Koniec wojny z Eureko. Polska nie zapłaci 35 mld

„Polska” już zna jej warunki. Po pierwsze, Eureko wycofa się z Polski, wyprzedając 33 proc. akcji PZU na giełdzie. PZU miałby wejść na giełdę w ciągu pierwszych sześciu miesięcy przyszłego roku, a państwo będzie miało kontrolę nad procesem sprzedaży akcji. Po drugie, PZU wypłaci Eureko dywidendę w wysokości 4 mld zł. PZU kumulował swoje zyski przez ostatnie trzy lata, przeznaczając je na tzw. kapitał zapasowy. Przez te lata PZU nazbierał 11,8 mld zł. 6 mld zł z tych pieniędzy trafi do kasy holenderskiej firmy jako rekompensata za tzw. utracone korzyści, które konsorcjum miałoby, gdyby w 2001 r. otrzymało przyrzeczone 21 proc. akcji PZU.

Walka o ugodę trwała do ostatniej chwili. Wczoraj na tajnym posiedzeniu zebrał się rząd, na którym minister Grad przekonał pozostałych ministrów do zawarcia ugody. Równocześnie od 18 trwało posiedzenie rady nadzorczej PZU, na którym uzgadniano szczegóły przed dzisiejszym rozstrzygającym walnym zgromadzeniem akcjonariuszy spółki.

Jednocześnie wszyscy czekali na ostateczną decyzję rady nadzorczej Eureko, która podzielona była równo między zwolenników ugody i jej przeciwników.

Rząd chce przedstawić ugodę jako sukces bez precedensu, akcentując, że większość pieniędzy, które trafią do Eureko w ramach rekompensaty, pochodzi z dywidendy PZU, a nie bezpośrednio z budżetu państwa. To w kryzysie niezwykle doniosły argument.

Zdaniem ekonomistów po wyjściu Eureko z PZU możliwe jest wskrzeszenie pomysłu na fuzję z PKO BP. Jedna, gigantyczna firma kapitałowa skutecznie stawiłaby czoło zagranicznej konkurencji.

Ugoda z Eureko to wielki krok w kierunku fuzji PZU i PKO BP

Rozmowy o fuzji trwały od 2004 do 2007 r. – zawieszono je na początku rządów koalicji PO-PSL z powodu przedłużającego się sporu polskiego rządu z Eureko. Ten spór krępował obie strony – ani szefowie PZU, ani PKO nie chcieli decydować o wspólnych przedsięwzięciach, dopóki nie mogli się dogadać dwaj akcjonariusze PZU: Skarb Państwa i Eureko.

Dziś, gdy wojna z Holendrami została zakończona, ekonomiści i analitycy rynku ubezpieczeń radzą, by wrócić do rozmów o połączeniu obu instytucji.

Byłaby to fuzja gigantów. Tylko za siedem miesięcy tego roku PKO BP, największy polski bank, wypracował 2,7 mld zł zysku. Z kolei grupa PZU, największy polski ubezpieczyciel, miał w 2008 r. – roku największego kryzysu – 2,34 mld zł zysku. Polisy PZU posiada 15 mln Polaków, czyli 82 proc. ubezpieczających się. PKO z kolei prowadzi 6,2 mln rachunków, zatrudnia 2 tys. pracowników, ma 1,2 tys. własnych oddziałów i 2 tys. bankomatów.

– W czasie spowolnienia gospodarczego połączenie obu instytucji byłoby świetnym pomysłem. Taki gigant mógłby udzielać większej liczby kredytów, gdy wszystkie firmy szukają na gwałt pieniędzy na inwestycje. Poza tym taka wielka polska firma pożyczałaby firmom polskim, nie zagranicznym – mówi Zbigniew Kaniewski, były minister skarbu w rządzie Leszka Millera, gorący zwolennik fuzji. W 2004 r. przekonywał, że sektor ubezpieczeniowy jest w zbyt dużym stopniu opanowany przez kapitał zagraniczny.

Według Jerzego Osiatyńskiego, byłego ministra finansów i członka rady nadzorczej PKO BP, największy sens miałoby dziś wspólne prowadzenie działalności bankowej i ubezpieczeniowej przez obie instytucje. Dosłowna fuzja byłaby błędem, bo – jak twierdzi były minister – i PZU, i PKO wymagają dziś dokapitalizowania z powodu przedłużającego się spowolnienia gospodarczego.

– Dlatego idealna byłaby sytuacja, w której PKO BP sprzedawałby ubezpieczenia przy okazji sprzedaży kredytów, a PZU oferowałby pewne produkty bankowe – uważa Osiatyński. Zwraca jednak uwagę na to, że próba symbiozy PZU i PKO BP nie powiodła się na rynku ukraińskim (bank ma tam spółkę córkę Kredobank) i prezes PZU Andrzej Klesyk chwilowo stracił entuzjazm do fuzji.

