We wrzawie, rozpętanej wokół sytuacji frankowiczów ginie istota problemu. Nikt nie neguje szoku, wywołanego uwolnieniem CHF z kotwicy 1.2 na rynkach finansowych. Realne, a nie papierowe straty poniosły fundusze hedgingowe, finansujący carry trade właśnie frankiem szwajcarskim. A nagły wzrostu kursu waluty wobec złotówki sprawił, że zadłużeni w niej hipotecznie z dnia na dzień zostali skonfrontowani ze zmaterializowanym ryzykiem kursu walutowego.
Po wieloletnich okresach obsługiwania kredytu ich zobowiązanie nie tylko nie zmalało, a wręcz urosło. Frustrujące? Prawda, jednak na koniec dnia o skali problemu nie przesądzi wywołane larum, lecz to ilu z nich zaprzestanie obsługiwania długu i wskutek tego ich kredyty zostaną skierowane do windykacji. Ze statystyk publikowanych przez NBP wynika, że jak dotychczas jakość obsługi portfela kredytów „frankowych” wyglądał dużo lepiej niż złotowych. Proponuję zatem skupić się nie tyle na szoku i roszczeniach wysuwanych przez „lud frankowy”, ile na istocie problemu.
Jądrem problemu jest istota relacji kredytodawca – dłużnik, polegająca na tworzeniu się zobowiązania, które – zgodnie z umową – powinno zostać spełnione.
Oczywiście, kredyt hipoteczny ma swoją specyfikę. W przeciwnym razie nie powstałyby w USA instytucje finansujące hipoteki, a Unia Europejska nie wydałaby tzw. Dyrektywy hipotecznej (Mortgage Credit Directive). Eksmisja z zajmowanej nieruchomości ma wymiar społeczny i polityczny. W Hiszpanii, gdzie – nadal najbardziej odczuwalne są skutki bańki na rynku nieruchomości w latach boomu – w 2013 roku dokonano ponad 30 000 eksmisji z lokali mieszkalnych, a na koniec 2014 liczba wszczętych postępowań wyniosła blisko 17 000.
W Hiszpanii 51,2% gospodarstw domowych ma problemy z obsługą zadłużenia hipotecznego, co ilustrują wskaźniki szkodowości, publikowane przez Bank Hiszpanii. Jednak nawet duża skala zadłużenia nie stanowi przesłanki do zastosowania jednakowej miary wobec wszystkich.
NA POCZĄTKU BYŁO
Z kolei historia kredytu „frankowego” w Polsce nie rozpoczęła się bynajmniej kilka lat temu, ale pod koniec lat 90. Pojawił się jako produkt niszowy, skierowany do zamożnej klienteli Banku Austria Creditanstalt jako alternatywa nie dla zdolności kredytowej liczonej w PLN, ale kredytu złotowego. Na początku kolejnej dekady rynek finansowania samochodów został zdominowany przez produkt określany mianem Kredyt2000, dystrybuowany przez pośrednika PTF. Kredyt frankowy z produktu niszowego stał się na tyle „demokratyczny”, że tylko krok dzielił od wykorzystania tej waluty jako przeważającej na rynku kredytów hipotecznych. Przywołanie perspektywy historycznej jest nieodzowna dla odniesienia się do wątku dyskusji, dotyczącego nadzoru. Od momentu „uwolnienia franka” przewinęło się wiele wypowiedzi co mógł, a czego nie zrobił nadzór. Jedno jest pewne – ryzyko kredytów frankowych nie pojawiło się nagle jak grom z jasnego nieba 15 stycznia 2015. Zmaterializowało się ono w bilansach banków i zakładam, że to właśnie miał na uwadze w swoim komentarzu Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego.
Motyw szukania odpowiedzialnych za stworzenie portfela kredytów frankowych na skalę uzasadniającą wskazywanie na ryzyko systemowe dominuje i stał się leitmotivem żądań frankowiczów znalezienia jednego rozwiązania dla wszystkich. Wynika to z poszukiwania winnych, najlepiej ze wskazaniem na bankowców (w języku frankowiczów czytaj „banksterów”). Można zrozumieć wypowiedzi liderów ruchu frankowiczów, natomiast nie mogę zrozumieć jaki interes w podważaniu reputacji banków jako instytucji zaufania publicznego mają politycy. Obawiam się, że niebawem pojawią się postulaty, by na umowach kredytowych – wzorem używek – pojawiały się ostrzeżenia „nieumiejętne korzystanie z kredytu zagraża zdrowiu„.
POSZUKIWANIE DOBRYCH ROZWIĄZAŃ
Poziom świadomości finansowej klientów banków nie jest wysoki. Ale to uwzględniła rekomendacja KNF, nakazująca bankom wyjaśnienie, co to jest ryzyko kursu walutowego i jakie są jego możliwe konsekwencje. Kredytobiorca podpisywał stosowne oświadczenie w tym zakresie, więc trudno zakładać, że nie potrafi czytać i pisać. Dlatego przynajmniej od tego momentu istnieje pokaźna grupa klientów, której nie można traktować na taka samo jak zaciągających kredyty w okresie przed obowiązywaniem zalecenia nadzorczego. Zróżnicowanie grupy kredytobiorców hipotecznych nie wynika bynajmniej tylko z tego kryterium, ale też poziomu wykształcenia, przeciętnego dochodu i posiadanych aktywów.
Niestety, zaproponowane przez Andrzeja Jakubiaka rozwiązanie problemu frankowiczów nie uwzględnia cech indywidualnych dłużnika i zmierza w kierunku wspólnego dla wszystkich rozwiązania. Jeśli podstawą propozycji podziału kredytu CHF na dwa jest credit split, znany z praktyki banków w Irlandii czy Wielkiej Brytanii (forbearance agreement), to przypominam że u jego podstaw leży morale dłużnika i jego zdolność powrotu do normalnej obsługi długu.
