Koniec Perkstreet, czyli jak umierają banki wirtualne

Na amerykańskim rynku w ostatnich latach pojawiło się kilka przedsięwzięć, które można nazwać bankami wirtualnymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi tu wyłącznie o model dystrybucji, a raczej o fakt, że firmy te są tylko „nakładkami” na usługi świadczone przez bankowych partnerów posiadających odpowiednie licencje. Upadek takiego biznesu zupełnie nie przypomina upadku banku, o czym przekonują się właśnie klienci PerkStreet – startupu chwalonego niegdyś za innowacyjne podejście do sprzedaży najprostszych bankowych produktów.

Jednym z założycieli firmy Perkstreet Financial jest Dan OMalley, który wcześniej pracował dla Capital One i był pionierem interesującej, chociaż mało znanej usługi ochrzczonej mianem decoupled debit. Idea „rozczłonkowanej karty debetowej” opierała się na oddzieleniu rachunku bankowego od towarzyszącego jej plastiku. Transakcje dokonane taką kartą mogą obciążać rachunek w dowolnym banku. W amerykańskich realiach schemat opiera się na wykorzystaniu zlecenia obciążeniowego w systemie ACH. Przekładając to na polską rzeczywistość, zasadę działania decoupled debit można opisać następująco – płatność kartą wyzwala polecenie zapłaty i obciążenie wybranego przez posiadacza karty rachunku bankowego.

Pomysł był rewolucyjny, ale jego potencjał nie został wykorzystany w pełni. Firma wydająca swoim klientom kartę debetową (pozbawioną logo organizacji kartowej) mogła zaoszczędzić na opłatach i zaoferować im w zamian np. zniżki na zakupy. Możliwości te najpełniej wykorzystała sieć handlowa Target (wydająca kartę Target Red), lecz nie znalazła ona wielu naśladowców.

Moneyback dla każdego

Biznes Perkstreet nie nawiązywał bezpośrednio do modelu decoupled debit, ale także opierał się na przechwyceniu relacji z klientem i zepchnięciu banków na drugi plan. Firma oferowała klientom rachunek bankowy i kartę, chociaż sama nie posiadała licencji bankowej. Produkty dostarczali partnerzy – początkowo Bancorp Bank, a później Provident Bank.

PerkStreet miał jedną wyraźną cechę, która wyróżniała go spośród konkurencji – dawał swoim klientom łatwe do uchwycenia korzyści (ang. perks), premiując zakupy z użyciem karty debetowej moneybackiem. Nagrody typowe dla kart kredytowych stały się dostępne dla wszystkich, również tych, którzy nie otrzymaliby kredytówki ze względu na swój finansowy standing.

Początkowo zwrot wynosił aż 2% dla klientów, którzy utrzymywali na rachunku odpowiednio wysokie saldo. Dodatkowo moneybackiem do 5% premiowano zakupy w określonych kategoriach sklepów. Nic dziwnego, że ofertę firmy zaczął polecać guru finansów osobistych David Ramsey, a gdy Bank of America wprowadził opłaty za prowadzenie rachunku, klienci zaczęli walić do PerkStreet drzwiami i oknami.

Pieniądze się skończyły

Żywot wirtualnego biznesu zakończył się niespodziewanie wczoraj (12 sierpnia), gdy firma poinformowała, że nie zdołała zdobyć środków na dalsze funkcjonowanie. Upadek PerkStreet przybrał jednak ciekawą formę. Ponieważ rachunki prowadzą zewnętrzne podmioty, to klienci nie stracili swoich oszczędności, a część z nich (obsługiwana przez Bancorp) nadal może korzystać z kont i kart. Osoby, które zapisały się do PerkStreet w marcu tego roku mają mniej szczęścia – w ciągu miesiąca muszą wycofać środki do innego banku.

Mimo łagodnego przebiegu, upadek PerkStreet wzbudził jednak falę negatywnych emocji wśród dotychczasowej klienteli. Firma poinformowała bowiem, że wszystkie naliczone do tej pory i nieodebrane nagrody przepadają. Niektórzy lojalni użytkownicy debetówek zdołali nagromadzić setki dolarów bezużytecznego teraz moneybacku. Nic dziwnego, że w głowach niektórych internetowych komentatorów świta myśl o pozwie zbiorowym. PerkStreet co prawda sprytnie zabezpieczył się w umowach, rezerwując sobie prawo wycofania się ze świadczeń w dowolnym momencie, ale sąd może inaczej spojrzeć na to zagadnienie.

Model biznesowy głupcze!

Czy za upadek PerkStreet należy winić obniżkę opłat interchange wprowadzoną przez tzw. poprawkę Durbina? Można podejrzewać, że model biznesowy firmy opierał się właśnie na skierowaniu do klientów wpływów z transakcji kartowych, a cięcie prowizji podkopało stronę przychodową całego przedsięwzięcia. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej szczegółom, to jasne staje się, że problemem nie były regulacje. Bancorp i Provident Bank to instytucje korzystające z wyłączenia spod regulacji interchange jako tzw. małe banki (poniżej 10 mld USD aktywów). Mogą one stosować dowolną stawkę opłat.

Z informacji prasowej opublikowanej przez PerkStreet wynika, że model biznesowy firmy od początku się nie dopinał i przedsięwzięcie po latach działalności nie było w stanie samodzielnie się utrzymać. Gdy skończył się dopływ zewnętrznego kapitału, biznes musiał upaść. Kolejny przykład oczywistej prawdy, że z rozdawania pieniędzy nie da się utrzymać.