowane powszechnie przez innych. Z pewnością znamy osoby, które za żadne skarby nie zjedzą hamburgera czy nie wypiją coca-coli. W sytuacji gdy każdy towar ma swój substytut takie zachowanie jest dosyć powszechne.
Dodatkowo spece od marketingu starają się, by każdy towar poza wartościami użytkowymi (które branę są pod uwagę przez GUS) niósł ze sobą określone wartości niematerialne. To często przyczynek do pobrania wyższej marży lub sposób na dotarcie do określonej grupy docelowej. Większość markowych towarów kojarzy się z jakimś stylem życia czy cechami potencjalnego nabywcy.
Wnioski? Nie należy się ekscytować tym że na lokacie zarabiamy nie 5 a 7 proc. Nie wiemy jaka jest nasza inflacja! Może w ujęciu realnym jesteśmy mimo wszystko na minusie? Im więcej zarabiamy i im wyższa może być nasza prywatna inflacja tym wyższych stóp zwrotu z naszych oszczędności powinniśmy szukać. To oznacza konieczność podejmowania wyższego ryzyka. Przy utrzymaniu długiego horyzontu inwestycyjnego i odpowiedniej dywersyfikacji portfela wyższe zyski są wówczas jak najbardziej możliwe.