Zgoda na podejście jednakowe dla wszystkich frankowiczów oznacza rozwiązanie metodą „przecięcia węzła gordyjskiego” – raz i na zawsze. W takiej sytuacji cel stanowi ryzyko systemowe, a narzędziem – pomoc frankowiczom. Jednak byłby to prawdopodobnie pierwszy w historii nowoczesnych nadzorów taki sposób zarządzenia konkretnym, ujawnionym ryzykiem systemowym. Źródłem tegoż ryzyka – w opinii Przewodniczącego KNF – mają być pozwy zbiorowe. Jeśli nawet przyjąć ten tok myślenia, to ryzyko przestanie być ryzykiem i stanie się kosztem dla banków, zakładając, że sądy in gremioprzyznają rację stronie skarżącej.
Propozycja KNF, którą można skwitować hasłem „Dwa w jednym” abstrahuje całkowicie od zmian wartości na rynku nieruchomości, zabezpieczających portfel „frankowy”. Obecnie ten rynek daleki jest od cen z lat boomu hipotecznego, ale powoli zmiany wartości zmierzają „na północ”. Bezpieczeństwo kredytów hipotecznych zależy m.in. od tego, czy wędrówka w tym kierunku będzie trwała. W interesie „frankowiczów” leży wzrost wartości nieruchomości, bowiem ma znaczenie dla relacji LtV, decydującej o nastawieniu banku w odniesieniu do tzw. dobezpieczenia kredytu. Działania ukierunkowane na osiągnięcie natychmiastowej ulgi w postaci masowego przewalutowania, negatywnie wpłyną na rynek nieruchomości, a więc na wymagany rekomendacjami poziom LtV.
RECEPTA: ROZSĄDNY KOMPROMIS
Tytuł „produkt specjalnej troski” nie zawiera żadnego ironicznego podtekstu. W pełni zgadzam się z opinią że ze względu na okres oraz cel finansowania w interesie stron umowy leży osiąganie rozsądnego kompromisu i jak to się mówi „forbearance=wyrozumiałości” banku. Na założeniu obustronnej odpowiedzialności wierzyciela i dłużnika opiera się przywołana Dyrektywa w sprawie kredytu hipotecznego. Jednak przed jej wejściem w życie istniały w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy Portugalii sprawdzone w praktyce metody.
„Forbearance agreement” ma swoją historię w rozwiązywaniu problemów zadłużonych. Podstawę stanowi porozumienie między bankiem a dłużnikiem hipotecznym, zawierane na określony czas, w którym wierzyciel zawiesza prawo do egzekucji. Wierzyciel i dłużnik przyjmują, że jest on wystarczający do odzyskania zdolności do prawidłowej obsługi długu. W okresie tym obowiązywać może całkowite moratorium spłaty zadłużenia lub redukcja raty spłaty do kapitału bądź odsetek, obniżenie zarówno części odsetkowej i kapitałowej do spłaty czy też tzw. split. Split polega na podziale kredytu na dwa, z których jeden jest zabezpieczony hipotecznie. Istota tego rozwiązania polega na przyjęciu z góry, że źródłem spłaty będzie sprzedaż nieruchomości.
Innym rozwiązaniem jest „datio in solutum” stosowane w USA. Mechanizm polega na oddaniu zabezpieczenia jako spłaty kredytu. Zwolennicy takiego rozwiązania podkreślają jego rolę w wychodzeniu gospodarki amerykańskiej z ostatniego kryzysu. Jednak nie należy zapominać, że powszechne jego stosowanie stoi w sprzeczności z klasyczną relacją kredytodawca – dłużnik i mogłoby prowadzić do wzrostu stóp procentowych.
Przedstawione rozwiązania oparte są na podstawowej relacji wierzyciel – dłużnik i zakładają dochodzenie do rozwiązania przy aktywności obu stron.
Na koniec kilka zdań na temat frankowiczów w Hiszpanii Choć skala problemu różni się znacząco od sytuacji w Polsce, to wydaje się bardziej skomplikowany, ponieważ części kredytów udzielono w dwóch walutach – franku szwajcarskim i jenie. Umowy podpisywano w latach 2006-2007 i spotykały się one dużym zainteresowaniem ze względu na różnice w stopach procentowych między euro a CHF i jenem. Różnice w stopach procentowych były znaczne. Klienci po szoku frankowym za pośrednictwem Asuapadefin przygotowują pozwy zbiorowe przeciw bankom. Interesująca dla polskiego frankowicza może być okoliczność, że Asuapadefin zrzesza poszkodowanych przez instrumenty pochodne i to przy pomocy tej organizacji składane będą pozwy. Jednak jak wskazuje praktyka sądy orzekające w takich sprawach, orzekają najczęściej nieważność częściową takich umów. Wśród banków wobec których skierowane zostały pozwy zbiorowe są największe banki hiszpańskie.
Dr Mirosław A. Bieszki, Doradca Ekonomiczny KPF,
Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego. W 1986 stażysta w Komisji Europejskiej, w 1987 otrzymał stypendium badawcze Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Swoją karierę bankowości rozwijał w Bank Austria Creditanstalt, później prezes GMAC Polska S.A. oraz prezes Santander Consumer Bank. Dziś niezależny konsultant; publikował komentarze dla www.obserwatorfinansowy.pl (NBP), przygotowywał ekspertyzy dla Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, publikował komentarze w Forbes oraz jako ekspert komentował w CNBC Business, Doradca Ekonomiczny KPF.