Kiedyś zamykały, teraz otwierają

Banki nie stawiają jednak potężnych oddziałów, ale filigranowe punkty obsługi klienta. Skąd pęd do otwierania nowych placówek? Banki odkryły, że Polakom nie wystarczy internet, ale potrzebują kontaktu ze sprzedawcą, by poradzić się przy wyborze kredytu lub lokaty.

Dlatego instytucje finansowe budują sieci tzw. McBanków, pełniących podobną funkcję, jak bary szybkiej obsługi. Małe placówki są wygodne i tanie: jeden oddział dużego uniwersalnego banku jest wart 20-30 mln zł, natomiast koszt założenia małego punktu to 2-3 mln zł. – Można je w każdej chwili przenieść w inne miejsce – twierdzi Alfred Adamiec, doradca inwestycyjny Nationwide.

Takiej możliwości nie mają wielkie banki uniwersalne – PKO BP, Bank BPH czy Pekao – okopane w oddziałach zatrudniających po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób. Większość z nich pozostanie w swoich kamienicach, chociażby ze względu na przyzwyczajenia dotychczasowych klientów. – Jednak i ich nie ominą zmiany – uważa R. Sobieraj. Pekao nie ma wprawdzie zamiaru tworzyć oddziałów przy centrach handlowych, jednak i on chce się zmienić. – Będziemy niektóre placówki zamykać, ale uruchomimy inne, w bardziej atrakcyjnych miejscach – mówi Robert Moreń, rzecznik prasowy Pekao SA.