– Z drugiej strony na Ukrainie jest ogromny kryzys, który paraliżuje system finansowy, ale w Polsce sytuacja gospodarcza jest jednak zgoła odmienna. I taki miks może się udać. Jeżeli by się udał, byłby to pierwszy tak wymierny pozytywny efekt ugody rządu z Eureko, dwóch stron konfliktu nierozerwalnie związanych ze sobą od 5 listopada 1999 r.

Wówczas minister skarbu, Emil Wąsacz sprzedał 30 proc. akcji największego polskiego ubezpieczyciela konsorcjum dwóch firm – Eureko i BIG-Bank. Wartość transakcji opiewała na 3,02 mld zł. 20 proc. przypadło holenderskiej spółce, a 10 proc. polskiemu bankowi (po kilku latach Holendrzy odkupują od banku jego udziały). Wydawało się wówczas, że przed PZU jest świetlana przyszłość. Bo już w rok później, a w najgorszym wypadku dwa, firma miała być w większości sprywatyzowana – 30 proc. udziałów miało trafić na giełdę.

Dziś minister Wąsacz uważa, że nie popełnił błędu. Winą obarcza swoją następczynię w rządzie AWS Aldonę Kamelę–Sowińską. Podpisała ona niekorzystny aneks do umowy, na podstawie którego Eureko miało nabyć kolejne 21 proc. akcji. Na to liczył prezes Eureko Joao Talone.

W 2001 r. wszystko się jednak zmieniło. Kolejny minister skarbu Andrzej Chronowski złożył wniosek do sądu o unieważnienie umowy. Bo, jak twierdził, Holendrzy odmówili zapłaty części pieniędzy za PZU. Eureko liczyło, że ugra coś po jesiennych wyborach w 2001 r., gdy rządy objęła koalicja SLD-UP.
Nic z tego.

Zarówno nowy premier Leszek Miller, jak i jego minister skarbu Wiesław Kaczmarek, byli przeciwni przejęciu kontroli nad PZU przez Holendrów. Przepychanki trwały cztery lata. Nie pomogło zaangażowanie holenderskiego rządu.

Nic nie zmieniła też przegrana Polski przed Międzynarodowym Trybunałem Arbitrażowym, który stwierdził, że naruszono prawo. Bliski podpisania ugody był ostatni minister skarbu już w mniejszościowym rządzie SLD Jacek Socha. Zablokowali to jednak posłowie LPR.

Nic nie zmieniły także blisko dwuletnie rządy koalicji PiS-LPR-Samoobrona. Minister skarbu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza Andrzej Mikosz próbował wykazać, że jeden z międzynarodowych arbitrów, który rozstrzygał spór na niekorzyść Polski, był stronniczy. Uważał, że w ten sposób uda się zakwestionować cały wyrok trybunału. Zajął się tym sąd w Brukseli. I tym razem jednak Polska przegrała. Rząd Jarosława Kaczyńskiego postanowił jednak nie ustępować. Minister skarbu w rządzie PiS Wojciech Jasiński odstąpił w październiku 2007 r. od umowy prywatyzacyjnej z Eureko.

Rząd Donalda Tuska nie miał już wyjścia i musiał dążyć do kompromisu, bo na początku 2008 r. Eureko oszacowało swoje szkody na 35,6 mld zł. Politycy wiedzieli, że wypłatę takiej kwoty może zasądzić trybunał i rozpoczęli nerwowe negocjacje z Eureko. Rząd wynajął do rozmów specjalistów z banku inwestycyjnego Lehman Brothers (przejętego potem przez japońską Nomurę) oraz międzynarodową kancelarię Hogan & Hartson, w której partnerem jest… były minister skarbu Andrzej Mikosz.

Ale sprawa byłaby pewnie i tak przegrana, gdyby nie światowy kryzys finansowy. W 2008 r. Eureko straciło aż 2,1 mld euro, bo ludzie w obawie przed zapaścią gospodarczą nie chcieli kupować polis ubezpieczeniowych. Pozycja negocjacyjna Holendrów osłabła jeszcze bardziej, gdy ich akcjonariusz Rabobank wyraził chęć na przejęcie polskiego BGŻ. Wniosek był prosty: szefom Eureko nie opłacało się walczyć do ostatniej kropli krwi z rządem, jeśli akcjonariusz – Rabobank – miał ochotę na dużą inwestycję w Polsce. I tak po nitce do kłębka obie strony doszły do porozumienia.

Eksperci podkreślają jednak, że Holendrzy nie byliby tak skłonni do ugody, gdyby nie wyczuli poważnych korzyści – poza przejęciem BGŻ dostaną co najmniej kilka dodatkowych miliardów ze sprzedaży akcji PZU.

Tomasz Ł. Rożek