Jankowiak: Polska gospodarka już na dobre podnosi się z kolan

Nie mogłem wczoraj oderwać wzroku od premiera Tuska – triumfował, stojąc przed mapą Europy z zaznaczoną Polską, wyznając, że chce się pochwalić polskim sukcesem. To propaganda sukcesu czy uzasadniona radość ze wzrostu naszej gospodarki o 1,1 proc.? 
Szkoda, że nie widziałem wystąpienia premiera, niestety, byłem w podróży. Niemniej należy na dane GUS spojrzeć jak na dane archiwalne – przecież drugi kwartał się już skończył, rozmawiamy o tym, co się zdarzyło w gospodarce, a – niestety – o tym, co będzie dalej, mamy mgliste pojęcie. Jedno jest pewne: w pierwszym półroczu tego roku sprężyna naszej gospodarki, czyli popyt wewnętrzny, słabła. To nie jest optymistyczna wiadomość. Spadek popytu zrekompensował nam większy, niż się spodziewano, eksport netto, czyli nadwyżka eksportu nad importem. Eksport po prostu słabł wolniej niż import. Ten nam niestety szwankuje, bo ludzie nie kupują tyle co dawniej. 

Czyli Tusk to jednak propagandzista. 
Jesteśmy mocno osłabieni przez kryzys, ale w jakimś sensie rozumiem radość premiera, bo PKB rośnie, a przy pnącej się w górę sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej można stwierdzić, że coś w gospodarce drgnęło. 

A jeśli to jednorazowy wyskok i za chwilę nadejdzie tsunami, które zmiecie to, co udało się zbudować? 
Mimo wszystko nie sądzę, by była to jednorazowa poprawa. Wskazują na to np. informacje o wykonaniu budżetu państwa za lipiec. Widzimy, że zwiększają się wpływy z podatków pośrednich [czyli z VAT i akcyzy – red.] do budżetu. A z tych podatków płyną pieniądze do państwowej kasy. Podczas gdy wpływy z VAT i akcyzy rosły w tempie od 8 do 12 mld zł, w lipcu w porównaniu do czerwca mieliśmy wzrost o 16 mld zł. Zbyt wiele wskaźników pokazuje, że – lepiej lub gorzej – ale jakoś sobie radzimy w kryzysie. 

Nie jakoś, tylko najlepiej w Europie. PKB naszej sąsiadki Litwy spadł w drugim kwartale o 20 proc. Z drugiej strony zwykły obywatel patrzy na te świetne informacje z Polski i nic nie rozumie. Bo np. właśnie stracił pracę i tłumaczono mu, że to przez kryzys. 
Bezrobocie jest tzw. spóźnionym efektem kryzysu – ludzie będą tracić pracę, bo zanim ustabilizuje się sytuacja gospodarcza, to minie trochę czasu. Jeżeli w sierpniu napłyną pozytywne dane z gospodarki, to będziemy coraz bliżej końca tego spowolnienia i poprawi się popyt – będziemy więcej kupować i konsumować. Na szczęście przybywa optymistów wśród przedsiębiorców, co jest dobrym sygnałem także dla rynku pracy. Ale nie ma co się łudzić, że w tym roku zatrzymamy falę bezrobocia – zgadzam się z premierem, że stopa bezrobocia może sięgnąć 13 proc. Zanim firmy dostosują swoją działalność do zmienionych, lepszych warunków, musi upłynąć trochę czasu. Dlatego jeśli ludzi bez pracy będzie przybywało, konsumpcja się prędko nie rozkręci. Trzymajmy więc kciuki za eksport. 

Szczęśliwie dla nas poprawia się sytuacja gospodarcza Niemiec i Francji, ważnych partnerów handlowych Polski. 
Racja. To dla nas ogromna szansa, zwłaszcza że poprawia nam się eksport. Tam zadziałały programy rządowe, dzięki którym wpompowano w gospodarkę miliardy i my też pośrednio na tym skorzystaliśmy. Nie należy też zapominać, że czynnikiem stabilizującym naszą gospodarkę jest też stosunkowo słaby złoty, który wprawdzie się umacnia, ale daleko mu jeszcze do takiej siły, jaką prezentował latem ubiegłego roku. Słaby złoty czyni eksport bardziej opłacalnym. Przecież eksport netto dołożył do naszego PKB aż 3,1 proc. Gdyby nie to, nasza gospodarka niechybnie skurczyłaby się, bo – jak powtarzam – mieliśmy kiepski popyt. I nie byłoby najmniejszych powodów do chwały. 

Czasami wydaje mi się, że mamy więcej szczęścia niż rozumu. Mimo ogromnego szumu medialnego nie zdecydowaliśmy się na przyjęcie euro. Taki ruch mógłby dobić naszą gospodarkę, bo nie dość, że słabnie popyt, to jeszcze bylibyśmy mniej konkurencyjni. 
Mówienie o tym, czy warto było wejść do strefy euro, czy nie, jest akurat w tym przypadku bezprzedmiotowe, bo i tak byśmy szybko nie przyjęli wspólnej waluty. Nie spełnialiśmy kryteriów z Maastricht, więc musimy jeszcze jakiś czas pozostać przy złotym. Natomiast powinniśmy trzymać się kryteriów z Maastricht, dbać o niski deficyt sektora finansów publicznych, nie przekraczać pewnej wielkości długu publicznego. Taka polityka jest bardzo dobra i cieszę się, że ten rząd robi wiele, by nie naginać kryteriów, nawet jeżeli mówienie o szybkim wejściu do Eurolandu jest przesadą. Polska ma szansę przejść suchą nogą przez kryzys, jeżeli będziemy trzymać się twardo pewnych reguł.

rozmawia Tomasz Ł. Rożek